Fani kina sciencie fiction nie mają w tym roku na co narzekać. Oblivion, Elysium, nowy Star Trek, kolejna część Riddicka, After Earth… To tylko część z tego, co będzie czekać nas na srebrnym ekranie w 2013. Dzisiaj w polskich salach kinowych zadebiutował pierwszy tytuł, czyli Oblivion, wyświetlany u nas jako Niepamięć. To historia zrealizowana na podstawie nieopublikowanego komiksu Josepha Kosinskiego dziejąca się w 2077 roku na zniszczonej wojnami Ziemii. Mechanik Jack Harper (Tom Cruise) i jego operatorka Vika (Andrea Riseborough) to jedyni ludzie, którzy zostali na błękitnej planecie. Ich zadaniem jest konserwacja dronów. Drony bronią wielkich hydroelektrowni przed Scavengersami, czyli najeźdźcami z kosmosu. Zmusili oni całą ludzkość do przeniesienia się na jeden z księżyców saturna. To właśnie tam wysyłana jest energia wydobyta na Ziemii. W to wszystko wierzy dwójka bohaterów, z którymi cały czas kontakt ma indoktrynujące dowództwo orbitujące nad planetą w wielkiej stacji kosmicznej o kształcie czworoboku. Ale czy ten film pozwolił mi uwierzyć, że obejrzałem kawał dobrego kina science fiction?
I tak i nie. Z jednej strony bardzo cieszy wszystko to, co na ekranie widzimy. Futurystyczny świat Niepamięci przepełniony jest gadżetami i zaawansowaną technologią jak na rok 2077 przystało. Dzięki temu że Jack wszędzie lata swoim wybajerzonym statkiem, kamera często pokazuje zmieniony wojną krajobraz Stanów Zjednoczonych. Te ujęcia są cudne. Rozpieprzony pentagon na długo zapada w pamięci. Bardzo podobała mi się też scenografia przyczółku, w którym stacjonuje Jack i Vika. Ta druga posługuje się komputerem z olbrzymim ekranem dotykowym na pół pokoju. Urządzenie jest tak zajebiste, że sam chciałbym mieć coś takiego. Wszystko wskazuje na to, że za 64 lata doczekamy się ekranów dotykowych, na których nie zostają żadne ślady po tłustych paluchach! Fajnie została zrealizowana też scena z basenem zawieszonym w chmurach. Na pewno nie tylko ja pomyślałem „ło, też bym tak sobie popływał!”. Do tego wszystkiego w tle cały czas przygrywa przyjemny soundtrack nagrany przez zespół M83. Co jak co, ale muzyka elektroniczna świetnie pasuje do science fiction, co pokazał nam już trzy lata temu Tron.
Postać wykreowana przez Toma Cruisa jest mdła. Jego scena, w której odgrywał przebieg ostatniego w historii Ziemii finału Super Bowl, jest po prostu nudna i sztuczna. I do bólu amerykańska. Nie lubię tego sztucznego patosu, który amerykanie na siłę wciskają do swoich filmów. Jack Harper sportretowany jest jako nostalgiczny i dociekliwy facet, ale gdy w końcu zostaje pojmany przez Scavengersów, jego działaniom brakuje determinacji. Nie czuć żadnej iskry, która kierowałaby jego motywacją. Nawet gdy w rozbitym statku z nieba spada kobieta z jego tajemniczych snów (Olga Kurylenko) i w końcu dochodzi do konfrontacji z Viką, on po prostu stoi jak wryty i nic nie mówi.
Świat zniszczony wojną nuklearną to olbrzymi potencjał na stworzenie dobrego klimatu. Graczom dobrze znana jest seria Fallout, która właśnie za niesamowity klimat i kreację świata jest uwielbiana przez fanów. Tutaj tego brakuje. Może gdybyśmy zobaczyli trochę więcej scen z udziałem Scavengersów, lepiej poznali ich kryjówkę i styl życia… Ale nie, to co jest dla mnie najbardziej interesujące, po prostu zostało pominięte. Niewykorzystany został również potencjał Morgana Freemana, który na ekranie pojawia się rzadko i nie mówi ani dużo, ani ciekawie. A szkoda, bo szczerze liczyłem, że jego rola będzie jednym z mocniejszych punktów produkcji.
Opowiedziana historia nie porywa. Mniej więcej od połowy filmu dobrze wiadomo, jak to wszystko się skończy i tylko mały twist w samej końcówce może nas odrobinę zaskoczyć. Przez cały seans miałem wrażenie, że to wszystko już było. Dla mnie Niepamięć to takie pomieszanie Matrixa, Dnia Niepodległości i filmu the Moon. Nie ma tu nic oryginalnego. Nawet estetyka w jakiej przedstawione są drony, do złudzenia przypomina styl znany z gry Portal.
Najsłabsza scena? Olga Kurylenko podnosi rękę, żeby pomachać do Tomcia Cruise’a i zauważa na niej krew. Patrzy na swój brzuch i okazuje się, że jest ranna w brzuch. Głupota aż bije z ekranu. Kilka razy zadawałem sobie pytanie „Dlaczego nie wpadli na to, że…?” albo „Dlaczego nie zrobią tego inaczej?”. To wszystko psuje odbiór filmu i pokazuje, że scenariusz nie jest najwyższych lotów.
Oblivion to mocny średniak, który jest dobrym widowiskiem. Nadal czekam na dobre kino SF, które absolutnie zaabosorbuje mnie podczas seansu i na długo zostanie w pamięci.
Moja ocena: 6,5/10