Foki w Afganistanie #1. Ocalony - Lone Survivor - Operacja Red Wings - DM - 11 listopada 2013

Foki w Afganistanie #1. Ocalony - Lone Survivor - Operacja Red Wings

Każdy z nas, jako wirtualny komandos, zaliczył dziesiątki, setki różnych misji, czy to w Call of Duty, Battlefield, Medal of Honor czy w ArmA. Każdy ma swoje odczucia, przemyślenia, a czy to feeling broni jest dobry, czy misje są realistyczne, fabuła ma sens, czy wrogowie zachowują się głupio czy mądrze... Chciałbym tutaj przybliżyć wam jedną z autentycznych misji, jej przebieg, czyny, za które dostaje się ten prawdziwy Medal of Honor (najwyższe odznaczenie wojskowe w USA). Misja z 28 czerwca 2005, w górach Hindukusz w Afganistanie...

Drużyna w komplecie. Jeszcze. Kadr z nadchodzącej ekranizacji.

(Na początek mały disclaimer. Poniższy tekst opiera się głównie na książce uczestnika misji - Marcusa Luttrela. Nie ma żadnych wątpliwości, że te choć oparte na faktach wydarzenia, zostały w niektórych momentach trochę podkolorowane i przesadzone - zwłaszcza w kwestii liczebności wroga i prawdopodobnie w odporności Sealsów na kolejne rany postrzałowe. Autor zapewne starał się w najlepszy sposób uhonorować swoich towarzyszy. Tam gdzie się dało i dysponowałem wiedzą - starałem się unikać jawnych przesadzeń lub o nich informować).


Operacja Red Wings miała na celu osłabienie aktywności wroga w regionie, przed nadchodzącymi wyborami. Siłami Talibów dowodził tam Ahmad Shah, odpowiedzialny za wiele zamachów na siły koalicji, wykształcony i mający pojęcie o strategii - to on był głównym celem tej operacji. Start wielokrotnie odwoływano przez skąpe dane wywiadowcze. Wreszcie, 27 czerwca nadszedł komunikat: "Red Wings is a GO". Misja miała polegać na zlokalizowaniu i obserwacji wioski, w której zauważono Ahmada i ewentualnym zlikwidowaniu go z dalekiej odległości. W przypadku obecności większych sił wroga, po wyeliminowaniu celu, resztą miało zająć się lotnictwo.


Do zadania wyruszyły dwa zespoły snajperskie Navy Seals:
Michael Murphy - team leader
Danny Dietz
Matthew Axelson
Marcus Luttrel
Wywiad od początku nie napawał optymistycznie. Teren działania był w zasadzie pozbawiony roślinności, dużo otwartej przestrzeni lub skalistych gór, gdzie poruszanie się jest bardzo ciężkie, a szanse na znalezienie dobrej zasłony czy ukrycia są nikłe. Wszyscy wyruszali na misje z mieszanymi uczuciami.

Pierwszy od lewej: Matthew Axelson, pierwszy z prawej: Michael Murphy, trzeci od prawej: Marcus Luttrel.
http://www.defenseindustrydaily.com
Danny Dietz i Marcus Luttrel


Sprzęt jaki zabrano ze sobą na akcje to:
Spodnie od munduru pustynnego DCU i bluzy w kamuflażu leśnym woodland, gdyż w strefie lądowania i później miały być jakieś sporadyczne linie drzew. Snajperzy uzbrojeni w karabiny Mk12, spoterzy w karabinki M4 z granatnikiem M203, każdy miał pistolet Sig Sauer p226, parę min claymore, granaty ręczne (Marcus zabrał dwa), GPSy, ISLiD (do naprowadzania śmigłowców), lunety obserwacyjne, gogle noktowizyjne, aparat cyfrowy, radia MBITR, zapasowe baterie do wszystkiego, laptop (zapewne Panasonic Toughbook), paczki z racjami żywności MRE (Meals Ready to Eat, albo jak mawiają żołnierze: Meals Rejected by Ethiopians), paczki z orzeszkami i rodzynkami, batony czekoladowe, woda.

