Serial, na którego powroty czekało się dotychczas z niecierpliwością i który wyjątkowo długi czas oczekiwania wynagradzał z nawiązką 11 sierpnia rozpoczyna swoją ostatnią telewizyjną prostą. Wszystko wskazuje na to, że będzie to finał w wielkim stylu. Breaking Bad nawet tydzień przed premierą ostatnich epizodów jawi się jako dzieło kompletne.
Jeśli nie oglądałeś, czytaj śmiało. Nie dostaniesz w twarz spoilerem.
Cierpliwość w cenie
Jeśli jesteś szczęściarzem i jakimś cudem ominęła Cię przyjemność zapoznania się z Breaking Bad, musisz mieć świadomość że serial ten premiuje widza cierpliwego. Zmierzenie się z pierwszym sezonem może wymagać pewnej dozy samozaparcia, a sam serial przez pierwsze kilka odcinków może wymagać „kredytowania”, którego w moim przypadku wymagało też osławione „The Wire”. Zapewniam, że gdy dacie szansę kilku odcinkom oglądając je na kredyt, włożony w nie czas zwróci się z nawiązką serwując ogromną dawkę intensywnej, a przede wszystkim niebanalnej rozrywki. Wymienioną intensywność powinienem wziąć w cudzysłów- mimo że serial wielokrotnie serwuje momenty trzymające w napięciu, czy wstrząsające (nie mam tu na myśli scen gore, bo chociaż natrafimy i na takie, większą część szoku generuje nasza własna odpowiedź emocjonalna) samej akcji w zasadzie ani razu nie można uznać za intensywną w tradycyjnym tego słowa rozumieniu. Fani pościgów i latającego ołowiu przez całe 5 sezonów zaspokojeni zostaną jedynie kilkukrotnie, chociaż sceny do nich skierowane zapamiętają prawdopodobnie na długo.
Przy okazji- wśród całkiem sporej ilości znajomych, którym Breaking Bad poleciłem, niewielki ich odsetek odrzucił Breaking Bad w przedbiegach narzekając na zbyt leniwie poprowadzoną akcję. O ile mogę zupełnie szczerze powiedzieć, że każdy kolejny sezon jest w każdym calu lepszy od poprzedniego, tak prawdopodobnie nie odważyłbym się zapewnić, że w kolejnych sezonach akcja gna jak szalona. Serial może się pochwalić jednostajnym tempem chwilami tylko przyspieszającym, ale gdy już przyspieszy, trudno złapać wdech. Unikalną atmosferę widowisko zawdzięcza w dużej mierze dzięki takiemu rozwiązaniu.
Zapomnij o schematach
Większość czytelników mających za sobą przygodę z BB jest w stanie potwierdzić jedną ważną i wbrew pozorom wcale nie tak oczywistą zaletę, przynajmniej patrząc na święcące do tej pory największe triumfy seriale telewizyjne. Breaking Bad bezkompromisowo zrywa ze schematycznością, której doszukać się można jedynie w śladowych ilościach, analizując serial jako całość, mimo że poszczególne epizody są jej zupełnie pozbawione. Uproszczeń, czy rozwiązań które w oczywisty sposób robią z widza idiotę wkradło się do odcinków wyjątkowo niewiele, przez co wątek fabularny oparty na nieco odważnym zamyśle wspinania się zmęczonego życiem nauczyciela chemii po szczeblach narkotykowego imperium prowadzony jest w sposób, który bez cienia przesady możemy określić mianem realistycznego. Realizmowi służy wspomniane już stosunkowo powolne tempo- podobnie jak w „Rodzinie Soprano”, pojawia się tu kilka wątków familijnych, które same w sobie może i nie porywają, ale podskórnie zaszczepiają w widzu więzi, z których istnienia często nie zdaje sobie sprawy. Przynajmniej do momentu, w którym w ich miejsca wkrada się pustka, poczucie straconych szans i utraty zaufania. Subtelności tego typu są domeną serialu- większość scen ma swoje uzasadnienie, mimo że początkowo wydają się być dłużyznami żywcem wyciągniętymi z „Dobry, zły i brzydki”.
Przy okazji uwaga osobista- niezwykle cenię serial za wyjątkowo mądre gospodarowanie cliffhangerami. O ile pod koniec epizodów zdarzają się od czasu do czasu, nigdy nie mając irytującego charakteru sceny przerwanej w najmniej odpowiednim momencie („C’mon, seriously?”), tak pod koniec sezonów większość wątków zostaje spiętych piękną klamrą, nie pozostawiając widzom ani cienia niesmaku powodowanego niedopowiedzeniami. W zasadzie zakończenia sezonów są jednym z elementów, dla którego serial powoli dorabia się statusu kultowego w skali masowej, wymagając od widza pewnej dawki inteligencji, a przynajmniej spostrzegawczości. Wisienka na torcie, powiadam Wam.
Ze sceny zejść... niepokonanym
Decyzja o podzieleniu wieńczącego serial sezonu na dwie części po 8 epizodów, emitowanych z rocznym odstępem nie spotkała się z moim gorącym przyjęciem. Część epizodów potrafi całkiem nieźle znudzić nawet największego psychofana, chociaż całości po prostu nie da się nie kochać, a przynajmniej nie da się o niej zapomnieć. O przemianie zachodzącej w sposobie myślenia głównego bohatera możnaby napisać całkiem sporej objętości, najeżony spoilerami artykuł. Rewelacyjna i należycie doceniona obsada aktorska, niepowtarzalna atmosfera i kilka scen które zmienią Twoje oczekiwania względem telewizyjnego serialu na zawsze.
Królu, przybywaj.
Ps. Nie miałem pojęcia, że tak trudno pisać o tym serialu bezspoilerowo.
Ps 2. Żeby podkręcić czekanko... ;)