The Last of Us: Left Behind – o dodatku który przypomina dlaczego warto grać - Imperialista - 19 września 2014

The Last of Us: Left Behind – o dodatku, który przypomina dlaczego warto grać

Imperialista ocenia: The Last of Us: Left Behind
95

Recenzja nie zawiera spoilerów.

Pewien niepokój ogarnia mnie za każdym razem, kiedy przez dłuższy czas czuje mocną niechęć do odpalenia konsoli. Istnieje niemała szansa, że zajawka minęła bezpowrotnie, a pobudką do każdego kolejnego uruchomienia sprzętu będzie poczucie obowiązku, względnie skrajne znużenie. Najlepszym sposobem jest wtedy niepodjudzanie zbuntowanego mózgu, by tylko nie zaczął kojarzyć grania z czynnością nieprzyjemną, z obowiązkiem. I kiedy po trzech miesiącach stagnacji traciłem powoli nadzieję, w ręce trafił mi niewielki dodatek do mojej ulubionej gry ubiegłego roku.

Niespodziewanie - subtelne, niepozorne Left Behind uderzyło we mnie z mocą gromu.

Wydane w czerwcu ubiegłego roku dzieło (nie bójmy się użyć tego słowa) studia Naughty Dog było utworem kompletnym. Historia, która w rękach nieopierzonych rzemieślników mogłaby z łatwością popaść w banał, w The Last of Us była uszyta arcymistrzowsko, głównie dzięki świetnie napisanym i jeszcze lepiej zagranym dialogom. Kompozycja fabularna domknięta była co prawda niedopowiedzeniem (zdrowo pobudzającym do popremierowych dyskusji) ale na tyle satysfakcjonującym, by nie wzbudzać powszechnego niedosytu. Przyznaję – wracam do The Last of Us w miarę regularnie, za każdym razem z nieukrywaną satysfakcją i do niedawna miałem wrażenie, że znam tę grę na wylot. Tymczasem okazuje się, że Left Behind rzuca na podstawową wersję gry zupełnie nowe światło. Dosłownie – po przejściu dodatku co najmniej kilka dialogów w podstawce dopiero nabiera sensu. Parę linii dialogowych straci walor tajemniczości i uderzy w odbiorcę z jeszcze większym impetem, przez co jeszcze lepiej będzie on w stanie zrozumieć motywacje dwójki głównych bohaterów. To niebywałe.

W Left Behind prześledzimy losy Ellie w obrębie dwóch różnych przedziałów czasowych - jeden chronologicznie zazębia się z wydarzeniami, których świadkami jesteśmy w mniej więcej połowie The Last of Us, drugi zaś – dzieje się przed wydarzeniami z podstawki. Gra przeplata nam te fragmenty, nie gubiąc przy tym chronologii w ich obrębie. Dzięki takiemu rozwiązaniu, po twarzy dostajemy kontrastem. W pewnym fragmencie będziemy świadkami scen zabawnych, sielankowych wręcz. Czytając opinie dotyczące podstawki dało się znaleźć również takie, w których zarzucano ND skrojenie Ellie w zbyt „twardy” sposób. Dziewczyna może i faktycznie nie była uosobieniem wrażliwości (realia zrobiły swoje) i chociaż dodatek od tego charakteru nie ucieka, to w znacznym stopniu temperuje Ellie, która w pewnych jego fragmentach jawi się nam jako subtelna nastolatka, wraz z rówieśniczką na ślepo poszukująca skrawków tego, co beztroskie. Te zapadające w pamięć sceny sąsiadują bezpośrednio z okupioną krwią desperacją i poświęceniem, potęgując przesłanie.

Poziom oprawy graficznej jest wciąż piekielnie wysoki. Podobnie jak w podstawowej wersji gry – naszych oczu nie atakują rozbłyski, świecidełka, śliskie powierzchnie, ani shadery powtykane w każdy kąt. Jest surowo i przepięknie zarazem. Dodam przy okazji, że było to moje pierwsze spotkanie z tym tytułem na PlayStation 4 i „z pamięci” mógłbym powiedzieć, że gra wygląda dokładnie tak samo, jak na poprzedniej generacji. Oczywiście gdybym miał bezpośrednio porównać obydwie wersje, prawdopodobnie doceniłbym wyższą rozdzielczość i 60 FPS – to tylko pokazuje, że Naughty Dog są mistrzami w kodowaniu na poczciwą czarnulkę.

Left Behind jest dokładnie tym, czym powinny być fabularne DLC – fragmentem pasującym do podstawowej wersji gry niczym puzzel dopełniający układankę. Jednocześnie, każdy kto w niego zagra, momentalnie zrozumie dlaczego fragmenty te nie znalazły się w podstawce. Nie tylko dlatego, że Left Behind to mimo wszystko (przynajmniej połowicznie) odrębna historia, ale również przez to, że umieszczenie jej w wymagającym tego punkcie podstawowej wersji gry odebrałoby nam jeden z największych fabularnych twistów. To tylko kolejny dowód na to, że Left Behind jest przystawką idealną, a nie kawałkiem kotleta wyciętym z dania głównego.

Po ukończeniu dodatku, pada odkładałem drżącą ręką. Nie tylko dlatego, że jego zakończenie jakoś nadzwyczajnie wzrusza – chociaż robi to – ale dlatego, że w przeciągu dwóch godzin Left Behind przypomniał mi dlaczego warto grać. Za to będę mu wdzięczny.

Imperialista
19 września 2014 - 23:15