Axe i karabin wyborowy Mk 12
http://loadoutroom.com


Standardowo operator zabiera na akcje 8 magazynków 30. nabojowych. Mając na uwadze trudny teren i skąpe dane wywiadu - Marcus w ostatniej w chwili wziął dodatkowe trzy, tak zrobił też każdy z nich. Zdecydowano nie zabierać ze sobą karabinu wsparcia M249, byłby zbyt ciężki i przeszkadzał w marszu, w tak trudnym terenie. Każdy z nich miał około 20kg. sprzętu co było traktowane jako „wymarsz na lekko”.


Wyruszyli o zmroku, dwoma helikopterami MH-47 Chinook, pilotowanymi przez legendarnych NightStalkers ze 160th SOAR. Podczas gdy jeden śmigłowiec wykonywał trzy fałszywe podejścia do lądowania, w różnych miejscach, Sealsi z drugiego Chinooka zjechali po linach w punkcie startu. Po opuszczeniu maszyny, rozpierzchli się na około 10 metrów od siebie i każdy z nich, przez 15 minut nie poruszył się ani nie odezwał. Upewniwszy się, że nic na nich nie czeka, zaczęli marsz w kierunku wioski – było bardzo zimno i zaczął z przerwami padać deszcz. Ruszając – znaleźli linę ze śmigłowca, który miał ją wciągnąć z powrotem, została jednak wyrzucona – musieli więc przykryć ją kamieniami, ponieważ zakopanie nie wchodziło w grę.

Desant z MH-47
http://www.defense.gov/

Droga przez skalisty teren była trudna, często trzeba było się wspinać, szukać oparcia dla stóp, dłoni, co szczególnie było uciążliwe dla Marcusa – był wielkim i dość ciężkim "chłopem" w porównaniu do reszty towarzyszy. Zawsze był z tyłu. Tamci zatrzymywali się odpoczywając, by do nich dobił – gdy Marcus docierał - wyruszali dalej, więc nie odpoczywał za wiele. Każdy z nich co jakiś czas zaliczał upadek czy poślizgnięcie.

Gdy deszcz ustał i wyszedł księżyc, znaleźli się akurat na otwartym terenie, co było koszmarem, gdyż rzucali wyraźne cienie i nie było jak się schować. Przeszli około 4 mil przez 7 godzin, wyczerpani, mokrzy, pokryci błotem, po wielu godzinach bez snu (tuż przed taką misją, nawet w bazie doskwiera bezsenność). Nadal znajdowali się na odsłoniętym terenie, a zaczynało świtać. W końcu wypatrzyli jakieś miejsce między paroma drzewami, z którego można było obserwować wioskę – do celu czekał ich jeszcze ok. 2,5 kilometrowy marsz. Po dotarciu na miejsce rozpoczęli obserwacje, szybko jednak na położoną niżej wieś nadeszła mgła, zakrywając ją prawie kompletnie. Murphy i Axe wyruszyli sami w poszukiwaniu lepszego miejsca. Wrócili po godzinie z informacją o świetnym punkcie obserwacyjnym, ale bez prawie żadnej osłony.

Mark Wahlberg jako Marcus. Kadr z nadchodzącej ekranizacji opowieści.


Cały zespół rozpoczął godzinną wspinaczkę na grzbiet grani. Mieli tam doskonały widok na wioskę, ale miejsce było niebezpieczne. Byli wystawieni na atak z lewej, z prawej i od przodu. Jedyna droga ucieczki była ta, którą przyszli - w dół. Każdy z nich leżał nieruchomo, co jakiś czas zmieniali się w obserwowaniu przez lornetkę. Słońce było wysoko i w odróżnieniu do nocy - teraz panował nieprzyjemny upał.

Nagle ktoś zeskoczył miękko w sandałach i pojawiła się postać w turbanie. Po chwili przyszło stado kóz i jeszcze dwóch tubylców, w tym jeden nastolatek... (Kliknij by przeczytać dalszy ciąg.)

DM
11 listopada 2013 - 15:58