Słysząc "Call of Duty" - automatycznie kojarzą nam się najnowsze odsłony: Ghosts, Black Ops, Modern Warfare, galopująca, pełna fantazji fabuła, ciągle ta sama grafika. Niektórzy powoli zapominają, a młodsi mogą nawet nie zdawać sobie sprawy, że seria CoD zaczynała od chwilowej fali popularności na filmy, gry o drugiej wojnie światowej i oparta była w pewnej części na faktycznych wydarzeniach czy lokacjach. To co? Mały Top10 etapów z Call of Duty 1 i 2? :)
Nieee...blehh...! Spójrzmy na nie z innej strony. Właściwie to z całkiem bliska...
Otwieramy laptopa, są dwie ikonki: Call of Duty, Call of Duty 2, o - jest też Medal of Honor Allied Assault (przyda się). Intro z CoD 2 nadal wygląda nieźle, grafika z CoD 1 trochę bardziej się zestarzała. Czy aż tak blisko mieliśmy na te gry patrzeć? Nieeee...
Zamykamy klapę laptopa. Laptop do torby. Torba do bagażnika. Druga torba do bagażnika. Zamykamy klapę bagażnika. Ruszamy. Po około 12 godzinach czas na nocleg. Jesteśmy na północy Francji. Niedaleko za nami Belgia, niedaleko nad nami kanał La Manche. Croissanty na śniadanie i ruszamy dalej. Tym razem z ograniczeniem prędkości. Po kilku godzinach jazdy francuskimi autostradami - dojeżdżamy do kolejnej bramki poboru opłat, tym razem chodzi tylko o przejazd przez most.
Wjeżdżamy na przepiękny i okazały Pont de Normandie nad Sekwaną - po chwili jesteśmy w Normandii! Mija następna godzina jazdy i meldujemy się w naszej kwaterze/bazie, na klimatycznej farmie, niedaleko stolicy regionu - Caen. W Call of Duty 2 mamy wprawdzie misje pod szyldem "Bitwa o Caen", ale dzieją się one w mniejszych, okolicznych miasteczkach.
Było późne popołudnie, gdy w końcu ochłonęliśmy trochę po podróży - za mało czasu by rozpocząć konkretne zwiedzanie - wystarczająco dużo jednak, by odwiedzić pewne ważne miejsce, jakieś 10 minut drogi od naszej “bazy”.
Włączamy Call of Duty. Choć od tego miejsca rozpoczęła się Inwazja, to gra pokazuje nam je dopiero gdzieś w swojej połowie, wczytujemy save'a. Razem z kapitanem Price'm - zaczynamy w wiosce Benouville - by opanować most na rzece Orne. Most nazwany później - Pegasus (od naszywki na brytyjskich mundurach). Pegasus był pierwszym zdobytym przez aliantów miejscem, tam poległ też pierwszy aliancki żołnierz w czasie Inwazji.
W grze - tak jak było w rzeczywistości - lądujemy szybowcem, w nocy, dosłownie metry od mostu, by zacząć akcje i szybko zdobyć wyznaczony cel (zaskoczeni Niemcy zdołali się bronić przez jedynie 10 minut). W pewnym momencie musimy użyć niemieckiego działa by zniszczyć wrogi czołg. To też jest oparte po części na faktach. Szeregowy Parr rzeczywiście użył wrogiej armaty, by zniszczyć wieżę ciśnień, z której ktoś kierował ogniem w czasie prób odbicia mostu, w ciągu dnia. Sama obrona i walka z czołgami w drugiej części misji, aż do przybycia posiłków, jest również autentyczna (choć pomoc przybyła dopiero o 17.00 a nie po 5 minutach).
Dość dobrze oddano miejsce akcji, choć most w grze wydaje się ciut za długi i za szeroki w stosunku do zdjęć z epoki. Być może w czasie wojny kanał był węższy i most trochę krótszy, albo to wina FOV gry. Jego wygląd jest za to dość dobrze zrobiony, mamy też słynną Gondree Cafe, której właściciele to oficjalnie, pierwsi wyzwoleni ludzie spod niemieckiej okupacji.
Dziś na kanale jest już nowy most, a ten historyczny - stoi kilkadziesiąt metrów dalej, na terenie muzeum Pegasus Memorial. Cały czas można też napić się kawy w Gondree, zwanej teraz Pegasus Bridge Cafe, zachowano też armatę, z której strzelał Parr.
