Po długiej karierze w FIFA 12 zdecydowałem się spróbować swoich sił w prowadzeniu klubu w Football Manager 13. Wybór padł na tryb Classic, który stanowi idealne rozwiązanie dla osób pozbawionych dużych ilości wolnego czasu. Postanowiłem relacjonować wam swoje postępy. Przy okazji jest szansa podyskutować o samej grze, młodych talentach, bugach i różnych ciekawostkach.
Znalezienie następcy dla czołowego prawoskrzydłowego, który niemal w każdym meczu zalicza asystę to nie jest proste zadanie. Beckhamy nie rosną na drzewach, a szansa, że w ciągu trzech sezonów drugi raz trafi się na kogoś takiego jak Juha Mattfolk są niewielkie. W pierwszej kolejności zwraca się uwagę na numerki, ale statystyki nie dają gwarancji sukcesu i może się okazać, że nawet teoretyczny mistrz dośrodkowań w praktyce okaże się przeciętnym grajkiem i żadnym wzmocnieniem. Spotkanie z Zenitem Sankt Petersburg zbliżało się jednak wielkimi krokami, a my po odejściu młodego Fina do Steauy z prawoskrzydłowych mieliśmy tylko nominalnych środkowych pomocników, Duponta i Snorrasona.
Postanowiłem realizować dwa plany awaryjne na raz. Pierwszy zakładał znalezienie nowego środkowego pomocnika, który załata dziurę po ewentualnym przesunięciu na bok Duponta. W drugim na celowniku byli wszyscy tradycyjni prawoskrzydłowi o wysokich umiejętnościach. Skauci pracowali na najwyższych obrotach, a ja niedosypiałem, by każdego kandydata odpowiednio ocenić. W końcu szczęście do nas się uśmiechnęło i trafilśmy dwóch zawodników za jednym zamachem.
Zgodnie z duchem polityki Arsene’a Wengera obaj piłkarze kosztowali nas niewiele. Kilku ekspertów przez kolejne kilka tygodni nie dawało wiary, że za takich zawodników zapłaciliśmy w sumie niewiele ponad 20 000 euro. Więcej nie było jednak potrzebne, bo 31-letni obywatel Wybrzeża Kości Słoniowej, Pascal Doubai, był wolnym agentem, a 27-letni Brazylijczyk Ninja zdecydowanie niedocenianą gwiazdą Desportivo Brasil. Nicholas Anelka nie krył zaskoczenia, gdy zobaczył ich obu na treningach, a prezes Steen cały czas wypytywał mnie, jak udało się wynegocjować z nimi tak niskie kontrakty. Karty zawodnicze obu znajdziecie poniżej, czyż nie można w tej sytuacji mówić o dużych wzmocnieniach?
Dopiero na boisku obaj mieli jednak szansę, by potwierdzić swoją wartość. Pierwszy test od razu rzucał ich na głęboką wodę, bez kapoka i żadnego koła ratunkowego. Fanatyczni kibice z Sankt Petersburga chcieli pogromu, zdeptania Lillehammer i podpalenia jego klubowego autokaru po meczu. Problem Zenita leżał jednak w tym, że zawodnikom wcale nie chciało się grać w fazie grupowej Ligi Europejskiej. Tylko tak mogę racjonalnie wytłumaczyć to, co działo się na stadionie na północy Rosji. Rywale na papierze nie przewyższali nas może jakoś znacznie, ale w każdej strefie boiska mieli większe gwiazdy. Na murawie jednak pomocnicy podawali głównie do kolegi obok, obrońcy kryli na radar, a napastnicy nie wykazywali chęci do biegania. Skróty może tego nie oddają, ale wynik 4:1 mówi sam za siebie. Hat-trick Balazsa Hidiego, wschodzącej gwiazdy nie tylko klubu, ale też reprezentacji Węgier, postawił nas w znakomitej pozycji przed rewanżem.
Ten znakomity występ był ogromnym zaskoczeniem dla wszystkich, nawet dla mnie. W ostatnich tygodniach przed wylotem do Rosji potwierdziliśmy przecież nasze problemy z formą, remisując 4:4 ze słabiutkim Vikingiem w lidze. Słabo wypadliśmy też w ćwierćfinale Pucharu Norwegii, pokonując drugoligowy Stabaek 1:0 dopiero po golu samobójczym jednego z rywali w 75 minucie potyczki. Z Zenitem na boisko wyszła jednak jakby inna drużyna. A może po prostu rywalowi zupełnie się nie chciało?
Problem nie dotyczył jednak mojej jedenastki, więc zostawiłem go Rosjanom. Na rewanż przyjechali oni dużo bardziej zmotywowani i widać było, że ktoś na górze chyba zagroził odcięciem kilku premii. Mieliśmy jednak pole manewru i mogliśmy pozwolić sobie nawet na jeden lub dwa błędy. To bardzo potrzebne w takim meczu. Mecz na Stadionie Miejskim zaczęliśmy źle, szybko trwoniąc naszą przewagę z pierwszej potyczki. Potem jednak piłkarze odetchnęli i ruszyli do kontrofensywy. Sygnał dał znowu Dino Hotić, który wykończył szybki kontratak jeszcze w pierwszej połowie. Ku mojej radości, Zenit po dwóch ciosach stracił początkowy zapał i zrezygnował z walki o awans. W efekcie to znowu my triumfowaliśmy, wygrywając 3:2. Awans do fazy grupowej Ligi Europejskiej był nasz.
Do Nyonu jechaliśmy jak dzieci do Disneylandu. Wokół kręciły się szychy fubolowego światka i utytułowane gwiazdy trenerskie. Lillehammer w tym towarzystwie było kopciuszkiem, a poczuliśmy się tak jeszcze bardziej, gdy UEFA wyświetliła na tablicy rozstawienie drużyn z ich aktualnymi współczynnikami. Zamykaliśmy tę klasyfikację z dużą stratą nawet do innych klubów z czwartego koszyka. Ale przecież ograliśmy Zenit, więc rywale powinni się z nami liczyć. Gdy okazało, że zagramy z Borussią Dortmund, Ajaxem Amsterdam i Watford, zacząłem jednak mieć nadzieję, że przeciwnicy nas zlekceważą. Tylko wtedy będziemy mieli szansę, by ugrać choćby punkt.