Po ogromnym sukcesie Hotline Miami w ubiegłym roku, studio Dennaton Games postanowiło przenieść swój sztandarowy produkt z pecetów na inne platformy. Wybór padł na konsole firmy Sony – konwersji doczekało się nie tylko PlayStation 3, ale również mocno krytykowana Vita. Mnie osobiście interesowała głównie ta druga edycja, dlatego to właśnie jej postanowiłem przyjrzeć się bliżej. O samej grze napisano już praktycznie wszystko, dlatego w niniejszym tekście odpuszczę sobie tłumaczenie, o co w Hotline Miami chodzi. Zamiast tego opiszę sam port.
Twórcy Hotline Miami nie mieli zielonego pojęcia o tworzeniu gier na konsole PlayStation, dlatego przygotowanie konwersji powierzyli innemu studiu. Wybór padł na firmę Abstraction Games i trzeba przyznać, że była to dobra decyzja – port sprawuje się w akcji wyśmienicie, choć nie obyło się bez małego zgrzytu. Mowa o pięciu trofeach, które nie aktywują się prawidłowo mimo spełnienia określonych warunków. Autorzy od kilkunastu dni są świadomi problemu, prace nad poprawką trwają i rzekomo pojawi się ona w sieci już wkrótce. Innych baboli technicznych w przenośnym Hotline Miami praktycznie nie uświadczymy. Raz na ruski rok zdarzy się co prawda jakiś błąd, ale w porównaniu do wersji pecetowej, która tuż po premierze wymagała gruntownego łatania, mamy tu do czynienia z produktem bardzo dopracowanym.
Jeśli chodzi o właściwą treść, Hotline Miami na Vitę nie różni się praktycznie niczym od swojego pierwowzoru. Na ukończenie czeka podstawowa kampania złożona z piętnastu misji oraz krótki, bo zawierający cztery epizody epilog, gdzie przez chwilę wcielamy się w rolę motocyklisty. W grze znajdziemy również poziomy Highball, dorzucony niegdyś za darmo do pecetowej łatki i Exposed – dostępny w jednym z pre-orderów. Wersja na konsole Sony wzbogaciła się za to o nową maskę – Russella – prezentującego akcję w czerni i bieli – z wyłączeniem krwi, zachowującej swój standardowy, czerwony kolor. Trudno traktować to jednak inaczej niż ciekawostkę, nowe nakrycie głowy nie ułatwia bowiem w znaczący sposób zmagań.
Z przyjemnością za to donoszę, że sterowanie w Hotline Miami jest wyśmienite. Nie miałem okazji testować pierwowzoru na padzie (jego obsługa została dorzucona przez autorów dopiero kilka tygodni po premierze gry), więc byłem pewien obaw, czy tak szybki, dynamiczny produkt nie ucierpi zbytnio po przymusowej przesiadce na analogi. Nic z tych rzeczy! Co prawda kierowanie celownikiem jest tu mniej precyzyjne, niż w przypadku myszki, ale nie wpływa to w żadnym stopniu na spadek komfortu zabawy. Po kilkudziesięciu minutach solidnego treningu, okupionego sporą liczbą zgonów, sterowanie opanowałem do perfekcji. Teraz zresztą ciężko wrócić mi do klasycznego ustawienia, o czym przekonałem się niedawno po odpaleniu wersji pecetowej.
Cieszy mnie również, że Hotline Miami nie wykorzystuje w bezsensowny sposób wszelkiej maści bajerów wbudowanych w Vitę, czego często jesteśmy świadkiem w innych produkcjach. Przedni ekran dotykowy służy wyłącznie do rozglądania się i do lokowania celownika na wybranym przeciwniku. I to tyle. Doskwiera odrobinę brak obsługi menu za pomocą palca, ale da się to przeżyć. Grunt, że konsoli nie trzeba obracać, zbliżać do źródła świata i robić kupy innych idiotycznych rzeczy, które na siłę serwują inni deweloperzy.
Gra na PlayStation Store dostępna jest w polskiej wersji językowej. Przetłumaczono tylko menu główne, komunikaty i cut-scenki – nazwy rozdziałów pozostały w niezmienionej formie i szczerze mówiąc, wygląda to bardzo dziwnie. Jakość translacji pozostawia odrobinę do życzenia, z motocykla zrobiono np. rower, w menu zamiast "sterowanie", mamy "sterowniki", a w dialogach zdarzają się literówki. Można było bardziej się postarać, zwłaszcza, że do przełożenia było tu naprawdę niewiele tekstu.
Hotline Miami to znakomita inwestycja. Gra sprawuje się w akcji fantastycznie i zapewnia wiele godzin doskonałej zabawy, o ile oczywiście zamierzamy z niej wycisnąć wszystkie soki – jednokrotne ukończenie nie powinno zająć bowiem dłużej niż jedno popołudnie. Sporadyczne błędy i kiepska polonizacja drażnią, ale nie na tyle, by porządnie zirytować. Biorąc pod uwagę stosunkowo niską cenę produktu, jest to „indyk”, którego posiadacze Vity nie powinni omijać szerokim łukiem.