Między wersami: Zaginiony Horyzont - OsK - 15 kwietnia 2013

Między wersami: Zaginiony Horyzont

Znacie takie gry, jak: Lost Horizon, Uncharted 2, Call of Duty: Black Ops, Unreal Tournament 3, Reksio i Kapitan Nemo? Pytanie, czy jest cokolwiek, co wymienione tytuły mają ze sobą wspólnego? Odpowiedź jest krótka, ale bardzo treściwa: Shangri-La.

Nie dajcie się zmylić powyższemu. Ten tekst jest o książce, nie o grach.

To, jak we wspomnianych grach zostało wykorzystane Shangri-La, jest sprawą zupełnie marginalną. Chciałbym jedynie zachęcić wszystkich do przeczytania znakomitej, choć nieco już dzisiaj w Polsce zapomnianej, książki: Zaginionego Horyzontu Jamesa Hiltona.

Główny bohater powieści, Hugh Conway, ma (nie)szczęście być jednym z czterech pasażerów samolotu, który zostaje porwany. Jako że pilot odpowiada na wszelkie zadawane mu pytania jedynie pokazaniem lufy pistoletu, pasażerowie, a wraz z nimi czytelnik, bardzo długo utrzymywani są w niewiedzy, odnośnie do celu całego przedsięwzięcia. Niewiele wyjaśnia również obrany przez pilota kierunek podróży – leci on prosto do Tybetu.

Mniejsza o poszczególne wydarzenia i całą opisaną w książce intrygę, wspomnijmy tylko, że dosyć szybko naszym bohaterom udaje się dostać do Shangri-La. Jest to miejsce całkowicie wymyślone przez autora książki, który przy jego kreacji posiłkował się różnymi informacjami o Tybecie, znalezionych w ówczesnych publikacjach europejskich.

Shangri-La jest klasztorem, za pomocą którego Hilton przedstawia swoją wizję utopii. Miejscem, w którym czas płynie wolniej, człowiek ma dostęp do wszelkiego rodzaju przyjemności, a władza jest sprawowana dość rozumnie, żeby panować, ale nie dawać ludziom odczuć ucisku.

Książka została napisana w 1933 roku, więc - jak można się domyślić - sytuacja polityczna (to m.in. rok dojścia do władzy Hitlera) nie jest wcale bez znaczenia dla przedstawionej w powieści wizji. Czytając różne opinie i opracowania utworu, trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że nieraz ich autorzy przedstawiają jedynie swoją interpretację książki, zbudowaną w oparciu o własne poglądy i sympatie. Osobiście chciałbym zaproponować sięgnięcie po dzieło Hiltona bez wcześniejszego zapoznawania się z nimi. Zapewniam, że Shangri-La, wraz z upływem czasu i dalszym rozwojem cywilizacji europejskiej, nie tylko wciąż zachowuje sporo uroku, ale dodatkowo zyskuje jeszcze silniejszy wydźwięk i być może jeszcze bardziej skłania do rozważań.

Niektóre wydarzenia, które przewidujący przyszłość mnich w powieści Hiltona opisuje jako mające się zdarzyć, my znamy już z historii dwudziestego wieku. Może więc nie będzie żadnym nadużyciem stwierdzenie, że pragnienie ucieczki do Shangri-La jest nam jeszcze bliższe niż bohaterom utworu. Różnego typu odniesienia do powieści często pojawiają się w piosenkach, filmach, grach. Jedno miasto nawet rzeczywiście zmieniło swoją nazwę na Shangri-La, a w potocznej angielszczyźnie Shangri-La w czasach większej popularności książki (wzmożonej przez ekranizacjęc Capry) oznaczało jakieś dowolne miejsce, które jest gdzieś daleko. Dzisiaj natomiast stało się po prostu jednym z synonimów utopii.

Jeżeli ktoś nie szuka wizji społeczeństwa doskonałego, nie interesują go dyskusje z klasyczną wizją utopii i nie chce poznać źródła, które od osiemdziesięciu lat nieustannie inspiruje kolejnych twórców, nic nie szkodzi. I tak polecam książkę Hiltona, bo wciąż pozostaje ona znakomitą powieścią przygodową.

OsK
15 kwietnia 2013 - 13:50