Co to znaczy "być graczem"? Czy graczem jest ktoś, kto regularnie gra w określone tytuły? Może graczem jest ktoś, kto gra we wszystko i na bieżąco śledzi newsy na serwisach poświęconych grom? A może wystarczy od czasu do czasu pograć w coś na smartfonie/tablecie? Według mnie jest jedno, decydujące kryterium - gry trzeba po prostu kochać. Z biegiem lat czasu na granie jest znacznie mniej, życie zaczynają wypełniać obowiązki, a godzinkę spędzoną w świecie najnowszej gry zaliczyć można do tych bezcennych. Jednak ktoś, kto na grach się niejako wychował, mimo braku czasu i natłoku innych spraw zawsze znajdzie chwilkę, by prześledzić branżowe newsy, a od czasu do czasu zamówi egzemplarz wyczekiwanego tytułu, by następnie męczyć go przez kolejne miesiące, moim zdaniem po prostu je kocha. W świecie danej gry zatopić możemy się podobnie jak w świecie filmów czy książek. Gry są fantastyczną formą spędzania wolnego czasu, która po pewnym czasie, w miarę upływu lat i wzrastającej liczby miłych wspomnień z nią związanych, może przerodzić się w miłość. Ale czy potrafimy przypomnieć sobie moment, w którym tak naprawdę pokochaliśmy gry?
Wydaje mi się, że zadanie wcale nie jest łatwe. Przecież z grami mogliśmy mieć do czynienia ładnych kilka lat wcześniej, mogliśmy już znać kilkadziesiąt tytułów i czytać kilka dostępnych niegdyś czasopism branżowych. Moment ten może być związany z określonym tytułem, platformą do gry, wreszcie... konkretną chwilą, ułamkiem bliżej nieokreślonego przedziału czasu. Ciężko też rozróżnić miłość od ekscytacji związanej z otrzymaniem/kupnem nowej konsoli bądź trudno dostępnej gry (kiedyś naprawdę gry nie czekały na graczy w Empikach).
W moim przypadku wiąże się to z dwojakimi przeżyciami. Po pierwsze dotyczy to konkretnego momentu w konkretnej grze, po drugie wiąże się to ze wspomnieniami tego, co działo się wówczas w moim życiu.
Mimo iż wcześniej grałem już od dłuższego czasu w tytuły, które do dziś znaczą dla mnie naprawdę wiele i z którymi wiążę miłe wspomnienia (Colin McRae Rally 2.0, Skoki Narciarskie 2002, Grand Theft Auto III i wiele innych, mniej znaczących produkcji), pokochałem gry dzięki Mafii. To tytuł, który za każdym razem wymieniam bez zastanowienia, kiedy pytany jestem o ulubioną grę, osobiste top X itp. Jednak to nie sama Mafia sprawiła, że pokochałem gry - była to jedna z jej początkowych misji: "Rutynowe zadanie". Co prawda Mafia bardzo podobała mi się już od pierwszych chwil (samo intro wywołało ciary na plecach), wiedziałem już, że Tommy Angelo powoli wspinać się będzie po szczeblach mafijnej kariery (bardzo lubię takie powolne
wchodzenie w grę - od zera do bohatera), ale pierwszy wyjazd za miasto i pościg za uciekającym bandziorem przez skąpane w zieleni tereny pozamiejskie sprawiły, że spojrzałem zupełnie inaczej zarówno na samą Mafię, jak i na inne gry. Wiedziałem, że czeka mnie wspaniała przygoda, że poznam intrygującą historię, doskonale się przy tym bawiąc. Wszystko to w piątek, w klimacie długich, zimowych wieczorów, kiedy chwilę wcześniej pokonywałem zaspy, by zdobyć nowy numer CD-Action. Tak więc przede mną był cały weekend z fantastyczną przygodą w Lost Heaven oraz nowym numerem ulubionego czasopisma.
Sprowadzając wspomnienia do poziomu spraw przyziemnych i mniej ważnych, szczerze mówiąc ciężko mi w tej kategorii przypomnieć sobie coś równie... fajnego. W tamtym okresie człowiek nie zmagał się z tyloma problemami, dysponował masą wolnego czasu i zastanawiał się nad tym co tu i teraz, nie rozmyślając o przyszłości. Skoro więc w tego typu osobistych wspomnieniach swój udział mają gra oraz to, co z grami bezpośrednio związane, nie trudno mi nie dostrzec znaczenia tego wydarzenia w moim gamingowym życiu. Tak, to był ten moment, kiedy pokochałem gry i kiedy stały się czymś więcej, niż tylko sposobem na spędzenie wolnego czasu.
PS Motyw przewodni Mafii do dziś nie ma sobie równych:
A czy wy potraficie przypomnieć sobie taki moment?
<Spodobał ci się tekst? Wpisy i felietony przypadły ci do gustu? Polub growo&owo na Facebooku ^^ Znajdź mnie też na Google+>