Zamykamy CoDa i laptopa. Pierwsze miejsce w Normandii zaliczone.
Nazajutrz - wyjazd z samego rana autostradą wzdłuż wybrzeża. Mijane po drodze brązowe tablice, oznaczające atrakcje turystyczne, przyprawiają o szybsze bicie serca. Juno, Omaha Beach, Point du Hoc, Carentan, mijamy je jednak i jedziemy dalej - do miejsca gdzie wszystko zaczęło się dla Amerykanów, małego miasteczka - St. Mere Eglise.
Otwieramy znowu laptopa - tak właśnie zaczyna się pierwsze Call of Duty. Jako spadochroniarz ze 101st Dywizji Powietrznodesantowej zdobywamy pierwsze wyzwolone miasteczko w czasie Inwazji - St. Mere Eglise. Walczymy wśród płonących domów, w ich wnętrzach, na ulicach - niszcząc niemieckie działa przeciwlotnicze. Podobnie jak w przypadku mostu Pegasus, miasto zdobyto bardzo szybko, jednak później Niemcy starali się je odbić kontratakując, co również ujęto w grze, gdy w kolejnych misjach walczymy w ciągu dnia, odpierając atak wrogich czołgów i żołnierzy. Walki skończyły się wraz z przyjazdem alinackich czołgów, 7 czerwca, które w końcu dotarły z plaży Utah.
Walcząc w nocy, widzimy charakterystyczny dla miasteczka kościół. Z jego wieży zwisa jeden ze spadochroniarzy. Fantazja twórców gry? Nie - wszak wisi on tam (jako manekin) - do dziś.
To szeregowy John Steel, który miał pecha i zawisł na kościele. Sfrustrowany, mógł tylko obserwować jak jego koledzy walczą, giną. Prawie ogłuszony od dźwięku kościelnego dzwonu, postrzelony w stopę - został wzięty do niewoli. Szybko jednak (po dwóch dniach) z niej uciekł, dołączył do swojego oddziału i w końcu walczył z nim w Normandii. Epizod ten możemy obejrzeć w filmie "Najdłuższy dzień" na podst. książki o tym samym tytule.
St. Mere Eglise i sam kościół to najsłabiej odtworzone miejsca w Call of Duty. Kościół wygląda zupełnie inaczej, o wiele za niski, z wymyśloną okrągłą wieżą, jest dziwnie połączony z innymi budynkami, by gracz nie miał za wielkiej swobody. W multiplayerowej mapie dołączonej do Call of Duty 2, mamy o wiele lepszy i bliższy oryginałowi wygląd budynków, ulic - kościół jednak nadal wygląda dziwnie, inaczej niż w CoD1 ale ponownie odmiennie niż w rzeczywistości.
Dziś to małe francuskie miasteczko jest jednym z głównych punktów odwiedzin D-Day Tour. Tętni od amerykańskich turystów, udekorowane barwami aliantów, na każdym kroku przypomina o swojej historii. Kluczowe do odwiedzenia miejsce, to muzeum poświęcone spadochroniarzom z 82nd i 101st dywizji. Pełne pamiątek, eksponatów, oryginalnych samolotów, broni, mundurów - zadziwia również samym budynkiem, którego dach przypomina czaszę spadochronu. Na wizytę w malutkim St. Mere Eglise zdecydowanie warto zarezerwować dużo czasu.
Następna misja w grze to podróż samochodem, zakończona w pobliżu miejscowości St. Marie du Mont. Po drodze mijamy większą wioskę, nie mamy informacji jednak czy to rzeczywiście miało być St. Marie. W każdym razie zbiór klocowatych budynków nie przypomina małej i cichej wioski z kościołem na środku, gdzie swą pierwszą noc w Normandii spędził kapitan Winters i jego kompania braci.
Bez otwierania komputera - bo gra nie oferuje nam takiej misji - ruszamy w kierunku morza i docieramy do Utah Beach. Najbardziej zaskakuje tablica na dojeździe do plaży, informująca, że właśnie opuszczamy Francję i wjeżdżamy na terytorium Stanów Zjednoczonych. Na miejscu możemy zobaczyć oryginalnie zachowane łodzie desantowe, zapory, które były na plaży, pomnik ku pamięci żołnierzy. Sama plaża wygląda dziś zupełnie normalnie, miejsce do spacerów, nielicznych plażowiczów. Udajemy się kawałek dalej na wschód i docieramy na skraj... Omaha Beach. Na razie jednak kierując się do francusko brzmiącego miejsca: Pointe du Hoc.
