Z egranizacjami jest (jak do tej pory) tak, że producent liczy na wzrost marketingowego potencjału filmu właśnie dzięki głośnemu tytułowi: Tomb Raider, Far Cry, Silent Hill, BloodRayne - to tylko niektóre tytuły filmów, które bazują na markach znanych gier. O ile Tomb Raider jako tako daje radę (że niby przygodowy film akcji z seksowną panią archeolog miałby się nie doczekać sequela?), to w przypadku pozostałych filmów można już mieć obawy, czy aby większa część dostępnego budżetu nie została przeznaczona na wykupienie licencji. Sam tytuł nie wystarczy, by krytycy i gracze zaczęli się o bardzo przeciętnym filmie klasy B wypowiadać pochlebnie. Oto nadchodzą jednak czasy, kiedy spodziewać się możemy kolejnego zalewu egranizacji: Need for Speed, Assassin's Creed, Splinter Cell... to brzmi naprawdę nieźle! Need for Speed to pierwsza premiera nowej fali egranizacji. Czy w końcu mamy do czynienia z filmem, który, mówiąc potocznie, jest 'ok'? A może to nic innego, jak tylko podróbka Szybkich i wściekłych z chwytliwym tytułem? Tego wszystkiego dowiecie się w dalszej części tekstu.
Need for Speed to rzecz jasna film akcji, jakich wiele, ale nie da się uniknąć porównań do serii gier o tym samym tytule (z wiadomych przyczyn) oraz filmu Szybcy i wściekli (myślę, że to też nie powinno nikogo dziwić).
Jeśli chodzi o gry to kinowy Need for Speed zapożyczył od nich szybkie auta, motyw wyścigu oraz ucieczki przed policją i... w sumie to by było na tyle. Bo niby cóż innego da się wyciągnąć z wyścigowej serii gier? Trzeba jednak zauważyć, że kiedy w grze mamy do czynienia z dziesiątkami najszybszych aut (a w zasadzie to supersamochodów) z całego świata, w filmie jest ich zaledwie kilka, a większą część filmu tylko jeden. Bieda, powiecie? Może nie do końca, ale spodziewałem się Need for Speeda z prawdziwego zdarzenia, a dostałem coś na kształt Transportera z Jasonem Stathamem w roli głównej, tudzież serii Taxi, a więc jeden bohater-jedno auto.
A jak Need for Speed ma się do Szybkich i wściekłych? Przede wszystkim filmowi Scotta Waugha bliżej do pierwszych trzech części Szybkich i wściekłych, a więc tych stricte wyścigowych (kolejne części to już bardziej filmy akcji w szerszym-hollywoodzkim tego słowa znaczeniu, w których jednak dość istotną rolę odgrywają szybkie auta). To dobrze, bo idąc do kina na Need for Speeda oczekujemy przecież, że to auta będą grać pierwsze skrzypce i tak jest w istocie. W przeciwieństwie jednak do Fast & Furious w NfS manewry są o wiele bardziej wiarygodne (no, może poza jednym), przez co mniej efektowne. Brak tu driftu przez tłum ludzi, przeskakiwania nad czołgami i wskakiwania do pędzących pociągów. Czy to dobrze, czy źle, niech każdy z was odpowie sobie na to pytanie sam. Mnie to zadowoliło, ale musiałem przestać myśleć o "eNefeSie" jak o kolejnej części F&F. Czy problemem był zbyt niski budżet filmu (a było to widać choćby w przypadku kiepskiej jakości efektów specjalnych)? Jeśli tak, reżyser bardzo sprytnie z tego wybrnął, bo nie mamy wrażenia, że film byłby inny, gdyby tylko drobne w portfelu się zgadzały.
Fabuła Need for Speeda jest przewidywalna niczym wynik meczu piłki nożnej, w którym gra nasza reprezentacja. Zawsze wiemy czego się spodziewać i jak to wszystko się skończy. Ale oglądamy, prawda? Małomówny główny bohater (Aaron Paul) przywodzi na myśl, nie tylko z wyglądu, Ryana Goslinga z filmu Drive i choć na początku filmu miałem mieszane uczucia ("serio? Ten gość gra główną rolę?"), to z czasem przyzwyczaiłem się do jego postaci. Nie jestem kompetentny do tego, by oceniać grę aktorów, jednak odnoszę wrażenie, że było to aktorstwo bardziej pasujące do serialu niż, powiedzmy, zasługującego na Oscara filmu. Czy widzę w tym jakiś problem? Obsolutnie NIE. Aktorom i scenarzystom udało się oddać atmosferę zgranej paczki (heloł, Szybcy i wściekli), a niektóre ze scen wywoływały w kinie szczery śmiech widzów. Need for Speed to lekki film z przewidywalną fabułą, który po prostu dobrze się ogląda. Ba, nie zgrzeszycie, jeśli DVD z filmem zagości na waszej półce, obok gier z serii Need for Speed. Szedłem do kina ze świadomością, że to co zobaczę będzie bardzo średnie, a jednak zostałem miło zaskoczony.
Film oceniam na 6,5/10, a jeśli jesteście miłośnikami gier z serii NfS lub po prostu lubicie samochody, możecie spokojnie doliczyć do tej oceny nawet jedno oczko.
<Spodobał ci się tekst? Wpisy i felietony przypadły ci do gustu? Polub growo&owo na Facebooku ^^ Znajdź mnie też na Google+>