European Assault – nieco inna wojna w Medal of Honor - Brucevsky - 29 września 2013

European Assault – nieco inna wojna w Medal of Honor

Źródło: gamershell.com

Służyłem z porucznikiem Jimmym Pattersonem, z którym sabotowałem działania nazistów pod koniec II wojny światowej. Wspierałem Manon, członkinie francuskiego ruchu oporu w jej walce z poplecznikami Adolfa Hitlera. Wraz z Pattersonem brałem też udział w lądowaniu na plaży Omaha. Szukając oddechu od wojennej zawieruchy opuściłem Europę i przeniosłem się do Stanów Zjednoczonych. Wylądowałem w Pearl Harbour, akurat w dniu ataku Japończyków na USA. Teraz wracam na Stary Kontynent, by po raz kolejny pomóc aliantom w walce z nazistami. Czy Medal of Honor: European Assault trzyma poziom godny poprzednich odsłon tej znakomitej serii?

Do zapoczątkowanego w 1999 roku na pierwszym PlayStation cylku mam bardzo sentymentalny stosunek. Pod koniec XX wieku był to jeden z pierwszych ogranych przeze mnie tak solidnie FPS-ów. Znakomity klimat i oprawa audiowizualna, intrygująca fabuła, ciekawie zaprojektowane misje i miodny system zapewniały razem godziny rozrywki na najwyższym poziomie. Niewiele gorzej było później, w lekko rozwijającej założenia poprzednika kontynuacji, Underground, czy we Frontline, debiucie marki na PlayStation 2. Medal of Honor od początku jest dla mnie synonimem dobrej gry wojennej, w której twórcy znakomicie budują klimat i pozwalają w ciekawy sposób poznać wydarzenia z frontów II wojny światowej.

W 2013 roku European Assault nie ma jednak łatwego zadania. Dzisiaj, dziewięć lat po premierze, tę produkcję Electronic Arts nadgryzł już ząb czasu. Mając jednak to szczęście, że znakomita większość współczesnych FPS-ów wciąż pozostaje mi obca, mogę z nieskażonym nowoczesnością sumieniem czerpać radość z pewnie dla większości przedpotopowych rozwiązań. Mogę też łatwo stwierdzić, że od 1999 roku w serii sporo się zmieniło.

European Assault przynosi sporo zmian, gdy porównać go z Frontlinem czy częściami z „Szaraka”. Gracze wreszcie mogą wyjść z korytka i poczuć trochę swobody na nieco większych arenach walk. Nieco inna konstrukcja misji sprawia też, że zyskują oni większą dowolność w wyborze kolejnych celów do realizacji. Teraz można część pobocznych zadań zignorować, można do wybranego celu dojść kilkoma ścieżkami, a dzięki większym przestrzeniom wpakować się też w zasadzkę wroga. Wszystko to znacząco wpływa na poprawę gry, bo teatr działań zbrojnych żyje, wokół cały czas coś się dzieje, NPC ochoczo prowadzą wymiany ognia, a gracz musi uważać, by nie zginąć od zabłąkanej kuli. Jak to na wojnie.

Sporo zmienia też pojawienie się podwładnych, którzy towarzyszą graczowi w każdej z misji. Prosty system wydawania im komend w połączeniu z wysoką celnością karabinów Niemców i niską żywotnością głównego bohatera sprawia, że trzeba przestawić się na grę trochę taktyczną, na pewno ostrożną i uważną. Koniec z gwiazdorzeniem i własnoręcznym eliminowaniem całych grup przeciwników, jak to bywało wcześniej. Teraz trzeba korzystać ze zmyślnie zaprojektowanego cover-systemu (początkowo ciężko się z nim polubić) i polegać na kompanach, by przeżyć długie, składające się z kilku wytycznych misje.

W Medal of Honor: European Assault gra się inaczej, niż w poprzednie odsłony serii. Lepiej, gorzej? Na oceny w tym momencie za wcześnie, ale na pewno można stwierdzić, że gra się inaczej. Wciąż jednak Medal of Honor świetnie buduje otoczkę, ma ciekawie zaprojektowane misje i zachęca do pogłębiania wiedzy o II wojnie światowej. O takich wydarzeniach, jak rajd na Saint-Nazaire na historii niewielu nauczycieli wspominało i pewnie dzisiaj też mało który mówi. Miło więc, że twórcy gier pamiętają o nich i starają się innym przypominać. A że robią to jeszcze w tak przyjemny sposób? Tylko się cieszyć.

Brucevsky
29 września 2013 - 11:00