Wszyscy mający zamiar przekonać się wczoraj, czy najnowsza odsłona asasyńskiej sagi jest produkcją godną uwagi, musieli uzbroić się w cierpliwość. Najbardziej dochodowa marka w portfolio Ubisoftu rodzi kolejne dziecko, sprzedaż w Stanach Zjednoczonych rusza z kopyta, tymczasem Internet… milczy. Tuż po pojawieniu się lawiny recenzji, gracze poznali kulisy spóźnienia w co najmniej kilku branżowych felietonach – embargo na Assassin’s Creed Unity mijało po dwunastu godzinach od momentu, w którym gra rozgościła się na sklepowych półkach. Kurz prawdopodobnie szybko by opadł, gdyby gra spełniała pokładane w niej oczekiwania. Z tym jednak nie było tak różowo. Noty w granicach 6 - 7 nie zwiastują niczego dobrego, zwłaszcza w zderzeniu z gigantycznymi problemami technicznymi.
Mianem „embargo” określana jest umowa między wydawcą gry a przedstawicielem mediów, w której ten drugi zobowiązuje się do dotrzymania określonego terminu, przed którym recenzja gry nie może trafić do wiadomości publicznej. W zamian za to, wydawca dostarcza publicyście kopię recenzencką kilka, rzadziej kilkanaście dni przed premierą, tak by ten mógł się z produktem odpowiednio wcześnie zapoznać. W najczęstszych przypadkach, ustala się identyczny termin dla wszystkich mediów branżowych - ze sporadycznymi wyjątkami, w których uprzywilejowane media tradycyjne otrzymują recenzenckie pierwszeństwo. Realia zakładają więc, że kilka minut po opadnięciu kurtyny embarga, na światło dzienne trafia cała masa recenzji. A że termin ten wydawcy ustalają zgodnie z przyjętą strategią wydawniczą – bywają sytuacje, że w recenzjach możemy przebierać zarówno tydzień przed premierą, jak i takie, w których o grze nie dowiemy się niczego konkretnego nawet po jej premierze. Wpływu nie mamy na to żadnego, a naruszone embargo skutkuje pewnym miejscem na czarnej liście wydawcy. Dyskusję o tym, czy to media branżowe bardziej potrzebne są wydawcom, czy może wydawcy – mediom warto jednak zostawić na przyszły felieton.
Łatwo jest popaść w skrajność i sensu embarga nie dostrzec zupełnie. Tymczasem umowa tego typu – jeśli ustanowiona fair wobec recenzentów i czytelników – niesie ze sobą sporo pozytywów. Przede wszystkim – ci pierwsi mając więcej czasu na ogranie tytułu, są w stanie lepiej go poznać. Co za tym idzie, w godzinie „zero” Internet zalewa rzeka recenzji, w których możemy przebierać do woli, poznając różne punkty widzenia. I tu dochodzimy do sedna – embargo ogranicza do minimum pokusę grania w pośpiechu, by tylko opublikować swą recenzję przed konkurentami. Tama tworzona przez embargo ogranicza nierzetelne recenzje, a jej gwałtowne pęknięcie uniemożliwia sugerowanie się opiniami kolegów po fachu.
I tak na przykład – embargo na recenzje The Last of Us mijało 5 czerwca – 10 dni przed oficjalną premierą gry. Opinie mówiły same za siebie, podkręcając przedpremierowy hype do granic możliwości. Wczorajszy wysyp świetnych ocen dla Dragon Age: Inquisition na tydzień przed światową premierą to kolejny z wielu przykładów potwierdzających regułę. Nie zawsze oczywiście gry z tak wczesnym terminem częstowane są wysokimi notami – z reguły jednak odwrotna sytuacja powinna być dla graczy światełkiem ostrzegawczym. Przykładowo – embargo odgrzewanego Batman: Arkham Origins mijało w dniu jego premiery, podczas gdy recenzje doskonałego poprzednika czytać mogliśmy już tydzień przed jego debiutem w sklepach. Przykłady rozczarowujących gier, których embargo mijało w dniu premiery można zresztą mnożyć - Aliens: Colonial Marines, Thief, czy ostatnio - DriveClub.
Żeby jednak uniknąć manipulacji - późne embargo nie było niczym nowym dla serii Assassin’s Creed. Dla poprzednich części, wydawca ustalał identyczne terminy i do tej pory nie odbiło się to serii czkawką. Podobnie postąpił w przypadku ostatniego wielkiego hitu – Watch Dogs, chociaż w tym przypadku zadziałało to jak pewnego rodzaju zasłona dymna. W tym roku mamy jednak do czynienia z sytuacją wyjątkową – o ile Unity dostarczane było do redakcji tydzień przed premierą, co dało sporo czasu na zapoznanie się z grą, tak debiutujący równocześnie na konsole poprzedniej generacji Assassin’s Creed Rogue nie został rozesłany w ogóle. Obserwując pojawiające się tu i ówdzie recenzje i opinie graczy można odnieść wrażenie, że starsza generacja sprzętu dostała po prostu lepszą grę. Zwłaszcza, że pozostanie przy doskonałej konwencji morskiej wyprawy jest wciąż świeższym pomysłem niż powrót do ukochanej przez masy, ale jednak oklepanej bieganiny po dachach bez żadnej myśli przewodniej. W takim wypadku odstąpienie od wysyłania wersji recenzenckich może wyglądać na całkiem chytrą strategię.
Media branżowe temat bardzo szybko podchwyciły - felietony Polygonu, Forbes, czy Kotaku cieszą się wielkim zainteresowaniem. Zwłaszcza ten ostatni, w którym redaktor naczelny serwisu obwieścił, że Kotaku przestaje od tej chwili akceptować terminu embargo ustalonego po dacie premiery, przy jednoczesnym wcześniejszym dostępie do recenzenckiej kopii gry. To bardzo odważne oświadczenie, szczególnie teraz - gdy praktyka taka nie jest jeszcze szeroko rozpowszechniona i stanowi raczej nieprzyjemną anomalię.
Ben Kuchera z Polygonu stwierdził, że ustalanie embarga skrajnie blisko terminu premiery nie służy nikomu, prócz wydawcy. Nie sposób się z tym stwierdzeniem nie zgodzić - recenzja w dniu debiutu nie pozwoli w większości przypadków cofnąć złożonego pre-orderu czy na czas zdusić zajawki na tytuł podsycanej umiejętnie budowanym hypem. Tym bardziej cieszy ostra reakcja mediów, dla których interesu embargo jest generalnie mechanizmem pożądanym.
Trzymajmy więc kciuki. Za wczesne embargo będące standardem. Za Far Cry 4, którego recenzje przeczytamy cztery dni przed światową premierą. Wreszcie za to, by Ubisoft zdołało się jakoś w oczach graczy wybielić i uniknąć detronizacji EA w kategorii najgorszej firmy w branży.
---
Wbijaj do mnie na Twittera, pogadamy o grach!