Urodziny - jedyny "Nasz" szczególny dzień, który każdy zwykł obchodzić na swój własny sposób. Jedni się bawią oraz wprowadzają do swojego organizmu różne bajeczne substancje, drudzy szukają azylu i świętego spokoju, a jeszcze inni, nie robią zupełnie nic konkretnego. Z resztą, jedno nie wyklucza drugiego (i trzeciego). W każdym razie, bez względu na to gdzie się jest i co się robi, czekamy…podświadomie czekamy, aż ktoś zadzwoni do nas i złoży nam życzenia. W momencie usłyszenia dźwięku oczekiwanego telefonu podchodzimy do niego ze spokojem, po czym udając zaskoczenie podnosimy słuchawkę a nasze uszy uraczone zostają urodzinową wiązanką życzeń. Wszystkiego oczywiście wysłuchujemy udając, że kompletnie nie spodziewaliśmy się tego od akurat dzwoniącej osoby. No i później to ciepłe uczucie, ta mała satysfakcja, że jednak poza rodziną ktoś o nas pamięta na tyle, żeby zadzwonić - toż to przecież pewien wyraz szacunku. Sytuacja brzmi znajomo nieprawdaż? Każdy z nas z pewnością odczuł to kiedyś na własnej skórze. Dlaczego o tym mówię? Otóż magia urodzinowych życzeń pryska jak bańka w dobie Internetu i przeróżnych portali społecznościowych.
Przekonałem się o tym pewnego razu nie wyłączając facebookowej "urodzinowej przypominajki". Uświadomiwszy to sobie przez pół dnia omijałem komputer szerokim łukiem, żeby tylko nie ulec pokusie rzucenia okiem na moją profilową tablicę. Bałem się, że moje oczy i tak już zmęczone patrzeniem na sieciową głupotę co poniektórych, zostaną zalane urodzinowym nic nieznaczącym spamem, godnym miana małego internetowego tsunami. Korciło mnie jednak, żeby zalogować się i sprawdzić kto posłał internetowe życzenia. Wtedy to pewna myśl przeszyła moją głowę: „Co jeśli nikt nie napisał? Głupio tak samemu sprawić sobie przykrość w urodziny”. Ostatecznie jednak zwyciężyła ciekawość i już po chwili siedziałem przy kompie jak król na tronie i wystukiwałem na klawiaturze login i hasło. Chwila ciszy, mała zwiecha starego poczciwego peceta i oto ukazała się niebiesko-biała, profilowa strona „Twarzoksiążki”. Rach ciach, dwa kliknięcia i co zauważyłem? 330 znajomych, z czego ponad 100 osób życzy mi wszystkiego najlepszego. Ci bliżsi i dalsi, osoby z którymi nie rozmawiam, a nawet ludzie, dla których ujmą na honorze jest powiedzieć mi zwykłe „Cześć” na ulicy. Doprawdy niesamowite! Dziś wszyscy życzą mi od serca „najlepszego”, „wszystkiego dobrego”, „spełnienia marzeń” a nawet tych przysłowiowych „100-u lat”. Morale rosną, bo przecież nie ma to jak nic nieznaczący proces „kopiuj - wklej” i to na dodatek zapoczątkowany za sprawą przypomnienia widniejącego jak wół po prawej stronie panelu. O tyle dobrze, że nikt nie napisał z błędem mogącym zostać skopiowanym i wcielonym do kolejnych najszczerszych życzeń.
Spoglądam na komórkę - wciąż brak smsów, brak przychodzących połączeń. No tak, mamy XXI wiek, bezlitosne rządy Internetu…