Znowu przed ekranem - uruchamiamy Call of Duty 2. Wczytujemy jedną dalszych misji w grze - gdzie wcielamy się w amerykańskiego Rangersa. Razem z nim, lądujemy w Pointe du Hoc, by po mozolnej, 30. metrowej wspinaczce na pionowo stromym klifie, przekonać się, że cel misji - czyli bateria niemieckiej artylerii została z tego miejsca zabrana. Szybki wymarsz w okoliczne tereny i znajdujemy zaginione działa, wysadzamy je i wracamy by zdobyć resztę bunkrów na klifie.
W czasie D-Day wszystko odbyło się w zasadzie tak samo. Drugi Batalion Rangersów musiał atakować sam, bo Piąty zbłądził i wylądował na plaży Omaha. Żołnierze rzeczywiście zobaczyli puste miejsca po działach i dopiero złożone z małych grup patrole, odkryły i wysadziły armaty, odbyło się to chyba jednak po zdobyciu większości bunkrów na wybrzeżu. Cały teren był wcześniej mocno bombardowany przez lotnictwo, stąd pełno było lejów po bombach lotniczych. Gra nie ukazała kilku słabych kontrataków, których próbowali Niemcy w ciągu dnia, aż do 8 czerwca, kiedy do Rangersów dołączyły spore siły z Omahy.
Dziś Pointe du Hoc to jedyne miejsce, które zostało zachowane w nienaruszonym stanie. Pozostawiono ruiny niemieckich bunkrów, wszystkie leje po bombach, pociskach, miejsca po zabranych działach. Wszędzie możemy wejść, zajrzeć - robi to ogromne wrażenie! Dzięki temu chyba (po części), Call of Duty 2 rewelacyjnie pokazuje miejsce inwazji Rangersów. Zaczynając od charakterystycznej, spiczastej skały wystającej z morza, wysokości wspinaczki, po wszelkie umocnienia, leje, bunkry - kończąc na dość dobrze oddanej odległości między skrajem klifu a pierwszymi budynkami, polami. Poprawiona grafika w drugim CoD, tekstury - również przyczyniają się do bardzo dobrego efektu. To zdecydowanie najlepiej zrobiony etap z całej kampanii D-Day w Call of Duty. Filmową wizje możemy zobaczyć ponownie w obrazie "Najdłuższy dzień".
Zamykamy na chwilę laptopa, żegnamy się z grą Call of Duty. To wszystkie misje jakie pokazała, dotyczące normandzkich plaż i spadochroniarzy. Jak na czasy, w których gry powstały - są bardzo dobre, w większości pokazują dość dobrze i autentycznie tamte miejsca, wydarzenia i zdecydowanie warto zagrać w nie nawet teraz.
Nie żegnamy się jednak jeszcze z Normandią. Obok ikonki CoD mamy przecież Medal of Honor: Allied Assault. a jadąc kilka minut samochodem z Pointe du Hoc - docieramy nad Omaha Beach.
Scenę z gry zna każdy na wylot, czy grał w "Medala" czy nie - ponieważ MoH: AA dokładnie odtwarza słynną scenę z filmu "Szeregowiec Ryan", który odmienił kino wojenne, i razem z serialem "Kompania Braci” przyczynił się do tego, że produkcje takie jak: Call of Duty , Medal of Honor czy Brothers in Arms w ogóle powstały.
Plaża Omaha rozciąga się przez kilka miejscowości: Vierville, Saint-Laurent, Colleville, Sainte Honorine des Pertes. Nie ma tam już jednak zbyt wiele śladów po dramatycznych walkach, plaże wyglądają inaczej, kamieniste wybrzeże zostało wysadzone przez inżynierów zaraz po lądowaniu, wioski się rozrosły. Wszędzie możemy jednak znaleźć pełno pomników, pamiątkowych tablic, większych i mniejszych muzeów, a odłamki i inne przedmioty z wojny, znajdowano w piasku jeszcze nawet w 1988r.
Jest jednak coś wyjątkowego, w miejscowości Colleville sur Mer, co robi powalające wrażenie. Położone z widokiem na Omaha Beach - doskonale oddaje dramatyzm tego miejsca. To amerykański cmentarz wojenny, terytorium również należące do USA, gdzie spoczywa prawie 10 tysięcy żołnierzy.
