Recenzja nie zawiera spoilerów.
Pewien niepokój ogarnia mnie za każdym razem, kiedy przez dłuższy czas czuje mocną niechęć do odpalenia konsoli. Istnieje niemała szansa, że zajawka minęła bezpowrotnie, a pobudką do każdego kolejnego uruchomienia sprzętu będzie poczucie obowiązku, względnie skrajne znużenie. Najlepszym sposobem jest wtedy niepodjudzanie zbuntowanego mózgu, by tylko nie zaczął kojarzyć grania z czynnością nieprzyjemną, z obowiązkiem. I kiedy po trzech miesiącach stagnacji traciłem powoli nadzieję, w ręce trafił mi niewielki dodatek do mojej ulubionej gry ubiegłego roku.
Niespodziewanie - subtelne, niepozorne Left Behind uderzyło we mnie z mocą gromu.
Wydane w czerwcu ubiegłego roku dzieło (nie bójmy się użyć tego słowa) studia Naughty Dog było utworem kompletnym. Historia, która w rękach nieopierzonych rzemieślników mogłaby z łatwością popaść w banał, w The Last of Us była uszyta arcymistrzowsko, głównie dzięki świetnie napisanym i jeszcze lepiej zagranym dialogom. Kompozycja fabularna domknięta była co prawda niedopowiedzeniem (zdrowo pobudzającym do popremierowych dyskusji) ale na tyle satysfakcjonującym, by nie wzbudzać powszechnego niedosytu. Przyznaję – wracam do The Last of Us w miarę regularnie, za każdym razem z nieukrywaną satysfakcją i do niedawna miałem wrażenie, że znam tę grę na wylot. Tymczasem okazuje się, że Left Behind rzuca na podstawową wersję gry zupełnie nowe światło. Dosłownie – po przejściu dodatku co najmniej kilka dialogów w podstawce dopiero nabiera sensu. Parę linii dialogowych straci walor tajemniczości i uderzy w odbiorcę z jeszcze większym impetem, przez co jeszcze lepiej będzie on w stanie zrozumieć motywacje dwójki głównych bohaterów. To niebywałe.
W Left Behind prześledzimy losy Ellie w obrębie dwóch różnych przedziałów czasowych - jeden chronologicznie zazębia się z wydarzeniami, których świadkami jesteśmy w mniej więcej połowie The Last of Us, drugi zaś – dzieje się przed wydarzeniami z podstawki. Gra przeplata nam te fragmenty, nie gubiąc przy tym chronologii w ich obrębie. Dzięki takiemu rozwiązaniu, po twarzy dostajemy kontrastem. W pewnym fragmencie będziemy świadkami scen zabawnych, sielankowych wręcz. Czytając opinie dotyczące podstawki dało się znaleźć również takie, w których zarzucano ND skrojenie Ellie w zbyt „twardy” sposób. Dziewczyna może i faktycznie nie była uosobieniem wrażliwości (realia zrobiły swoje) i chociaż dodatek od tego charakteru nie ucieka, to w znacznym stopniu temperuje Ellie, która w pewnych jego fragmentach jawi się nam jako subtelna nastolatka, wraz z rówieśniczką na ślepo poszukująca skrawków tego, co beztroskie. Te zapadające w pamięć sceny sąsiadują bezpośrednio z okupioną krwią desperacją i poświęceniem, potęgując przesłanie.
Poziom oprawy graficznej jest wciąż piekielnie wysoki. Podobnie jak w podstawowej wersji gry – naszych oczu nie atakują rozbłyski, świecidełka, śliskie powierzchnie, ani shadery powtykane w każdy kąt. Jest surowo i przepięknie zarazem. Dodam przy okazji, że było to moje pierwsze spotkanie z tym tytułem na PlayStation 4 i „z pamięci” mógłbym powiedzieć, że gra wygląda dokładnie tak samo, jak na poprzedniej generacji. Oczywiście gdybym miał bezpośrednio porównać obydwie wersje, prawdopodobnie doceniłbym wyższą rozdzielczość i 60 FPS – to tylko pokazuje, że Naughty Dog są mistrzami w kodowaniu na poczciwą czarnulkę.
Left Behind jest dokładnie tym, czym powinny być fabularne DLC – fragmentem pasującym do podstawowej wersji gry niczym puzzel dopełniający układankę. Jednocześnie, każdy kto w niego zagra, momentalnie zrozumie dlaczego fragmenty te nie znalazły się w podstawce. Nie tylko dlatego, że Left Behind to mimo wszystko (przynajmniej połowicznie) odrębna historia, ale również przez to, że umieszczenie jej w wymagającym tego punkcie podstawowej wersji gry odebrałoby nam jeden z największych fabularnych twistów. To tylko kolejny dowód na to, że Left Behind jest przystawką idealną, a nie kawałkiem kotleta wyciętym z dania głównego.
Po ukończeniu dodatku, pada odkładałem drżącą ręką. Nie tylko dlatego, że jego zakończenie jakoś nadzwyczajnie wzrusza – chociaż robi to – ale dlatego, że w przeciągu dwóch godzin Left Behind przypomniał mi dlaczego warto grać. Za to będę mu wdzięczny.