Steam Machine bo stajemy się głupio leniwi? - Qualltin - 7 stycznia 2014

Steam Machine, bo stajemy się głupio leniwi?

Ucichł chwilowo zgiełk wokół Steam Machine. Gdy Valve ogłosiło swój pomysł jakiś czas temu, wielu – a w tym i ja – przyjęło go z zadowoleniem i zaciekawieniem, bowiem zapowiadało się na to, że wypełni to lukę pomiędzy światem konsol a światem komputerów stacjonarnych. Dzieło właściciela platformy Steam mogło by stać się pomostem pomiędzy dwiema zwaśnionymi stronami growego społeczeństwa, w którym jedna strona obstaje za wyższością komputerów osobistych z racji ich wielozadaniowości (w sensie, że nie służą tylko do grania), natomiast ci drudzy twardo bronili swoich racji co do uznawanej przez nich myśli przewodniej, że nie ma gier bez pada i uogólnionej, uniwersalnej specyfikacji sprzętowej pozwalającej usunąć obawy dotyczące możliwości takiej, że kupiona gra może najzwyczajniej w świecie się nie uruchomić. Czy Steam Machine nie jest jednak oznaką pewnego syndromu, którym naznaczane są kolejne pokolenia graczy?

Zacznijmy może w ogóle od tego, czym wspomniana machina miała być i czym faktycznie jest. Otóż w najogólniejszym ujęciu można by rzec, że Steam Machine miało być „pudłem”, które można by podłączyć do dowolnego odbiornika i korzystać z dobrodziejstwa platformy o nazwie identycznej jak pierwszy człon tego tworu. Chodziło o to, żeby stworzyć coś pomiędzy ultragamingową konsolą, a uniwersalnym komputerem stacjonarnym. Wszak nie wszystkie gry z tego drugiego wychodzą także na to pierwsze. Wszelkie zapowiedzi dawały mi do zrozumienia, że Valve stworzy jednostkę, która będzie miała uniwersalną, jednolitą specyfikację jak konsole, a da mi większą dowolność działań aniżeli produkty Sony czy Microsoftu. Okazało się jednak, że firma inaczej widziała to, co tak hucznie zapowiadała, aniżeli wielu z zainteresowanych, a w tym także i ja.

Komputer, konsola, coś innego?
Pierwsze zestawy testowe już od jakiegoś czasu są w rękach wybrańców.

Obecnie wiadomo, że Valve współpracować będzie z wieloma firmami tworząc z nimi poszczególne, różniące się od siebie wnętrznościami, maszyny. Jedna firma w ostateczności zamontuje tam procesor Intela, inna umieści w niej procesor AMD. Różne też będą karty graficzne. W rezultacie jednak każda z nich ma być w stanie uruchomić każdy tytuł w określonych warunkach i w określonej formie.
Jakkolwiek by tego urządzenia nie reklamowano i nie nazywano, jest to tylko zwykły komputer, na którym znajdziemy zapewne nalepkę Valve i zainstalowany system SteamOS, który i tak dostępny będzie/jest za darmo do pobrania. Co więc stoi na przeszkodzie aby samemu złożyć swój własny zestaw o podobnej strukturze co reklamowane obecnie gotowe konstrukcje i zainstalować tam dostarczany przez Valve system, który jest niczym innym jak odpowiednio zmodyfikowanym Debianem? Zdecydowanie nic. Wielu pokusiło się nawet o przygotowanie takich układów i okazuje się, że niesamowicie przepłaci się wybierając zestawy sygnowane przez właściciela najpopularniejszej platformy z grami.

A w środku to tylko zwykły komputer.

Mam wrażenie, że Steam Machine to znak czasów, w którym ludzie stają się zbyt leniwi. Nie chce im się, może po prostu nie umieją – ale też nie chcą się nauczyć albo skorzystać z czyjejś pomocy – złożyć własne zestawy zachowując parę setek ich rodzimej waluty w kieszeni. Według mnie kupno tego urządzenia mija się z jakimkolwiek celem, który może przyświecać takiej decyzji. Skoro system operacyjny jest/będzie ogólnie dostępny, a specyfikacje gotowych zestawów znane są już dziś i opierają się na ogólnie dostępnych częściach, to jaki jest sens pakować się w coś takiego? Szczególnie, że to coś jest zdecydowanie droższe od normalnego komputera. Wychodzi na to, że jedyną różnicą pomiędzy całą koncepcją Steam Machine a dowolnym komputerem osobistym o podobnej budowie jest system operacyjny przygotowany do uruchomienia każdej gry z biblioteki Steam.

Sprzęt ten nie jest zdecydowanie przeznaczony dla „wyjadaczy”, bowiem każda taka osoba doceniłaby możliwość własnoręcznego złożenia komputera pod siebie i jedynie zainstalowania nań SteamOS, a z drugiej strony dla graczy niedzielnych owe rozwiązanie nie ma racji bytu, gdyż grając rzadko i czysto rekreacyjnie na pewno nie rodzimy w sobie potrzeby posiadania „profesjonalnego” sprzętu nastawionego priorytetowo na granie, który zmniejsza przy tym uniwersalność naszej skrzynki zdecydowanie bardziej, aniżeli w sytuacji, gdy miałaby ona funkcjonować pod zwykłym Windowsem, na którym i tak większość gier popularnych da się uruchomić, a który dla szarego zjadacza chleba jest zdecydowanie bardziej "optymalny". Dla kogo więc Steam Machine jest? Jak myślicie?

Qualltin
7 stycznia 2014 - 18:17