Każdy kawałek ziemi Skyrim został przeze mnie spenetrowany centymetr po centymetrze, Tarmiel przetrwało dzięki mnie oblężenie demonów, a Morrowid miało strasznie nieznośnego wampira. Teraz powróciłem do tego samego świata w innym okresie czasu i zadaję sobie tylko jedno pytanie: ZeniMax Online coście zrobili?
Długo zastanawiałem się czy w ogóle napisać ten tekst. Nie wiem co tak naprawdę wzięło górę, moje malkontenctwo, czy to, że nie jestem wielkim fanem produkcji MMO, ale po tylu godzinach spędzonych w Tamriel, zwłaszcza po zostaniu potężnym dovakinem, nie mogłem się powstrzymać przed przejściem po całym kontynencie. Zawiodłem się już na początku, gdy tylko spojrzałem na mapę. Nie czytałem wcześnie nowinek o tym jak została zaprojektowana gra, więc mocno mnie uderzyło, kiedy zobaczyłem dostępne zaledwie około 1/3 obszarów. Przecież to miała być przygoda mojego życia, więc na pierwszy cel wybrałem Skyrim, aby zobaczyć jak dokładnie twórcy skopiowali mapę. Okazało się jednak, że nie mogę. Nie mogę zwiedzić też całego Morrowind. Tak w sumie, to na samym początku nie mogę w ogóle wybrać gdzie pójść. Ale dlaczego? Przecież nigdy nie byłem prowadzony za rączkę. Uciekając z więzienia, gdzie miałem powierzoną tajną misję, nikt mnie nie zmuszał do jej wykonania. Teraz niby też nie muszę ratować świata przed demonem Molag Balem, ale jednocześnie nie mam pozostawionej żadnej większej swobody. Wybrałem mojego ulubionego Elfa Wysokiego Rodu i trafiłem z wyspy na wyspę, pobiegłem w jedną stronę, pobiegłem w drugą, i co? Tu zginąłem, tam nic nie zobaczyłem i musiałem wrócić do samego początku. Dodatkowo jasny podział na poziomy stworzeń coś we mnie zabił. Rozumiem – taka struktura MMO no, ale błagam. Czy nie dało się naprawdę wymyślić czegoś wyjątkowego, co byłoby dziedzictwem tych gier singiel player. Jeżeli ktoś chce uśmiercić WoW, musi się całkowicie wyłamać.
Jeżeli jesteśmy już przy temacie przedwczesnego opuszczania świata żywych, jest to rozwiązane bez sensu. Będąc na 6 poziomie, wylądowałem w podziemiach, gdzie prawie wszyscy moi przeciwnicy znajdowali się na 11 poziomie. Była to część dłuższej misji, więc punkt odrodzeń był na samym początku kompleksu. Nie dawałem rady swoim magiem pokonywać wszystkich, gdyż w parę sekund zabierali mi życie. Ale co? Klikałem cały czas odrodzenie co zabierało mi część wytrzymałości sprzętu, ale po kolei wywabiałem przeciwników, aż nie ostał się nikt. W pewnym momencie zdjąłem wszystko z siebie i już nic nie traciłem. Zamiast czuć, że powinniśmy przeżyć za wszelką cenę, nie obchodzi nas to w ogóle. Miejsca odrodzeń są przy każdym teleporcie, a tych jest naprawdę sporo.
Przemieszczanie odbywa się za pomocą wyżej wspomnianych urządzeń. Są to spore budyneczki, które odblokowujemy po prostu obok nich przechodząc. Później już za darmo, możemy się swobodnie między nimi przemieszczać. To akurat trzeba zaliczyć na plus, gdyż obszary – chociaż nie jest ich tak wiele jakbym chciał, są naprawę spore. Można też biec na własnych nogach lub kupić konia już od pierwszego poziomu (jeżeli będzie nas tylko na to stać). W sytuacji, gdy nie mamy ochoty iść do najbliższego teleportu, możemy się do niego magicznie przyzwać, w zamian za nasze monety.
