Już tylko tydzień pozostał do premiery "Pacific Rim", w którym wielkie roboty kierowane przez ludzi, stoczą bój z wielkimi potworami. Przed premierą tego widowiskowego dzieła od Guilermo Del Toro, warto jednak przyjrzeć się genezie gatunku "monster movies".
Pierwsze produkcje z różnymi wymyślnymi kreaturami pojawiały się już w latach 30', jednak największy sukces i wysyp filmów tego typu przypada na lata 50' XX wieku w Japonii oraz USA. Nie jest to przypadek.
Szóstego sierpnia 1945 roku wojska amerykańskie zrzuciły na japońskie miasto, Hiroszimę, bombę atomową o nazwie "Little Boy". Miasto zostało doszczętnie zniszczone, a w wyniku wybuchu bomby szacuje się, że zginęło od 80 do 140 tysięcy ludzi. Dwa dni później, 9 sierpnia na Nagasaki spadła kolejna bomba atomowa, o nazwie "Fat Man".
Po roku 1945 był to temat tabu zarówno w Stanach Zjednoczonych, gdzie śmierć setek tysięcy była zbyt aktualna i wstrząsająca by wykorzystać ten motyw w coraz bardziej rozwijającej się kulturze masowej, a także w Japonii, gdzie rzeź tamtejszej ludności stała się sprawą wstydliwą.
W roku 1953 pojawiła się ekranizacja "Wojny Światów" Herberta Geogre'a Wellsa, gdzie zagrożenie atomowe było symbolicznie ukazane w postaci kosmitów najeżdżających Ziemię. Z kolei w "Them!" z 1954 ludność atakują zmutowane mrówki- mutanty zrodzone na poligonie atomowym. Natomiast w Japonii lęk przed bombą uosabiała słynna "Godzilla" (1954) - wielki jaszczur zbudzony z dna oceanu przez termojądrową eksplozję.
Filmy te były karykaturalnym obrazem lęków przed wybuchem kolejnych bomb, tyle że przedstawione w postaci dość groteskowych kreatur, które miały odwrócić lęk widza przed realnym zagrożeniem. Dodatkowo oswajały one społeczeństwo z traumami z przeszłości z Hiroszimy i Nagasaki. Wyżej wspomniane filmy wyrażały dość jednoznacznie przesłanie - zagładę można przetrwać.
Tymczasem w tle rozwijał się nurt fantastyki postapokaliptycznej, w której nieliczne społeczeństwo zaczynało życie od nowa na ruinach zniszczonego świata, ale to już temat na inny artykuł.
Większość "monster movie" rodem z USA i Japonii, opierała się na podobnym schemacie - w wyniku testów broni nuklearnych, z odmętów głębin budzi się przerażający i uśpiony przez setki tysięcy lat stwór czy też też zwyczajne owady bądź zwierzęta mutują do nienaturalnych rozmiarów. "Bestia z głębokości 20000 sążni", "Tarantula", "To przybyło z głębi morza", "Atak wielkiego kraba" to tylko jedne z przykładów ogromnej ilości produkcji, które w latach '50 powstawały jak grzyby po deszczu.
Del Toro tworząc "Pacific Rim" ewidentnie mruga do widza zaznajomionego z tematem. Bo nie dość, że potwory pochodzą z głębin oceanu, to dodatkowo po prostu są nazwane Kaijū, a to japońskie słowo znaczące: "potwór", "bestia", "monstrum", które stało się szerzej znane dzięki japońskim monster movie z "Godzillą" na czele.
Jedno jest pewne. "Pacific Rim" zapowiada się jako totalna jazda bez trzymanki, bo oprócz klasycznych motywów charakterystycznych dla (teraz już, dość tandetnego) kina SF z lat '50, będziemy tam mieli masę innych odniesień do kina fantatycznego z wielkimi robotami na czele. Ba - w zwiastunie pojawia się nawet akcent dla graczy w postaci wykorzystania głosu GLaDOSa z gry "Portal".
Premiera już 12 lipca!
Spodziewajcie się recenzji filmu w dniu premiery (a może, jeśli się wyrobię, to dzień przed).
Podobają Ci się moje wpisy? Zachęcam do zaglądania na stronę, którą prowadzę: