Dredd - Film niedoceniony? - Joorg - 9 kwietnia 2014

Dredd - Film niedoceniony?

Wielokrotnie przy różnych okazjach chwaliliście w komentarzach film "Dredd" z 2012 roku. Długo odkładałem obejrzenie tej produkcji, recenzje przecież zbyt zachęcające nie były, ale w końcu nadszedł ten moment. Czy było warto?

"Dredd" wszedł na ekrany kin na początku drugiej połowy 2012 roku. Wyreżyserował go mało znany Pete Travis, który na swoim koncie ma całkiem poczciwą produkcję "8 części prawdy" i kilka innych średniaków. Film wyświetlany był w 3D i w wielu scenach widać, że był on dostosowywany do tej technologii. Przy oglądaniu to nie przeszkadza, ale osobiście nie żałuję, że nie widziałem "Dredda" z trójwymiarowymi efektami. Wielokrotnie wspominałem, że fanem zakładania wielkich okularów w kinie nie jestem.

Akcja filmu przenosi nas do niedalekiej przyszłości, do miasta o nazwie Mega-City One. To tutaj na straży prawa stoją sędziowie, którzy nie tylko ściągają przestępców, ale równocześnie sami wydają wyroki i kiedy trzeba, wymierzają kary. Legendarną postacią wśród kryminalistów oraz sędziów jest Dredd, do którego na okres próbny przydzielony zostaje nowy rekrut - Cassandra Anderson. Niestety, ich pierwsza wspólna sprawa nie należy do najłatwiejszych. Stróże prawa pakują się w konflikt z "Ma-Mą", szefową handlarzy narkotyków, która rządzi w ogromnym gmachu Peach Tree Block.

Historia jest prosta jak budowa cepa i całkiem ciekawa, ale wiadomo, że to wszystko, to tylko pretekst mający na celu pokazanie ostrej sieczki w wykonaniu Dredda. Film jest dosyć krótki, przez co nie ma tutaj miejsca na zagłębianie się w przeszłość głównego bohatera i samego miasta. Sprawiedliwy sędzia jest również bardzo krwawym stróżem prawa i nie waha się odbierać życia przestępcą w brutalny sposób. Fani krwawego kina akcji na pewno będą zadowoleni. W filmie nie brakuje również kilku interesujących zwrotów akcji i mrocznego klimatu. To, co niezbyt mi się spodobało, to zbyt duża statyczność produkcji. Akcja rozgrywa się głównie w wyżej wspomnianym gmachu Peach Tree Block i wszystkie walki odbywają się w zamkniętych pomieszczeniach. Chętnie zobaczyłbym Dredda w akcji na otwartym polu.

W tytułową rolę wcielił się, zyskujący coraz większą popularność Karl Urban ("Star Trek", "Almost Human"), który całkiem dobrze wywiązał się z powierzonego mu zadania. Dredd nie pokazuje emocji i na wszystko patrzy chłodnym okiem (co nie znaczy, że jest bez serca). Jego towarzyszka, odgrywana przez Olivię Thirlby, jest jego lekkim przeciwieństwem. Anderson, która dopiero odnajduje się w nowej roli, często waha się przy wymierzaniu kary. Jest również mutantką i jako, że posiada umiejętność czytania w myślach, wie więcej o swoich ofiarach, przez co lepiej je rozumie. W roli "Ma-My" wystąpiła znana z roli Cersei w "Grze o tron", Lena Headey. Całkiem dobrze sprawdziła się w roli bezlitosnej szefowej gangu, jednak ciężko tu mówić o wybitnej kreacji. Cała obsada spisała się dosyć poprawnie - niby nie ma się do czego przyczepić, ale jednak chciałoby się czegoś więcej.

Pod względem audio-wizualnym wszystko działa perfekcyjnie. Efekty specjalne cieszą oko, a muzyka bardzo dobrze współgra z tym co widzimy na ekranie. Reżyser trochę przesadził z ilością spowolnień, ale widocznie potrzebował tego do efektów 3D. Wielkie brawa należą się choćby za to, że twórcom udało się osiągnąć tak dobre efekty przy tak niskim budżecie. Film kosztował zaledwie 50 milionów dolarów, czyli tylko połowę budżetu "Sędziego Dredda" z 1995 roku. Czapki z głów.

Chyba właśnie przez niski budżet "Dredd" nie wygląda tak, jak bym tego chciał. Nie zrozumcie mnie źle, to całkiem dobry kawałek krwawego kina akcji, ale osobiście chętnie zobaczyłbym więcej nowoczesnego świata, w którym walczy surowy sędzia. Szkoda, że wszystko zostało zamknięte w wąskich korytarzach szarego, ponurego budynku opętanego przez mafię narkotykową. Nie jest to produkcja, którą będę wspominał przez długi czas i prawdopodobnie drugi raz już jej nie zobaczę, ale jako półtoragodzinny odmóżdżacz sprawdza się idealnie. Nie mogę również powiedzieć, że jest to zmarnowany potencjał, bo przy takim budżecie twórcom i tak udało się osiągnąć bardzo dużo.

7/10

PS. Dziwne, że jeszcze nie powstał żaden serial od Dreddzie...

Zapraszam do śledzenia mojego profilu na Facebooku.

Joorg
9 kwietnia 2014 - 23:01