Questy to temat, który bardzo mnie zastanawia. Mamy świetnie podłożone głosy, bogate rozmowy z wieloma pytaniami i naprawdę interesującymi historiami. Dane nam są również czasami różne sposoby przekonania NPC. Natrafiłem na maga, który zamienił wszystkich w kamień, aby uchronić ich przed opętanymi zwierzętami. Miałem odczarować kapliczki, co też uczyniłem. Nic to nie dało, więc przyprowadziłem opętanego niedźwiedzia do wspomnianego czarodzieja. Okazało się że to on jest winny całego ambarasu. Gdy już załatwiłem sprawę, a on wszystkich odczarował, miałem do wyboru powiedzieć przewodniczącej wioski, iż to jego winna albo że ich spetryfikował w celu ratowania żyć. Kończyło się to jego podziękowaniami albo śmiercią. W innym przypadku, ukryty pod czarem iluzji przechodziłem testy, aby dostać się do organizacji planującej zamach na królową.
Musiałem rozwiązywać zagadki, biegać w wyścigu i w końcu stoczyć bój na arenie. Różnorodne zadania trafiają się co chwilę. Tylko, że z drugiej strony zadania czekają na każdym kroku, nieważne gdzie pójdziemy. Czy to las, czy miasto, co chwilę jest znacznik zadania. Po trzeciej godzinie gry nie czytałem już o co chodzi, tylko biegałem za znacznikiem na kompasie albo patrzyłem na mapę. Żyję z przeświadczeniem, że gdy uratowałem całą wioskę, to przecież ktoś za chwilę znowu ją uratuję i tak będzie w kółko. Gaszę pożar, a po chwili następuje samozapłon i następna osoba podlatuję. Nie czujemy się ani trochę ważni ani potężni. W normalnej sieciówce mi to nie przeszkadza, ale singiel player dał mi przeświadczenie że mogę zostać małym bogiem. Nie wiem czy dobrze to wypadło, gdyż nie chcę poświęcać tyle czasu co w pojedynczej rozgrywce. Szkoda mi przerzucać to wszystko jak zwykłe przynieś, podaj, pozamiataj. J edno takie bieganie zanim coś osiągniemy, może trwać nawet godzinę, a za taki trud dostajemy przeciętny sprzęt i mało złota. Wałkując temat, muszę wspomnieć, że w części lokacji jesteśmy z mnogą ilością grających, a w części jesteśmy całkowicie sami. Sprawdza się to ciekawie, ale potrafi również dobić, gdy przez np. 20 minut próbowałem uratować mieszkańców, ale ciągle ich nie było, a za chwilę zostałem sam z przeciwnikami z dużo wyższymi poziomami, chociaż przez całe czterdzieści minut byli przy mnie trzej nieznajomi. Nasz wpływ na świat też jest znikomy, ponieważ każdy widzi go pół na pół. Taka hybryda rozgrywki MMO oraz samotnej podróży. I jak ja mam się cieszyć, że odczarowałem kogoś zamienionego w zwierze, jak nikt tego nie zobaczy.
Grafika jak na produkcję MMO to naprawdę mały majstersztyk. Chociaż wydaje się, że jest tak bajkowo, to krainy wyglądają przepięknie. Owszem odziera to z pewnego hardego spojrzenia na naszego wojownika, ponieważ świeci on w zbroi przez cały czas, co najmniej jak świeżo kupiony garczek, ale do samej natury nie ma jak się przyczepić. Drzewa z różowymi płatkami wyglądają jakbyśmy szli przez kraj kwitnącej wiśni, gorący piasek da się poczuć pod naszymi stopami, a tornado wywołane przez złych ludzi chce nas porwać z krzesła. Przez cała godzinę potrafiłem tylko chodzić z miejsca w miejsce i podziwiać świat. A co najlepsze, nie jest to monotonne. Dana kraina jest utrzymana w podobnym klimacie, ale budynki, rozłożenie drzew, przeciwnicy czy duże miasta mają swój własny urok. Gdy trafiłem do pirackiej kryjówki, to aż nabrałem ochoty na rum. Przekonajcie się sami oglądając filmik prezentujący grafikę znanego gracza Remigiusza Maciaszka.
