Moja kariera w FM13 #42: Ninja w Petersburgu - Brucevsky - 4 sierpnia 2013

Moja kariera w FM13 #42: Ninja w Petersburgu

Po długiej karierze w FIFA 12 zdecydowałem się spróbować swoich sił w prowadzeniu klubu w Football Manager 13. Wybór padł na tryb Classic, który stanowi idealne rozwiązanie dla osób pozbawionych dużych ilości wolnego czasu. Postanowiłem relacjonować wam swoje postępy. Przy okazji jest szansa podyskutować o samej grze, młodych talentach, bugach i różnych ciekawostkach.

Znalezienie następcy dla czołowego prawoskrzydłowego, który niemal w każdym meczu zalicza asystę to nie jest proste zadanie. Beckhamy nie rosną na drzewach, a szansa, że w ciągu trzech sezonów drugi raz trafi się na kogoś takiego jak Juha Mattfolk są niewielkie. W pierwszej kolejności zwraca się uwagę na numerki, ale statystyki nie dają gwarancji sukcesu i może się okazać, że nawet teoretyczny mistrz dośrodkowań w praktyce okaże się przeciętnym grajkiem i żadnym wzmocnieniem. Spotkanie z Zenitem Sankt Petersburg zbliżało się jednak wielkimi krokami, a my po odejściu młodego Fina do Steauy z prawoskrzydłowych mieliśmy tylko nominalnych środkowych pomocników, Duponta i Snorrasona.

Postanowiłem realizować dwa plany awaryjne na raz. Pierwszy zakładał znalezienie nowego środkowego pomocnika, który załata dziurę po ewentualnym przesunięciu na bok Duponta. W drugim na celowniku byli wszyscy tradycyjni prawoskrzydłowi o wysokich umiejętnościach. Skauci pracowali na najwyższych obrotach, a ja niedosypiałem, by każdego kandydata odpowiednio ocenić. W końcu szczęście do nas się uśmiechnęło i trafilśmy dwóch zawodników za jednym zamachem.

Zgodnie z duchem polityki Arsene’a Wengera obaj piłkarze kosztowali nas niewiele. Kilku ekspertów przez kolejne kilka tygodni nie dawało wiary, że za takich zawodników zapłaciliśmy w sumie niewiele ponad 20 000 euro. Więcej nie było jednak potrzebne, bo 31-letni obywatel Wybrzeża Kości Słoniowej, Pascal Doubai, był wolnym agentem, a 27-letni Brazylijczyk Ninja zdecydowanie niedocenianą gwiazdą Desportivo Brasil. Nicholas Anelka nie krył zaskoczenia, gdy zobaczył ich obu na treningach, a prezes Steen cały czas wypytywał mnie, jak udało się wynegocjować z nimi tak niskie kontrakty. Karty zawodnicze obu znajdziecie poniżej, czyż nie można w tej sytuacji mówić o dużych wzmocnieniach?

Ninja rodem z Brazylii
Taki piłkarz na bezrobociu? Statystyki Dubaia wyglądają świetnie

Dopiero na boisku obaj mieli jednak szansę, by potwierdzić swoją wartość. Pierwszy test od razu rzucał ich na głęboką wodę, bez kapoka i żadnego koła ratunkowego. Fanatyczni kibice z Sankt Petersburga chcieli pogromu, zdeptania Lillehammer i podpalenia jego klubowego autokaru po meczu. Problem Zenita leżał jednak w tym, że zawodnikom wcale nie chciało się grać w fazie grupowej Ligi Europejskiej. Tylko tak mogę racjonalnie wytłumaczyć to, co działo się na stadionie na północy Rosji. Rywale na papierze nie przewyższali nas może jakoś znacznie, ale w każdej strefie boiska mieli większe gwiazdy. Na murawie jednak pomocnicy podawali głównie do kolegi obok, obrońcy kryli na radar, a napastnicy nie wykazywali chęci do biegania. Skróty może tego nie oddają, ale wynik 4:1 mówi sam za siebie. Hat-trick Balazsa Hidiego, wschodzącej gwiazdy nie tylko klubu, ale też reprezentacji Węgier, postawił nas w znakomitej pozycji przed rewanżem.

Ten znakomity występ był ogromnym zaskoczeniem dla wszystkich, nawet dla mnie. W ostatnich tygodniach przed wylotem do Rosji potwierdziliśmy przecież nasze problemy z formą, remisując 4:4 ze słabiutkim Vikingiem w lidze. Słabo wypadliśmy też w ćwierćfinale Pucharu Norwegii, pokonując drugoligowy Stabaek 1:0 dopiero po golu samobójczym jednego z rywali w 75 minucie potyczki. Z Zenitem na boisko wyszła jednak jakby inna drużyna. A może po prostu rywalowi zupełnie się nie chciało?  

Problem nie dotyczył jednak mojej jedenastki, więc zostawiłem go Rosjanom. Na rewanż przyjechali oni dużo bardziej zmotywowani i widać było, że ktoś na górze chyba zagroził odcięciem kilku premii. Mieliśmy jednak pole manewru i mogliśmy pozwolić sobie nawet na jeden lub dwa błędy. To bardzo potrzebne w takim meczu. Mecz na Stadionie Miejskim zaczęliśmy źle, szybko trwoniąc naszą przewagę z pierwszej potyczki. Potem jednak piłkarze odetchnęli i ruszyli do kontrofensywy. Sygnał dał znowu Dino Hotić, który wykończył szybki kontratak jeszcze w pierwszej połowie. Ku mojej radości, Zenit po dwóch ciosach stracił początkowy zapał i zrezygnował z walki o awans. W efekcie to znowu my triumfowaliśmy, wygrywając 3:2. Awans do fazy grupowej Ligi Europejskiej był nasz.

Do Nyonu jechaliśmy jak dzieci do Disneylandu. Wokół kręciły się szychy fubolowego światka i utytułowane gwiazdy trenerskie. Lillehammer w tym towarzystwie było kopciuszkiem, a poczuliśmy się tak jeszcze bardziej, gdy UEFA wyświetliła na tablicy rozstawienie drużyn z ich aktualnymi współczynnikami. Zamykaliśmy tę klasyfikację z dużą stratą nawet do innych klubów z czwartego koszyka. Ale przecież ograliśmy Zenit, więc rywale powinni się z nami liczyć. Gdy okazało, że zagramy z Borussią Dortmund, Ajaxem Amsterdam i Watford, zacząłem jednak mieć nadzieję, że przeciwnicy nas zlekceważą. Tylko wtedy będziemy mieli szansę, by ugrać choćby punkt.

Brucevsky
4 sierpnia 2013 - 14:30