Crash Bandicoot 2 to jedna z najlepszych platformówek jakie ukazały się na PlayStation. Teoretycznie prosta gra z uczłowieczonym jamrajem rzuca wyzwanie wszystkim, którzy spróbują zdobyć sto procent na liczniku i odkryć ukryte zakończenie. Czy jest to proste zadanie?
Czy nie mający dostępu do sieci gracz w 1997 roku mógł bezstresowo podołać wyzwaniu? Najlepiej sprawdzić to w praktyce.
Warp Room 5
Ostatnia prosta. Zebranie wszystkich diamentów i gemów na pierwszych poziomach nie wymagało specjalnych umiejętności, zbytniego zaangażowania i pokładów cierpliwości. Potem robiło się już jednak coraz trudniej, a czwarty Warp Room był torem przeszkód godnym najtrudniejszych platformówek sprzed lat. Przed nami ostatnia piątka dzieła Naughty Dog. Jak trudne jest zdobycie wszystkich kamieni szlachetnych i odkrycie prawdziwego zakończenia w Cortex Strikes Back?
Poziom Piston It Way
Gorzej zacząć się nie mogło. Ta plansza stanowi najlepszą reklamę wysokiego poziomu trudności Cortex Strikes Back. Do zdobycia dwa dodatkowe gemy, jeden za pokonanie ukrytej sekcji, do której zawozi platforma z trupią czachą, drugi za wszystkie skrzynie. O ile zdobycie tego pierwszego nie jest jeszcze najtrudniejszym wyzwaniem w historii, o tyle sięgnięcie po kamień numer 2 wymaga nieludzkiego szczęścia, zręczności i opanowania.
W pierwszej kolejności trzeba opracować odpowiednią taktykę i dotrzeć do samego końca mapy bez straty nawet jednego życia. Proste to nie jest, bo błąd można popełnić praktycznie wszędzie, źle wyliczając skok, czy nadziewając się na złośliwie rozstawionych przeciwników. Po drodze trzeba też pozostawić żywą jedną z jeżdżących maszyn, aby w drodze powrotnej móc skorzystać z jej pomocy, podczas próby dostania się do wysokiej półki. Potem trzeba zacząć żmudny powrót do platformy z czachą. Końcowy sukces zależy w dużej mierze właśnie od tego fragmentu. Odpowiednie lawirowanie pomiędzy przeszkodami i tylko perfekcyjnie wymierzony skok na grzbiet pozostawionego wcześniej oponenta mogą pozwolić doczłapać się do celu. Potem wystarczy „tylko” pokonać niełatwą trasę z licznymi miażdżącymi filarami, by cieszyć się z końcowego sukcesu. Ten etap wymaga chyba największej liczby powtórzeń z całej gry.
Poziom Rock It
Poobijany, potłuczony i solidnie już wymęczony Crash staje się szczęśliwym posiadaczem jetpacka. Kierowanie jamrajem w pozbawionych grawitacji i pełnych morderczych przedmiotów tunelach nie jest łatwe, ale wystarczy spokój i dokładność, by oprócz kryształu cieszyć się też ze zdobycia srebrnego gema już po pierwszym podejściu. O radości, nareszcie coś prostszego!
Poziom Night Fight
Naughty Dog lubi bawić się w ciemności i daje kolejną okazję graczom, by zaprzyjaźnili się z wrednymi świetlikami. Do zdobycia dwa dodatkowe kamienie szlachetne, za skrzynki i pokonanie sekwencji z trupią czachą (trzeba dotrzeć do platformy bez choćby jednego zgonu). Pokonane do tej pory plansze nocne nauczyły nas, że sukces zależy w głównej mierze od właściwej taktyki. Nie inaczej jest tym razem. Mapa zawiera rozgałęzienie, a w obu odnogach skryte są kartoniki z jabłkami. By więc rozbić je wszystkie trzeba opracować plan działania. Najlepiej jest przejść najpierw prawą stroną, a potem wykonać krótki powrót w lewą odnogę, gdzie skrzynek jest mniej. Jeśli będzie się działało wystarczająco szybko to wystarczy czasu na powrót na właściwą trasę, nim świetlik odleci i pozostawi nas na pastwę losu.
