Dlaczego używane gry są bardziej przystępne - Cascad - 17 maja 2013

Dlaczego używane gry są bardziej przystępne

Wydawcy za wszelką cenę chcą wydusić z nas ostatni grosz, najczęściej przy pomocy mikropłatności i przeróżnych blokad „kątętu” – okazuje się jednak, że metody te nie są tak skuteczne jakby sobie tego życzyli i wciąż najlepszy sposób żeby zarobić to po prostu robić dobre gry.


 

Wczoraj dowiedzieliśmy się, że Electronic Arts odpuszcza program Online Passów, który tak mocno pompował przez ostatnie cztery lata. Innymi słowy najgorsza firma w Ameryce wycofuje się z kodów umożliwiających granie przez sieć itd. Stawiam na to, że odkryto dwie rzeczy, które wpłynęły na taką decyzję:  1. To wcale nie jest tak opłacalne 2. Rynek wtórny nie jest taki zły i ktoś kto dziś sięgnie po używkę może za rok kupić nowy tytuł w dniu premiery – musi tylko zostać zachęcony do spróbowania (a cena 200 PLN odstrasza od eksperymentów).


 

Pisząc wprost: nie ważne jaki gatunek, jaki poziom trudności, jakie wymagania stawia przed graczem gra i tak te, które kupuje się taniej, z drugiej ręki, automatycznie stają się bardziej przystępne.


 

Co za tym idzie, wszelkie pogłoski o blokowaniu gier używanych przez konsole nowej generacji należy włożyć między bajki (prawdopodobnie razem z always on). Oczywiście w tej branży zarabia się przede wszystkim na sprzedaży w pierwszym, drugim i trzecim tygodniu od premiery, więc „wciskanie” ludziom gier w folii jest kluczowe dla dalszego rozwoju developerów i wydawców JEDNAK rynek używek również jest nie do przecenienia.


 

Bardzo istotne jest to, że dzięki niemu wychowuje się swoich odbiorców. Widziałem na własne oczy dziesiątki przypadków w których młodzież szkolna, licealiści, ale też studenci polują po prostu na jak najtańsze gry, wyrabiając sobie gust i odpłacając się potem, gdy już dostaną pracę (i wypłatę) składaniem pre-orderów na swe ulubione serie. Chyba każdemu w Polsce znana jest droga od pirata, przez łowcę okazji na Allegro, do kupującego kolekcjonerki burżuja, któremu nie żal wydawać dużej części swych skromnych zarobków na ukochane hobby. Cykl ten, choć jest brutalny na początku, to jednak wciąż się sprawdza i nie ma sobie równych. I żadna gra z iPada za 5 baksów nie zapewni tej samej rozrywki co duży konsolowy tytuł, nie wspominając już o wychowaniu sobie fanów i wiernych konsumentów.


 


 

Poza tym, jest coś przyjemnego w polowaniu na okazje i próbowaniu za grosze gier, które kiedyś kosztowały 200 złotych (jestem pewien, że to samo co gracze przeglądający Allegro, czują kobiety wpadające do second handu), zwłaszcza gdy nagle odkryje się dzięki temu prawdziwe perełki. Sam dzięki używkom wpadłem „po taniości” na Conana (tego od Nihilistic Software – polecam!), Rise of the Argonauts, Dark Void, Binary Domain czy Ninja Blade i świetnie się przynich bawiłem.


 

Kolejny plus to zdjęcie presji i oczekiwań z tytułu jaki nabywa się za te 40 złotych, lub nawet mniej… z doświadczenia wiem, że odrzucenie hajpu i nieludzkich wymagań jakie często ma się do nowości, często polepsza wrażenia z zabawy. Nie wolno też zapominać o graczach niepełnosprawnych, którzy muszą sami sprawdzać czy pozycja jaka ich interesuje nie będzie dla nich zbyt trudna – przy takim braku pewności zdecydowanie lepiej sięgnąć do czegoś po niższej cenie, które oferuje drugi obieg.


 

Zdaję sobie sprawę, że nie odkryłem Ameryki stwierdzając, że „używane gry są bardziej przystępne”, ale w obliczu strachu jaki budzi przyjście nowej generacji monetyzacji contentu (bo do tego wszystko zmierza, nie tylko w grach) poczułem, że musze napisać coś takiego.  Mam też nadzieję, że pożyczanie sobie czegokolwiek i odsprzedawanie rzeczy kupionych legalnie, za własne pieniądze, nigdy nie będzie zwalczane… przynajmniej nie bardziej niż obecnie.


 


/ómjtwister/

Cascad
17 maja 2013 - 14:52