Transcendencja - prawie jak Nolan ale prawie robi wielką różnicę - eJay - 10 maja 2014

Transcendencja - prawie jak Nolan, ale prawie robi wielką różnicę

Gdyby babcia miała wąsy to by była dziadkiem - te stare, polskie przysłowie znajduje swoje odniesienie do Transcendencji. Gdyby reżyserię powierzyć komuś bardziej doświadczonemu, niewykluczone, że mielibyśmy do czynienia z klasykiem science-fiction. Połączenie człowieka z komputerem to fundament o wręcz nieograniczonym potencjałem emocjonalnym, który mógłby ujawnić wszystkie zachcianki ludzkości – od tych przyziemnych, po te bardziej perwersyjne. Gdyby poszukać tytułu, który mógłby zasugerować właściwy kierunek scenarzyście i reżyserowi Transcedencji, bez wahania wskazałbym na Człowieka-widmo Paula Verhoevena. Efekt, który zobaczyłem w kinie jest jednak zupełnie odwrotny, choć niepozbawiony pewnego uroku.

Obraz Wally'ego Pfistera (po polsku będzie to Fyster czy Fajster?), który do tej pory odrabiał za kamerą lekcje u Christophera Nolana, to historia geniusza pracującego nad stworzeniem doskonałej sztucznej inteligencji. W wyniku zamachu doktor Will Caster zostaje napromieniowany, co skutkuje niekorzystną diagnozą – pozostaje mu miesiąc życia. Żona naukowca nie mogąc pogodzić się z tym wyrokiem postanawia wraz z przyjacielem przetransferować świadomość męża do komputera. Will w wersji cyfrowej, mimo początkowych niedoskonałości, chce się rozwijać i koniec końców – trafia ostatecznie do globalnej sieci. Bach, zaczyna się bajka i podbój ludzkiego gatunku.

Uczciwie przyznam, iż pomimo pewnych dziur logicznych fabuła Transcendencji wydała mi się całkiem wciągająca. Nie wiem do końca, czy jest to zasługa aktualnej tematyki, czy może przemyconego podskórnie klimatu cyberzagrożenia rodem z lat 90-tych (pamiętacie System lub Johnny Mnemonica?), faktem jest, że całość toczy się w niezłym tempie. Aczkolwiek, nie możemy w tym przypadku mówić o potężnej skali widowiska. Pfister to nie Nolan - mimo 100 milionów dolarów budżetu akcja jest szczątkowa, skromna i trąci minimalnie serialowym poziomem.

Transcendencji daje się we znaki również wymieszanie potencjalnie ciekawych i dających do myślenia scen z banałami, od których opadają ręce. Przykłady same wyłaniają się z ekranu – obok fantastycznej sceny przebudzenia komputerowego Willa mamy amatorszczyznę w postaci prezentacji ruchu oporu, który walczy w imię dobra ludzkości blebleblebleble itd. Po łebkach, szablonowo i mało ciekawie.

Siłą filmu nie jest także obsada. Depp w żywej postaci raczej śmieszy, o wiele lepiej natomiast wygląda jego występ po uśmierceniu kiedy na scenę wkracza drama pełną gębą. Zabrakło mi jednak wspomnianej na wstępie perwersyjności i chamowatości. Z jednej strony reżyser zasiewa nutkę niepewności, czy Caster jest dobry/zły (to jest zresztą bardzo ciekawe, bo zwiastun raczej wskazywał na schemat „AI jest złe!”), a z drugiej spłaszcza jego działania do wybudowania pojedynczej bazy. Jak na kilka lat posiadania uberwładzy - wynik komiczny. O pozostałych bohaterach wypada napisać, że po prostu byli. Widząc cały zastęp zmarnowanych, dobrych aktorów (przoduje w tym Cillian Murphy) można się tylko zastanowić, czy film rzeczywiście trafił w dobre ręce.

Jaki jest debiut Pfistera? Nierówny, trochę przypominający cukierka, który z zewnątrz daje nadzieję na prawdziwe słodkości, a po skosztowaniu zastanawiamy się czy go wypluć. Transcendencja podobała mi się fragmentarycznie BARDZO, ale nawał łopatologii skutecznie hamował moje zadowolenie. Jest jeszcze jedna niepokojąca rzecz – to już kolejna finansowa wtopa Deppa. Czas zastanowić się, czy jego aktorski autopilot nie potrzebuje świeżych baterii.

Ocena 5/10

eJay
10 maja 2014 - 17:39