W sierpniu tego roku, na Stadionie Narodowym w Warszawie, odbył się koncert(a właściwie – przedstawienie) The Wall. Byłem na tym, wyszedłem zachwycony i właśnie dlatego w pierwszej części nowego cyklu, zajmującego się limitowanymi/kolekcjonerskimi/ultra-rzadkimi wydaniami, opiszę wydany w 2012 roku The Wall – Immersion Box Set.
The Wall to jedna z najbardziej przełomowych płyt rockowych wydanych kiedykolwiek. Dzieło to było ogromne w swej skali, było bowiem przemyślane jako płyta, sceniczne show, a także film. Nagrywanie tego materiału było dla Floyd-ów wyczerpujące i wyniszczające. Po tej płycie Waters wyrzucił z zespołu Wright-a, sam zdołał wytrzymać z Gilmour-em i Mason-em jeszcze tylko kilka lat, do nagrania The Final Cut. A jednak było warto - dwupłytowe wydawnictwo, opowiadające spójną, poruszającą historię, która zajmuje się problemami równie istotnymi pod koniec lat 70, co w roku 2013. Wspaniałe teksty, idealna muzyka, single, które za każdym razem zachwycają – jest to muzyka poruszająca człowieka do głębi. Nie bez powodu to właśnie jedną piosenkę z tej płyty śpiewano podczas protestów w RPA, nie bez powodu to właśnie to show zostało odtworzone po zburzeniu Muru Berlińskiego, nie bez powodu na kolejne koncerty z trasy Rogera Waters-a przychodzą tłumy, niektórzy ludzie po kilka razy. W 2011 roku wydano remaster tego(i nie tylko) krążka, a w 2012 kolekcjonerskie pudło. Czy płyta ta dostała takie wydanie, na jakie zasłużyła?
Początek obcowania z tym wydaniem jest bardzo obiecujący. Pudło jest ciężkie, porządnie zrobione, jest to gruba tektura, o boku 29cm. Po wyciągnięciu „pokrywy”(z bardzo ładną okładką) naszym oczom ukazuje się gąbka zabezpieczająca elementy zestawu. Na sam początek najbardziej w oczy rzucił mi się zamszowy woreczek zawierający, jak się okazało, trzy kulki, mające na sobie przedstawiony tytułowy mur. Na co to komu? Nie mam bladego pojęcia. Tak dziwnego gadżetu nie widziałem nigdy wcześniej, choć zaraz potem zobaczyłem. Albowiem moim oczom ukazały się tekturowe krążki, będące w istocie podkładkami pod piwo. Moja konsternacja była potężna. Dwa pierwsze gadżety – dwie rzeczy, z którymi człowiek nie bardzo wie co zrobić, bo ani tego nie użyje, ani tego nie połozy gdzieś, by ładnie wyglądały. Jednym słowem – słabo.
Potem nie było wiele lepiej. Kolejnymi elementami box-u są: szarfa z motywem muru oraz trzy czarne koperty. Pierwsza z nich, największa, kryje grafiki Marka Fishera, przedstawiające koncert The Wall. Druga, mniejsza, zawiera „pamiątki”, czyli replikę biletu i wejściówkę za kulisy. Trzecia zaś, najmniejsza, zawiera małe kolekcjonerskie karty. Do tej pory zestaw raczej się nie broni, na szczęście potem jest już dużo(naprawdę, dużo) lepiej. Albowiem nadchodzi czas na przepiękną, dużą grafikę przedstawiającą żonę znaną z filmu, dwie książki z fotografiami ze studia oraz z koncertów oraz 8-stronicową książeczkę z opisem zawartości chyba najważniejszej części zestawu, czyli płyt.
Płyt w pudle jest 7. Dwie pierwsze to oczywiście The Wall, w wersji zremasterowanej. Dwie następne to zapis audio trasy koncertowej z lat 1980-81(Is There Anybody Out There?), który również został odnowiony w roku 2011. Kolejne dwie zawierają dema różnych utworów(nieco ponad 2 godziny słuchania) i pozwalają śledzić, jak z pierwotnych konceptów utwory wyewoluowały(fascynujące, dla fanów Floyd-ów i tego albumu rzecz nie do przegapienia). Ostatnia płyta to płyta DVD, zawierająca dokument, krótkie migawki z koncertu, promocyjne wideo oraz wywiad z Gerald-em Scarfe-m, autorem wyżej wspomnianej, zachwycającej grafiki.
Przyszedł więc czas, by odpowiedzieć sobie na podstawowe pytanie – czy warto kupić to wydawnictwo, szczególnie, że cena powala(700 zł), a jeśli tak, to do kogo one jest skierowane? Bez wątpienia skierowane jest do fanów albumu i zespołu, pudło zawiera świetne książki, wspaniałą grafikę, idealną, by ją oprawić i powiesić w wyeksponowanym miejscu mieszkania – oraz 7 płyt, które niszczą swoją zawartością i zapewniają długie godziny świetnej muzyki, a także możliwość głębszego poznania albumu dla ludzi, który znają go na pamięć. Reszta gadżetów jest, moim zdaniem raczej nieudana, ale tak naprawdę, gdyby było ich mniej, to nie byłoby powodu, by zestaw kosztował aż tyle. Myślę, że 400 zł i odrobinę mniej początkowego badziewia byłoby rozsądniejszym wyborem. Lub też zastąpienie tych słabszych gadżetów ładnym pendrive-m(z motywem muru, oczywiście), który zawierałby zcyfryzowaną zawartość płyt. Ja jednak zestaw kupiłem, a płyty, książki i grafika bronią tego zestawu bardzo dobrze.
PS. W serii Immersion Box wydano do tej pory(i chyba tak pozostanie) trzy albumy Floyd-ów: The Dark Side of the Moon, Wish You Were Here oraz The Wall.
PS2. Wrzucam link z wywiadem z Nick-iem Mason-em, opowiadającym o całym przedsięwzięciu Immersion Box Set. http://www.tonepublications.com/interviews/floyd-immersion/