Nie ma sensu pisać o każdej mniejszej aktualizacji do recenzowanych wcześniej gier, szkoda czasu ewentualnych czytelników na opisywanie każdej małej zmiany, każdego naprawionego błędu itp. Jednak takiej aktualizacji, jaka przed dwoma dniami pojawiła się do gry „Chivalry” po prostu nie można przemilczeć.
Tym razem nie dano nam nowych map i broni, nie wprowadzono również żadnych większych zmian w samym sposobie prowadzenia rozgrywki. Pozwolono nam natomiast wybrać, w jakich barwach ma występować sterowana przez nas postać. Niby nic, to tylko dobór wzorków i kolorów, ale jest to właśnie ten element, którego „Chivalry” najbardziej brakowało. Wcale nie żartuję.
Co dokładnie możemy zmienić? Przyznaję, że to zaskoczyło mnie najbardziej. Spodziewałem się, że jeżeli takowa funkcja w ogóle zagości w grze, początkowo będziemy mieli do wyboru co najwyżej dwa kolory. Okazało się jednak, że twórcy nie bawili się w półśrodki. Gdy wejdziemy w menu dostosowywania modelu postaci, możemy wybrać dowolną z klas obu stron konfliktu i ustalić, jak chcemy aby wyglądała. Poza standardowym już wyborem między hełmem zwykłym a hełmem elitarnym, możemy wybrać także między wersją zwykłą a alternatywną (odkrytą), a odważni mogą nawet pobiegać z gołą głową. Tutaj jeszcze niewiele, „Team Fortress 2” to na pewno nie jest. Zabawa zaczyna się dopiero, gdy zechcemy dopasować pozostałe elementy odzienia. Poza standardowymi teksturami dano nam do dyspozycji kilka rodzajów pasków, szachownic i dodatkowych wzorów (łącznie od 7 do 16 możliwości, zależnie od klasy). Żeby było jeszcze barwniej, można również dostosować, z jakich kolorów ma się składać nasze odzienie. Do tego dochodzą ustawienia wyglądu tarczy oraz wybór godła i jego barw (samych wzorów, nie licząc zmian kolorystycznych, jest grubo ponad setka(!)). Trzeba przyznać, że daje to całkiem sporo możliwości.
Co to zmienia? Więcej niż się na pierwszy rzut oka wydaje. Przede wszystkim pole bitwy nie wygląda już jakby poruszały się na nim identyczne manekiny, ale każda postać zyskała odrobinę więcej osobowości. W czasie gry wiemy już, że i my się w jakiś sposób wyróżniamy z tłumu. Co ciekawe, początkowo zmiana ubarwienia może mieć także całkiem realny wpływ na rozgrywkę, bo o ile w trybie FFA każdy wie, kogo bić, o tyle w grach drużynowych (przynajmniej przez pierwsze parę rozgrywek) pojawiają się problemy. Na przykład grając Agathą wiemy przecież, że ubrania niebieskie to sojusznicy, a czerwone należy ubić – pytanie co w ferworze bitwy zrobić z rycerzem w czarnej zbroi? Oczywiście zadbano o to, żeby drużyny się jednak odróżniały, ale te pierwsze sekundy wahania mogą mieć śmiertelne skutki. Nauka szybkiego odróżniania wrogów od sojuszników może zająć dodatkową chwilę, ale raczej nie ma co liczyć na włączanie tego w strategię, bo gracz, który nieodpowiednio dobierze barwy, nawet jeżeli uniknie dzięki temu mieczy przeciwników, zawsze ma większą szansę na śmierć z rąk (głównie strzał) własnej drużyny.
Wprowadzona zmiana powinna również wpłynąć na oceny, jakie zbierała gra, bo to właśnie brak możliwości modyfikowania wyglądu jednostek był często wskazywany jako minus przy porównaniach „Chivalry” z konkurencyjną serią.
Zgodnie z dotychczasową polityką firmy, zamiast dwudziestu DLC z różnymi kolorami, dostaliśmy po prostu darmową aktualizację. Przyznaję, że coraz bardziej ciekawi mnie, czy Tom Banner Studios zdecyduje się kiedyś na zrobienie płatnego dodatku, czy może będzie "tylko" regularnie odświeżać swoją grę, licząc na zdobycie nowych fanów, zamiast sięgać do kieszeni dotychczasowych. Na chwilę obecną pozostaje cieszyć się, że „Chivalry” otrzymało kolejny szlif, dzięki któremu jest grą pełniejszą i jeszcze ciekawszą. Niezmiernie miło jest raz zapłacić za grę i jeszcze parę miesięcy później widzieć, że jej zawartość jest wciąż rozbudowywana.