Pierwsze, współczesne sceny z "Szeregowca Ryana" nie oddają jak niezwykłe i rozległe jest to miejsce... "Las" jednakowych krzyży wydaje się nie mieć końca, co najbardziej zadziwia jednak - to jak równo względem siebie są one ułożone, niezależnie od krzywizny terenu. Każdy jest idealnie ustawiony względem drugiego, bez żadnych odchyleń nawet na milimetry. Drugą perfekcją jest trawa, przypominająca bardziej najdroższy dywan, idealnie równa, idealnie miękka, bez żadnej skazy.
Tak jak St Mere Eglise - miejsce pełne jest amerykańskich turystów, tu jednak wszyscy zachowują powagę, skupienie, spacerują alejkami lub między krzyżami, czasem szukając konkretnego grobu swojego bliskiego. Na krzyżach bardzo łatwo znaleźć polsko brzmiące nazwiska, złotymi literami wyróżnieni są odznaczeni Medalem Honoru, z odpowiednim szacunkiem pochowane są również szczątki nie dające się zidentyfikować ("Here rests in honored glory a comrade in arms known but to God")
Amerykański cmentarz naprawdę robi niesamowite wrażenie, jeszcze większe niż oglądanie po raz pierwszy lądowania Rangersów w filmie Spielberga czy przechodzenie I etapu w Medal of Honor: Allied Assault. Ochłonąć możemy dopiero na parkingu, gdzie można popatrzeć na Amerykanów, z trudem wsiadających do ciasnych Clio czy Kangoo z wypożyczalni i walczących z manualną skrzynią biegów :)
Manewr z filmową misją w MoH powtórzono w pierwszym Call of Duty, gdzie tak samo dokładnie odtworzono przybycie do Stalingradu - z początku filmu "Wróg u bram".
Zwiedzając plaże Normandii docieramy jeszcze do miejscowości przy Gold, Sword i Juno Beach. Na uwagę zasługuje miasteczko Arromanches, gdzie nad morzem zalegają olbrzymie elementy konstrukcji sztucznego portu. Wszędzie natkniemy się również na sporo pomników, tablic pamiątkowych, niewielkich muzeów. Plaże zdobywane przez Brytyjczyków i Kanadyjczyków nie są aż tak popularne w popkulturze, ale oczywiście też warto na nie zajrzeć.
Czy Call of Duty mogło/może nas uczyć historii? Przy pierwszym i powierzchownym kontakcie, by tylko sobie postrzelać i przejść etap - na pewno nie, ale myślę, że może być bardzo dobrym powodem i zachętą, by poszerzyć swoją wiedzę w temacie jaki prezentuje. Gra daje nam wszystko co trzeba: prawdziwe wydarzenia, prawdziwe lokacje - czasem świetnie oddane, parę smaczków do wyłowienia - od nas zależy tylko czy zechcemy później poczytać o tym w co właśnie zagraliśmy, posłuchać, obejrzeć. Do dyspozycji mamy naprawdę rewelacyjne książki autora Kompanii Braci - Stephena Ambrose'a: "D-Day", "Most Pegasus", "Obywatele w mundurach" (nie wspominając o licznych filmach dokumentalnych na kanałach tematycznych). Pełne wspomnień i relacji weteranów - mają równie wartką akcje, co kampanie w grze komputerowej.
Choć mój tekst i wycieczka dotyczyły tylko Normandii, to zdaję sobie sprawę, że seria (części oparte o drugą wojnę światową) przedstawiała o wiele więcej historycznych lokacji i wydarzeń - choćby świetnie pokazany Reichstag czy Brama Branderburska w Berlinie - w Call of Duty: World at war. Całej reszty niestety nie zwiedziłem - nie wnikałem zatem za bardzo w ich szczegóły, nie ukrywam też, że moje zainteresowania krążą najbardziej wokół D-Day i US Army.
Osobiście czekam, aż twórcy zdecydują się na coraz bardziej popularny dziś restart serii - i pokażą nam Call of Duty w next-genowej oprawie, za to z dawną tematyką i fabułą, osadzoną w czasach realnych, dawno nie widzianych w grach, konfliktów.
ps
Oczywiście element otwierania laptopa i spoglądania na etap w grze, przy każdym przystanku, to mała fikcja literacka. :)
Śledź, polub mojego bloga na Facebooku!
KLIK