Deep Purple nigdy nie byli w centrum mojej muzycznej uwagi. Zawsze byli „kolesiami od Smoke on the Water”, z gitarowo-klawiszowego grania zdecydowanie wolę Rainbow, z rocka wolę setkę innych zespołów, które moim zdaniem oferują zwyczajnie więcej. Ich ostatni album, Now What?!, dostawał jednak znakomite recenzje, więc i ja postanowiłem się z nim zaznajomić. Czy zmienił moje podejście do tej cenionej przez wielu ludzi grupie?
Powiem od razu – niestety nie. Moim znajomi wiedzą, że lubię sobie ponarzekać, a gdy pisałem recenzje(byle czego – gier, filmów, książek, a nawet sztuk teatralnych) zawsze się wyzłośliwiałem i szydziłem, mieszałem z błotem i wgniatałem w ziemię. Jednakże na cztery recenzje, które do tej pory opublikowałem na gameplay.pl, cztery są pochlebne. To się teraz zmieni, właśnie za sprawą najnowszego krążka Deep Purple. Dlaczego?
Now What?! to dziewiętnasty studyjny album tej grupy, pierwszy od ośmiu lat, czyli od roku 2005. Płyta ta rozpoczyna się powoli piosenką A Simple Song, która z czasem przyśpiesza, stanowiąc przedsionek do dalszych części płyty. Co ważne – przedsionek, który już nudzi. W piosence niewiele się dzieję(ale w ten zły sposób), odpycha linia melodyczna, coś tam ratują przyzwoite klawisze, ale i to niewiele pomaga. Druga piosenka, Weirdstan, jest już wyraźnie lepsza. Ma dobry refren, przyzwoity wokal, dobrze użyte klawisze, jest rytmiczna – słucha się tego dużo lepiej, niż A Simple Song. Przy następnej piosence, niosącej tytuł Out of Hand, słuchacz ponownie zaczyna się nudzić, bo DP nie pokazuje absolutnie nic nowego i odkrywczego(co samo w sobie nie jest jeszcze wadą), a to co robi jest zwyczajnie mało wciągające(co wadą sporą już niestety jest). Po długiej, ponad 6-minutowej, mordędze przychodzi czas na coś znacznie lepszego – utwór Hell To Pay, który zdecydowanie przoduje z pośród wszystkich piosenek umieszczonych na płycie. Jest szybki, energiczny, może poszczycić się bardzo dobrym refrenem, wreszcie – świetnymi klawiszami i wpadającą w ucho melodią. Piosenka spodobała mi się bardzo, wracałem do niej potem wielokrotnie, niestety – tylko do tej piosenki z tej płyty. Następny utwór – Body Line – znowu… nudzi. Nudzi straszliwie, nic się tutaj nie dzieje, nic w ucho już nie wpada, nic nie zachwyca, a wokal, który w Hell To Pay brzmiał naprawdę fajnie, tutaj zaczyna powoli irytować. Co zabawne(lub nie, zależy z jakiej strony spojrzeć) Above and Beyond(czyli następna piosenka – pierwsza z dwóch na tej płycie poświęconych pamięci Jonowi Lordowi) również nudzi niemiłosiernie, tym bardziej, że jest którąś nudną piosenką z kolei. W tym momencie miałem poważny kryzys, ponieważ nie chciało mi się płyty słuchać już zupełnie, ale zachęcony dobrym, naprawdę dobrym, Hell to Pay, nie kliknąłem przycisku „stop”, tylko ciągnąłem słuchanie dalej, niestety, ku własnej zgubie.
Blood from a Stone zanudza jeszcze bardziej. Klimat tej piosenki kojarzy się trochę z zadymionym barem, gdzie gra się muzykę na fortepianie na żywo, a ludzie piją alkohol i palą papierosy. Jednakże – tylko kojarzy i to przez pierwszą minutę, potem słuchacz zasypia, bo klimat jakoś się rozjeżdża i to, co na początku intrygowało, zaczyna tylko irytować. Jeszcze bardziej nudzi i irytuje Uncommon Man, czyli kolejna piosenka poświęcona Jonowi Lordowi. Ten tasiemiec, który trwa dokładnie 7 minut, powinien skończyć się po minucie, po jego odsłuchaniu byłem fizycznie zmęczony. Kolejne dwie piosenki – Apres Vous i All the Time in the World nie zmieniają wiele w odbiorze płyty, a ta druga jest nawet przyzwoita(co pozwala jej się zdecydowanie wybić ponad marny poziom ogółu). Ostatnia piosenka, zatytułowana Vincent Price jest idealnym podsumowaniem płyty – niby są tu ambicje na coś wielkiego lub przynajmniej sporego, niby wszystko zapowiada się fajnie(bardzo fajne organy na początku), lecz całokształt mocno rozczarowuje i zwyczajnie nudzi. Szkoda.
Na wersji, którą posiadam w domu nie jest to ostatnia piosenka. Kolejną piosenką jest It Will Be Me, dwie wersje koncertowe piosenek Smoke on the Water(cóż za zaskoczenie) oraz Wrong Man, a cała płytę zamyka Hell to Pay w skróconej wersji przystosowanej dla radia. Płyta jest długa(w wersji deluxe bardzo długa), nic się na niej, poza Hell to Pay, nie dzieje, wszystko jest miałkie i nudne. A szkoda, bo czuć tutaj potencjał, który mógł rozwinąć się w coś znakomitego. A tak Deep Pruple nadal pozostaną „kolesiami od Smoke on the Water”. Na sam koniec - płytę mam w wersji wydanej bardzo fajnie, z książeczką, dwoma płytami(CD + DVD), całoś opakowana jest w ładny digipack. Przynajmniej tyle, chciałoby się rzec.
PS. Jeśli ktoś lubi/uwielbia DP – rozumiem. Ja za bardzo nie lubię, ale nie krytykuję ich wcześniejszych dokonań. Po prostu uważam akurat TĘ konkretną płytę za słabą. Ot, wszystko.