Nie wiem co myśleć o muzyce, ponieważ w ogóle jej nie zauważyłem. W menu i przy ładowaniu owszem super przygrywa, bardzo klimatycznie, ale tak poza tym nie mam pojęcia czy jest, czy jej nie ma. Po prostu nie wpadła mi w ucho albo mamy tylko dźwięk natury. Tak nawiasem mówiąc, wiadomo że nikt nie spojrzy na rynek polski i nie zatrudni aktorów do dubbingu. A szkoda, gdyż Skyrim dużo lepiej brzmiał mi w polskiej wersji językowej niż w angielskiej.
Tworzenie bohatera to jest chyba największy plus tej gry. Spędziłem mnóstwo czasu w piątek wieczorem, aż wykreowałem postać idealną dla mnie. Jest to wierne przełożenie z serii, gdyż możemy zmienić prawie wszystko. Chcemy mieć niskiego, łysego orka? Dostojnego, wysokiego bretona? Czy tak jak ja, poparzonego na ciele, z przepaską na oku, białym warkoczem z tyłu głowy elfa z wysokiego rodu? Naprawdę nie ma sprawy. Tylko szkoda, że oprócz wzrostu ten cały potencjał się marnuję. Kiedy już zdobędziemy trochę wyposażenia, to jesteśmy cali nim zakryci i co najwyżej troszkę widać twarz. Dopiero gdy rozbierzemy się na plaży, aby odpocząć bo dniu pełnym przygód, to pierwszy raz nie spotka nas atak klonów.
A jeśli jesteśmy już przy takim temacie, to prawdziwa nawałnica powtórzeń następuje jeżeli chodzi o zdolności. Załapałem się do jakiejś większej grupy polującej na demony i całkowicie zgłupiałem. O co chodzi? Dwadzieścia piorunów uderzających w cele i dwadzieścia „mini dinozaurów” jakie były przy boku graczy. Mamy co prawda jakiś niewielki wybór, gdy rozwiniemy daną umiejętność – daje ona możliwość na wybranie jednej z dwóch opcji działania naszego skilla. Sprawdzałoby się to idealnie, gdyby to były długie i rozgałęzione drzewka, a nie pojedynczy wybór z dwóch opcji. Rozumiem że byłem na samym początku rozgrywki, ale to zniechęca. World of Warcraft od podstawki zaoferowało 9 klas, które były zróżnicowane z dużą ilością umiejętności i ciekawymi forami rozwoju. Tutaj mamy umiejętności klasowe, które są naprawdę ważne, ale nikt nie zabroni nam zacząć korzystać z dwuręcznego miecza i skilli związanych z tą bronią. Tylko po co? W innych grach chociaż nigdy nie były to długie epizody, czułem że mam fajna postać która jest dobra w tym co robi. A tutaj jest jedynie malutki pasek umiejętności z których akurat korzystamy. Ta idea całkowicie mnie przybija w nowych produkcjach. Jak mam zostać potężnym magiem, który zna dziesiątki czarów jak nie mogę ich używać? Dużo lepszym rozwiązaniem jest czas castowania i cooldownu, gdyż można to jakoś racjonalnie wytłumaczyć. Muszę przygotować zaklęcie, a potem odpocząć po jego rzuceniu. A tutaj nagle zapominam jak przyzwać atronacha, chociaż przed chwilą to robiłem. Gdzie jest logika w tym wszystkim? Zwłaszcza, że nie da się szybko przełączyć tych umiejętności. Żeby dalej się nie denerwować w tym temacie, po prostu skończę. Myślę że jest to najgorszy element tej produkcji więc powiem tylko: „Jeżeli coś jest do wszystkiego, to jest do niczego”.
