O tym jak dowiedziono że broń palna jest dziełem diabła - OsK - 9 września 2013

O tym, jak dowiedziono, że broń palna jest dziełem diabła

Pisałem niedawno o pierwszym, znanym mi z nazwiska snajperze, który posługiwał się bronią palną. Faktem jest jednak, że jeszcze sporo czasu musiało upłynąć, zanim powszechnie używane rodzaje broni umożliwiły oddawanie celnych strzałów na naprawdę duże odległości. Poza problemami natury technicznej i finansowej, pojawiały się także wątpliwości religijne, bo przecież – jak udało się dowieść w XVI wieku – w nabojach przesiaduje diabeł.

Jak wyglądały do XIX wieku bitwy, w których używano broni palnej? Nie będzie dużą przesadą, jeżeli powiem, że z perspektywy walczącego żołnierza bardzo często w ogóle nie wyglądały. Proch, który po naciśnięciu spustu ulegał szybkiemu spaleniu, wydzielał wprost olbrzymie ilości dymu. Pierwsze relacje o użyciu arkebuzów poświadczają, że strzelcy musieli strzelać z wysokości klatki piersiowej, a nie ramienia, żeby zachować choć częściowe bezpieczeństwo podczas zapłonu. Proch był do tego stopnia niepewny, że co ostrożniejsi strzelcy, na chwilę przed oddaniem strzału, zamykali oczy i odwracali głowy. Nie trzeba chyba pisać, że nie było to specjalnie pomocne przy celowaniu.

Z czasem broń palna stawała się bezpieczniejsza dla użytkownika, ale chmury dymu przesłaniały oddziały jeszcze przez następne kilkaset lat po masowym wprowadzeniu nowoczesnych strzelców do armii europejskich. Jeżeli dodamy do tego huk wystrzału (szczególnie dający się we znaki przy używaniu dział), w ogóle nie dziwi, że od samego początku wykorzystywania w Europie, proch był uważany za dzieło diabła, za twór, który nie mógłby powstać, gdyby nie czarna magia.

Arkebuzy i muszkiety nieraz raniły samego strzelca, działa mogły eksplodować, a kulom zdarzało się, niczym za sprawą działania jakiejś magicznej siły, omijać swoje cele. Szybko jednak, bo już w XVI wieku (lub pod koniec XV), zauważono, że na pociski wystrzelone z broni o gwintowanej lufie działają dodatkowo siły jakiegoś innego typu. Dla umysłowości przeciętnego człowieka XVI wieku, kiedy to balistyka była jeszcze w powijakach, najwiarygodniej brzmiącym wytłumaczeniem tego zagadnienia było zaprzęgniecie do działania magii i samego diabła.

W 1522 roku Herman Moritz (uczony, magik lub filozof, zależnie od opracowania, choć prawdę mówiąc nie było wtedy wielkiej różnicy między tymi "zawodami") podał bardzo przekonujące wytłumaczenie. Skoro proch, a co za tym idzie, broń palna są diabelskimi urządzeniami, diabeł steruje także lotem pocisku i powoduje tym samym, że kule nie trafiają do celu. Diabeł wcale nie jest aż tak niewrażliwym stworzeniem, jak się wielu wydaje i prawdopodobnie też może cierpieć na zawroty głowy. Wprawienie kuli w ruch obrotowy powoduje, że siedzące w niej diabły po prostu wylatują, dzięki czemu nie mogą już dłużej wpływać na lot pocisku, który nareszcie kieruje się prosto do celu.

Rozwiązanie takie, choć dla wielu było dość przekonujące, jak widać nie spodobało się Sebastianowi von Heusenstamm, który w latach 1545-1555 pełnił funkcję arcybiskupa w Moguncji. W 1547 roku, uczony ten postanowił zbadać sprawę za pomocą doświadczenia naukowego i dzięki temu ostatecznie rozwiązać problem powiązania diabła z bronią palną.

Główną metodą było tym razem solidne wyegzorcyzmowanie pocisków. Jak się egzorcyzmuje pocisk? A czym bohaterowie popularnych utworów zazwyczaj strzelają do sił nieczystych? No właśnie. Tak więc pierwszym krokiem było zamienienie kul ołowianych na srebrne. Żeby dodatkowo zyskać pewność, że siły nieczyste nie opanują materiału, każdy pocisk był naznaczony wyciętym znakiem krzyża. Zatrudniono dwóch strzelców, jeden strzelał normalnymi kulami z ołowiu, inny dostąpił zaszczytu używania srebrnych, poświęconych pocisków. Obaj oddali dwadzieścia strzałów.

Efekt eksperymentu był nad wyraz wymowny. Dziewiętnaście ołowianych kul trafiło w cel, podczas gdy nie udało się to ani jednej kuli wykonanej ze srebra. Lepszego dowodu już nie potrzebowano. Dziś wiemy, że srebrne kule miały zupełnie niedostosowaną masę i prawdopodobnie nawet nie mogły zostać złapane w gwintowanie lufy, ale wtedy eksperyment dostarczył właśnie takich dowodów, jakich potrzebowano.

Broń gwintowana została uznana za narzędzie diabła, które przestaje właściwie działać, jeżeli tylko na którymś etapie strzału zostanie on wypędzony. Srebrne kule, jak widać, oparły się siłom nieczystym i Zły nie potrafił już doprowadzić ich do celu. Cóż więc arcybiskup postanowił w takiej sytuacji zrobić? Oczywiście, zabronić wykonywania takiej broni i zagrozić stosem każdemu, kto ośmieliłby się ów zakaz złamać.

Cóż jednak począć, skoro gwintowane strzelby były dużo skuteczniejsze? Okazało się, że skuteczność była ważniejsza niż zakazy kościelne i to, że przez następne kilkaset lat mało kiedy używano gwintowanych broni, wynikało przede wszystkim z faktu, że były one droższe, mniej poręczne i trudniejsze do załadowania niż gładkolufowe muszkiety, a nie z decyzji kościoła.

Tak więc zakaz jest co najwyżej ciekawostką z dziejów najwcześniejszej broni palnej i tym powinien pozostać. Tymczasem, wciąż można spotkać się z wygłaszany z całkowitą powagą twierdzeniem, że broń w 1547 roku została zakazana przez kościół ze względu na zniszczenie, jakie siała w porównaniu do wcześniejszych narzędzi zagłady. Sądzę, że warto przyjrzeć się przeprowadzonemu przez arcybiskupa doświadczeniu, by lepiej zrozumieć naturę wprowadzonego zakazu.

OsK
9 września 2013 - 15:55