Poziom Pack Attack
Znów Crash zyskuje szansę na lot jetpackiem, a gracze na chwilowy oddech od największych i najbardziej złośliwych wyzwań w Cortex Strikes Back. Uważny posiadacz konsoli ma szansę nawet za pierwszym razem sięgnąć po podwójną koronę i wywalczyć zarówno fioletowy kryształ, jak i srebrny gem. Wystarczy tylko dobrze się rozglądać. Te plansze z jetpackiem to w sumie są całkiem przyjemnie.
Poziom Spaced Out
Ostatni poziom w grze, niejako podpis pracowników Naughty Dog pod ich słynną produkcją. Tym razem mamy do czynienia z ukłonem w stronę klasycznych gier sprzed lat, platformówką, w której trzeba nieustannie przeć w prawo. Do zdobycia dwa dodatkowe kamienie szlachetne, za wszystkie skrzynki i pokonanie sekwencji kolorowych gemów. Na początek dobrze zająć się zdobyciem drugiego ze wspomnianych kamieni. By to osiągnąć, trzeba ukończyć wymagający podpoziom, który składa się z kilku minietapów. Twórcy sprawdzają nasz refleks, pomysłowość, opanowanie i zręczność, zmuszając do sporej ilości skakania, wślizgiwania i wybijania się. Odrobina praktyki i z tym wyzwaniem każdy powinien sobie poradzić. Dodatkową nagrodą jest spora liczba dodatkowych żyć, które można zdobyć.
Nieco trudniej wygląda kwestia zdobycia wszystkich skrzyń. Zadanie w dużej mierze utrudnia etap bonusowy, w którym jest sporo skakania „na czas”. Poruszające się platformy i perfidnie rozstawione nitro wymagają, by działać szybko i bezbłędnie. Na szczęście porażki w bonusie nie odbierają jamrajowi żyć, więc można tu co najwyżej utknąć na nieco dłużej. Game Over nikomu na szczęście nie grozi. Ostatecznie, po długiej wędrówce po pięciu warp roomach, można wreszcie sięgnąć po ostatni, 42 gem. Tym samym pojawia się szansa na obejrzenie ukrytego i prawdziwego zakończenia.
Czy było warto?
Czy krótki filmik na silniku gry wart jest długich godzin walki z rozmaitymi pułapkami i wyzwaniami? Moim zdaniem nie, choć na pewno jest on lepszy, niż nagranie wyświetlane za zdobycie tylko fioletowych kryształów. Cortex Strikes Back nie maksuje się jednak dla tego „filmiku”, a dla czystej frajdy. Poukrywane sprytnie, acz i niestety miejscami złośliwie gemy przedłużają zabawę o przynajmniej kilka godzin i sprawiają, że produkcja Naughty Dog starcza na dłużej. Dzięki nim Crash Bandicoot 2 przyciąga też uwagę największych miłośników platformówek i weteranów gatunku, którzy lubią wyzwania i duże ilości skakania. Summa summarum, dzięki gemom Crash tylko zyskuje.
I w tej beczce miodu jest tylko jedna łyżka dziegciu. Czemu w grze brak jakichkolwiek wskazówek, co do tych bardzo perfidnie ukrytych kamieni? Odcięci od internetu i pozbawieni papierowej solucji, bawiąc się za pierwszym razem, nie mamy praktycznie szans ukończyć gry na sto procent, chyba że poświęcimy całe dni na skakanie do każdej rozpadliny i chodzenie po ścianach. A taka zabawa nie ma już raczej zbyt wiele wspólnego z pojęciem „relaks” i szeroko pojętą rozgrywką. Na szczęście dzisiaj nikomu zablokowanie się na tych dziwnie ukrytych kamieniach szlachetnych już nie grozi. I bardzo dobrze, bo dzięki temu z drugiej przygody jamraja można czerpać tylko radość.