Zdarzają się jednak również miłe rzeczy, jak pozostawione gdzieś skrzynie, których otwieranie sprawia nie lada satysfakcje. Fajny system znajdziek. Po odnalezionych 3 kryształach, dostajemy jeden punkt do wykorzystania na umiejętności. Zdarzają się też te niemiłe, jak otwarty na niebie portal przez złego demona. Wokół stoi pełno ludzi i nikt nie ma pojęcia o co chodzi. Nie wiadomo, czy czekać aż coś się zdarzy, kliknąć coś czy po prostu gapić się jak ciele w malowane wrota. Zbudowane questy to normalka, jeżeli chodzi o bety, więc nie będę się czepiał, chociaż takich misji było naprawdę sporo i mogło frustrować, kiedy po czterdziestu minutach biegania, musimy zrezygnować i nic nie dostajemy.
Nie potrafię podejść do czasu awansowania na następne levele. Maksymalny poziom w grze ma być pięćdziesiąty. Podobno osiągnięcie go zajmie 150 godzin, a przewijając wszystko i nic nie czytając jakieś 80. Doliczając jeszcze robienie jakiś zadań, które mało co wpłyną na nasze postępy, a są po prostu ciekawe to wychodzi z tego naprawdę długi czas. Zakładając że ktoś może dziennie poświęcić 3h na gry, to zajmie jakieś 2 miesiące. Jedni pomyślą, że to dobrze, iż jest tyle treści – ale nie ja i na pewno nie w takim aspekcie. Szybko powinniśmy się poczuć silni, dostawać sporo umiejętności i dobrze się bawić, a końcowa zawartość powinna nas zatrzymywać nawet na lata. Obalanie spisków przeciwko królowej powinno nastąpić w momencie, kiedy zostaję najbardziej szanowanym obywatelem Tamriel. Cała masa wyzwań, gdy mam się już czymś popisać, a nie w momencie, kiedy odrzucam przeciwnika na parę metrów i dobijam go błyskawicami. Brak postępu do przodu może zniechęcić, a w odsłonach tworzonych przez Bethesde, nie miałem do tej pory takiego problemu.
Plusy:
-świat potrafi zachwycić wyglądem
-przemieszczanie się po lądzie jest bardzo przyjemne
-questy są ciekawe i bardzo wciągające
-profesjonalne podejście do podłożenia głosów postaci niezależnych
-tworzenie postaci nie zawiodło i daje satysfakcję
-ciekawe rozwiązania, trochę nowatorskich spraw
Minusy:
-„atak klonów” w kategorii klas i wykorzystania umiejętności
-za mało czarów, nijakość ich działania
-bajkowa grafika, ze zbroi robi bombki choinkowe
-jeżeli chcemy się zachwycić światem, musimy mieć mocne podzespoły
-niesprawdzający się system rozwoju postaci
-jasny podział na to, gdzie pójdziesz a gdzie nie (przeciwnicy za mocno cię ograniczają)
-próbuje udawać singla
-brak jasnego wprowadzenia do niektórych elementów rozgrywki
-strasznie długi rozwój postaci
-śmierć której się w ogóle nie boimy
-kontynent który jest dostępny w 1/3
The Elder Scrolls Online na swój sposób potrafi wciągnąć. Umie nas zaczarować, a w czasie beta testów bawiło się pełno ludzi. Jak wszystko, ma swoje mocne i słabe strony. Osobiście jestem fanem stałego abonamentu, a nie mikrotranzakcji więc wydawanie określonej kwoty mi nie przeszkadza. Ale czy sam ją kupie? Raczej nie. Nie będę płacił sporego, jak na nasze realia miesięcznego abonamentu, za coś co moim zdaniem nie dogania poprzedniczek. Może autorzy pójdą po rozum do głowy, jeżeli zobaczą, że ludzie się zniechęcają. Może pozmieniają część rzeczy, a może kolejna gra która się wydawała zabójcą świata Warcrafta zmieni model na F2P. A może po prostu tylko mi to nie pasuję, gdyż wyobrażałem sobie wszystko całkowicie inaczej.
Mam nadzieję, że mieliście swój klucz do bety i sami postawiliście parę kroków w Tamriel. Jeżeli tak, to jak się bawiliście?