Pieszo wzdłuż Amazonki - Buja - 28 sierpnia 2013

Pieszo wzdłuż Amazonki

Otrzymaliśmy właśnie prze krótkofalówkę wyraźnie jednoznaczne ostrzeżenie, że zostaniemy zabici, jeżeli zdecydujemy się kontynuować marsz. Docieramy do skraju kamienistej wyspy rzecznej gdzieś pośrodku Amazonii. Wrzucam moją dmuchaną tratwę do płytkiej, brunatnej wody i ściągam ciężką torbę z zesztywniałych, brudnych pleców. Wrzucam ją do gumowej łodzi. – Uważaj, za tobą – mówi Cho spokojnie. Odwracam się i widzę pięć szybko zbliżających się dłubanek pełnych rdzennych Indian. Wielu z nich stoi w swych wąskich łodziach, łuki napięte, strzały wycelowane prosto w nas. Reszta siedzi i zaciekle wiosłuje wielkimi, drewnianymi wiosłami.

To niestety nie jest początek cyklu „Buja w Amazonii”. Powyższy fragment pochodzi ze świetnej książki „Wyprawa wzdłuż Amazonki” autorstwa Eda Stafforda, w której brytyjski podróżnik opisał swoją pierwszą wielką przygodę. W 2008 roku jako 32-latek podjął się próby pokonania PIESZO trasy od źródeł Amazonki w Peru do jej ujścia u wybrzeży Brazylii. Wszystko zaczęło się od głupiego pomysłu po zbyt wielu piwach wypitych z kumplem w jednym z angielskich pubów. Ed jako człowiek doświadczony w organizowaniu wielu wypraw do południowoamerykańskiej dżungli chciał dokonać czegoś, czego nie zrobił jeszcze nikt. W naszym świecie przeważnie takie pomysły nie grzeszą polotem – wypić szklankę wódki i popić litrem piwa, przejść Mario w lewo czy zdobyć numer do dziesięciu dziewczyn jednego wieczora. Męska duma i ambicja nie zna jednak granic i po intensywnych przygotowaniach, negocjacjach ze sponsorami i zdobyciem finansowego wsparcia Ed wyruszył z tym samym kumplem, z którym wypił wspomniane wcześniej piwa. Wędrówka miała trwać rok. Trwała 2,5 razy dłużej.

Wszystko to opisane jest na nieco ponad czterystu stronach książki wydanej u nas przez wydawnictwo Hachette w tandetnie brzmiącej serii „Niesamowite historie”. Książki niesamowicie dobrej i wciągającej. Choć interesuję się światem i staram się jeździć tu i tam, kiedy tylko mam na to czas i pieniądze, to na mojej półce znajdziecie znacznie więcej fantastyki niż literatury podróżniczej. Przypuszczam, że wy także oprócz Cejrowskiego nie słyszeliście o żadnym innym autorze tego gatunku. I może Stafford nie jest jakimś wybitnym pisarzem, czyta się go przyjemnie. Po 860 dniach w dżungli każdy miałby o czym pisać. Edward pisze przede wszystkim o trudnościach jakie napotyka. O bezsilności, która momentami go dręczyła. O depresji, o zmieniającym się podejściu do życia i o rodzącej się w bólach przyjaźni. Sam w sobie jest bardzo pogodnym facetem, który nieustannie prze do przodu i prawie nigdy nie poddaje się przeciwnościom losu. Przelał na kartki dużo charyzmy i pogody ducha, cholernie chciałbym poznać go osobiście i wychylić kilka kufli, o czym pisałem już w tekście o programie z jego udziałem („Chciałbyś spędzić 60 dni na rajskiej wyspie?”).

Pierwsze sto stron połknąłem na jeden raz, wracając pociągiem z majówki w Gdańsku. Potem trochę zwolniłem i powoli dawkowałem rozdziały by poczuć to co czytelnicy lubią najbardziej – uczucie niedosytu po dobrej książce. Z tego ekstremalnego reportażu można wyciągnąć kilka życiowych prawd, można też zatęsknić za wędrówkami i zastanowić się ile warte są wczasy na leżaku w Egipcie oraz czy w ogóle można nazwać je podróżowaniem. Na mnie lektura wywarła trochę dwojakie uczucia, bo z jednej strony byłem pod ogromny wrażeniem dokonań Eda, a z drugiej zobaczyłem jak blado wypada przy pieszej wyprawie wzdłuż Amazonki moje dwutygodniowe Safari w Tanzanii. To jednak szybko przeszło i już kombinuję z kolejnym wyjazdem na Czarny Ląd. Wam „Wyprawę wzdłuż Amazonki” bardzo mocno polecam, nawet jeśli miałaby to być wasza pierwsza książka tego typu.

Mam kilka zastrzeżeń do samego wydania książki. Po pierwsze – nic niewnosząca przedmowa Marka Kamińskiego dodana kompletnie na siłę, tylko w celach promocji. Po drugie – okładka i cała reszta oprawy graficznej są zwyczajnie brzydkie. Wersja angielska jest dużo ładniejsza i przy najbliższych zakupach w Amazonie muszę ją sobie sprawić. W końcu po trzecie, podczas czytania strasznie brakowało mi zdjęć. W wydawnictwie znajdują się tylko dwie czterokartkowe wkładki z fotografiami wydrukowanymi na papierze kredowym. Mało! Na szczęście na YouTubie można znaleźć półtorej godzinny film kręcony podczas wyprawy, który pokazuje więcej niż tysiąc zdjęć. Nie róbcie sobie tylko tej krzywdy i najpierw przeczytajcie książkę, a potem obejrzyjcie wideo.

Buja
28 sierpnia 2013 - 20:12