Nintendo 3DS to specyficzny sprzęt, tworzony na fali zachłyśnięcia się branży gier wyświetlaniem trójwymiarowego obrazu. Firma z Kioto potrafiła wynaleźć jednak technologię potrafiącą ogarnąć to przy dwóch ekranach i bez konieczności zakładania specjalnych okularów – zamykając to w ciele przenośnej konsolki.
To było coś… ale nie chwyciło. Wszyscy posiadacze 3DS-ów i tak grają z wyłączonym efektem 3D. I m.in. dlatego w październiku tego roku ukaże się na rynku nowy, brzydki niczym niekochane dziecko żalu i rozpaczy Nintendo 2DS!
Sytuacja ta jest dość bezprecedensowa w świecie, w którym każdy patrzy na to żeby postawić jak najwyższy numerek koło swojej nowej platformy (no, poza Xboksem One, ale on jest „jeden by wszystkimi rządzić”). Tu mamy nie tylko downgrade w samej nazwie ale i w wyglądzie oraz funkcjonalności.
Zobaczcie sami:
Konsola-puderniczka straciła jeden ze swych głównych atutów – czyli możliwość zamknięcia, co pozwalało jej np. na bezpieczne mieszczenie się w kieszeni gracza. Nie to jednak jest tu najważniejsze, podstawą jest to kogo wzięło na celownik Nintendo.
Patrzenie na 2DS-a jak na high-endowy gadżet nie ma sensu, i każdemu kto to robi polecam nie strzępić nad tym języka czy klawiatury gdyż nie ma to sensu. Chodzi tu o to, że z najważniejszego punktu widzenia dla firmy (czyli biznesowego) jest po prostu szalenie opłacalne rozwiązanie.
Oto dlaczego:
Reasumując, 2DS to świetny ruch dla Nintendo, świetna okazja by tanio pograć w gry z 3DS-a i NDS-a (cena już teraz jest przystępna) i coś dzięki czemu firma zarobi jeszcze więcej podczas premiery nowych Pokemonów.
Ja jestem bardzo na tak i uważam, że do tej brzydoty da się przekonać.
Jeżeli chcesz dotrzeć do większej ilości podobnych tekstów, zostać moim amigo, lub wygłosić epicki hejt - zrób to widocznie:
#na Facebookowej stronie Cascaderstwo (w kategorii zdrowie/uroda!).
#na rozrywkowym Twitterze pełnym czerstwych żartów i starych linków.
Dzięki!