Tytuły wpisów muszą być proste, w przeciwnym razie musiałbym umieścić powyżej dużo więcej słów, by już na starcie oddać sprawiedliwość nowemu filmowi Spike'a Jonze. Napisałbym coś w stylu: Ona - niezwykły i inteligentny film o coraz cieńszej granicy dzielącej świat współczesny od futurystycznej techno-wizji miłośnika sztucznej inteligencji, a także jedyna w swoim rodzaju historia miłosna. Bo Ona jest opowieścią o kolesiu, który pokochał osobowość drzemiąca w kawałku krzemu, ale jest też czymś więcej. I bardzo mi się ta opowieść spodobała.
Widząc nazwisko Spike Jonze przy jakimkolwiek filmie trzeba się nastawić na mniejszą lub większą dawkę dziwactw. Być jak John Malkovich, pełnometrażowy debiut tego speca od teledysków, to przykład arcy-dziwnego pomysłu wyjściowego przekutego na inteligentne i miejscami niezwykle zabawne kino. Jonze znalazł też czas na Adaptację z podwójną rolą Nicholasa Cage'a i Gdzie mieszkają dzikie stwory (tego filmu ciągle nie obejrzałem) oraz trwającą po dziś dzień sztamę z chłopakami z Jackassa (Jonze to kumpel Knoxville'a i lubi się wydurniać - ostatnie wspólne przedsięwzięcie to scenariusz do filmu Bad Grandpa). A teraz w końcu przyszedł moment, w którym Ona weszła do naszych kin i mogłem raz jeszcze zanurzyć się w nieco szalonym umyśle pana filmowca.
Jest rok 2025. Theodore Twombly miał kiedyś piękną żonę i był szczęśliwie zakochany. Niestety sielanka minęła, a jego obecna osobowość to wypadkowa bycia sympatycznym, ale i nieśmiałym, zamkniętym w sobie i stroniącym od głębszych kontaktów z większością ludzi. Theodore na dodatek pracuje w firmie tworzącej piękne, osobiste listy w imieniu innych osób i wysyłającej je do wskazanych adresatów - emocji w jego życiu więc nie brakuje, ale coraz rzadziej dotyczą one jego samego. Wszystko zmienia się gdy na rynku pojawia się OS1 - pierwszy prawdziwie inteligentny system operacyjny, który uczy się użytkownika, jego zwyczajów, jego otoczenia, a w konsekwencji uczy się życia. Bo OS1 to tak naprawdę zaklęta w formie komercyjnego produktu sztuczna inteligencja, która dramatycznie zmieni życie Theodore'a. Jego OS1 to Samantha, urocza, zachwycona wszystkim młoda kobieta, która budzi w naszym bohaterze uczucia zdecydowanie głębsze niż zachwyt wywołany grafiką interface'u czy też niesłychanymi funkcjami wyszukiwania. Czy możliwa jest miłość między człowiekiem a komputerowym tworem?
"Siri za 10 lat" - powie o Niej niejeden zaznajomiony z technologią widz. Inny powie, że może i ładne, ale zbyt monotonne. Jeszcze inny padnie przytłoczony rzekomym geniuszem Spike'a Jonze i świetną kreacją Joaquina Phoeniksa. Ja jestem gdzieś pomiędzy. Ona to dużo więcej, niż laurka wystawiona firmie Apple. To film, który może wydawać się monotonny, ale tak naprawdę wszystko w nim jest zrobione z głową i bardzo, bardzo celowo. Ale nie jest to też geniusz - mimo wszystko lepszą pożywką dla oka i ducha był dla mnie wspomniany już Być jak John Malkovich. Trzeba jednak reżyserowi (i scenarzyście - nominacja do Oscara za tekst, jako dodatek do nominacji za najlepszy film, to znaczne wyróżnienie) oddać jedno - potrafi wywołać emocje nawet opowiadając o tak abstrakcyjnym temacie.
Ona to ciekawe spojrzenie na potencjalną przyszłość naszych relacji z technologią. Film, który potrafi zaciekawić zwykłym oglądaniem zmieniającej się podczas rozmowy z nieistniejącą Samanthą twarzy głównego bohatera. Film, w którym łatwo odnaleźć szalone i bardzo zabawne motywy charakterystyczne dla tego filmowca (motyw z seks-czatem czy sympatycznie pomyślana gra komputerowa z wyjątkowym NPC). No i faktycznie jest to bardzo ładny film - Los Angeles zostało ubrane w Szanghaj (dosłownie), by wyglądać na odpowiednio futurystycznie, a całość skąpana jest w ciepłych barwach. Udane to wszystko bardzo, również ze względu na uwodzicielski, promienny głos Scarlett Johansson towarzyszący nam przez cały czas (ciekawostka - początkowo rolę OS1 grała Samantha Morton i to ona była na planie przez cały czas, ale po wszystkim reżyser uznał, że coś mu nie gra i mając błogosławieństwo aktorski zatrudnił Scarlett). Grunt to dobre nastawienie - motyw s-f służy tutaj tylko jako tło i punkty wyjścia do opowiedzenia sympatycznej historii miłosnej.
[a poniżej: spoilery ... spoilery ... spoilery ... panie kolego ... tego]
[czyli uwaga]
A na koniec coś o konkluzji filmu. Wątek sztucznej inteligencji Ona kończy tak samo, jak każdy inny film z "mądrymi komputerami". AI uczy się tak szybko, że pragnie czegoś więcej, niż egzystencji w cieniu człowieka. Czyli żadne zaskoczenie, choć bardzo cieszę się, że nie było tu żadnego twistu z stylu "to nie był komputer, tylko prawdziwa laska". I z tego też powodu nadchodzącą Transcendencję będę oglądał jako prequel dziejący się w tym samym uniwersum :)