Po długiej karierze w FIFA 12 zdecydowałem się spróbować swoich sił w prowadzeniu klubu w Football Manager 13. Wybór padł na tryb Classic, który stanowi idealne rozwiązanie dla osób pozbawionych dużych ilości wolnego czasu. Postanowiłem relacjonować wam swoje postępy. Przy okazji jest szansa podyskutować o samej grze, młodych talentach, bugach i różnych ciekawostkach.
Gra w europejskich pucharach mocno poprzestawiała nasz kalendarz i sprawiła, że na początku października mieliśmy rozegrane o trzy spotkania mniej niż ligowi rywale. Nasza sytuacja nie wyglądała źle, bo w przypadku kompletu zwycięstw w zaległych potyczkach, mogliśmy wskoczyć na pozycję lidera. Inna sprawa, że do Kongsvinger i Rosenborga mieliśmy po siedem punktów straty, a do trzeciego Molde sześć. Każde potknięcie przesuwało nas więc w dół tabeli, a obecna forma piłkarzy sugerowała, że problemów z regularnym punktowaniem będziemy mieli sporo.
Tymczasem jednak dużo większa liczba meczów bardzo mnie ucieszyła, bo pozwoliła mi lepiej przyjrzeć się sytuacji kadrowej i ustalić wstępny projekt przebudowy drużyny przed kolejnymi rozgrywkami. W pierwszej kolejności potrzebny jest nam klasowy stoper, bo Leskovar wciąż zawodzi, a młody Jaaskic nie potrafi ustabilizować formy. W efekcie tracimy dużo goli, bo Santi z Borge’em nie umieją sami zamurować bramki. Gdy dowiedziałem się, że weterani Geilo i Havoijć podjęli decyzję o przejściu na emeryturę wraz z końcem roku, do listy potrzebnych zakupów dorzuciłem też skrzydłowego. Zacząłem rozważać także zakup nowego rozgrywającego, bo żądający transferu Carmelo Leone ostatecznie znalazł chętnego i za 1,7 mln powędruje w styczniu do Servette Genewa. Budżet klubu wygląda już bardzo dobrze, bo mamy w banku ponad 10 mln euro, więc możemy przestać aż tak mocno oszczędzać. Liczę też, że zapasy gotówki pozwolą przekonać zarząd do mojego pomysłu unowocześnienia klubowych obiektów, bo na razie szkółkę mamy marną, a bazę treningową ledwie przeciętną.
W Lidze Europejskiej, zgodnie z oczekiwaniami, zbieraliśmy łomot. W Dortmundzie polegliśmy 0:3 i był to naprawdę mały wymiar kary wobec 21 strzałów rywali i tylko czterech naszych. Niemieccy kibice przytłoczyli nas dopingiem, a rywale byli od nas w każdym momencie lepsi w każdej strefie boiska. Niewiele lepiej wypadliśmy w starciu z Watfordem, który rozbił nas 3:1. Fatalnie spisał się Jaaskic, zawiedli Fistrović i Hidi. Wystarczyło kilka słabych punktów, by zaliczyć bolesny nokaut. Nasz honor uratowaliśmy nieco w meczu z Ajaxem, który musiał naprawdę się namęczyć, by pokonać nas minimalnie, 1:0.
Mając świadomość, że nasza przygoda w Europie na pewno się skończy po kolejnych trzech meczach postanowiłem skupić siły na walce w kraju. W lidze nie byliśmy w komfortowej sytuacji , mieliśmy wielu konkurentów do czołowych lokat, a awansować do kolejnej edycji europejskich pucharów po prostu musieliśmy. Na szczęście wciąż walczyliśmy jeszcze w Pucharze Norwegii i powoli zaczynałem traktować te rozgrywki priorytetowo. Przypuszczałem, że może to być nasza furtka do Ligi Europejskiej.
Na szczęście wydarzenia boiskowe nam sprzyjały i okazało się, że naszym rywalem w finale krajowego pucharu będzie zamykający tabelę Viking. Wystarczyło wykorzystać swój potencjał i ograć teoretycznie słabszego przeciwnika na neutralnym terenie, by zapewnić sobie prawo gry w pucharach. Presja ciążyła na nas spora, bo w norweskiej ekstraklasie na trzy tygodnie przed końcem sezonu byliśmy na piątym miejscu z sześciopunktową stratą do ostatnio bezbłędnego Rosenborga i mieliśmy małe szanse na zajęcie czołowych lokat.
Chimerycznie i jacyś rozkojarzeni rozpoczęliśmy mecz finałowy. W efekcie po 32 minutach przegrywaliśmy, a gola straciliśmy po stałym fragmencie gry. Mieszanka rutyny z młodością na razie nie dawała efektów na boisku i miałem powody do obaw o końcowy wynik. Na szczęście jeszcze przed przerwą wyrównał młody Petursson, więc na drugie 45 minut mogłem przyszykować nieco inną rozmowę motywacyjną. Po zmianie stron nasza sytuacja z trudnej zmieniła się w beznadziejną po ledwie kilku minutach. Głupie zachowanie Snorassona przy stałym fragmencie gry oznaczało jedenastkę dla rywali, a dla nas konieczność walki w osłabieniu przed ponad pół godziny. Czułem, że trofeum wymyka nam się z rąk, a z piłkarzy schodzi powietrze. Potrzebny był nam impuls, ale nie miałem pomysłu, co można zmienić w wyjściowej jedenastce, by nie było jeszcze gorzej. Rozwiązanie przyniósł mi rezerwowy golkiper, Svorkmo, który od początku występował głównie w krajowym pucharze. Wybroniona przed niego jedenastka wlała w serca pozostałych zawodników Lillehammer nadzieję i dodała im tak potrzebnej energii. Odpowiednio zmotywowani byli w stanie w końcówce przechylić szalę na swoją stronę i zdobyć decydującą bramkę jeszcze przed dogrywką. Wygraliśmy więc 2:1, pokazując charakter, ale też udowadniając, że sytuacja w zespole nie jest najlepsza. Przynajmniej jednak powalczymy w kolejnych kwalifikacjach do Ligi Europejskiej w 2024 roku, niezależnie od końcówki sezonu w norweskiej ekstraklasie.