Sniper Elite V2 był dobrą grą. Wprawdzie nie pozbawioną wad, ale w wystarczającym stopniu grywalną, a jego bullet-time fundował nam niezdrową, wręcz chorą satysfakcję, bo jak inaczej można było reagować na roztrzaskującą się czaszkę nazisty, który jeszcze przed sekundą palił sobie własnej roboty papierosa strzegąc rogu ulicy? Nadeszła więc i pora na kontynuację tej serii, a zapowiada się ona wyśmienicie.
W Sniper Elite V2 nie można było się nie wiadomo jak długo zagrywać. Gra przygotowana do przejścia na raz dawała oczywiście frajdę, jednak nie chciałoby mi się podchodzić do tych samych misji po raz kolejny tym bardziej, że dowolność w sposobie ich wykonania praktycznie nie istniała. Gry pokroju serii Sniper Elite czy choćby rodzimego Sniper: Ghost Warrior cierpią na tę jedną, kluczową bolączkę – nie są grami z otwartym światem, a ich przechodzenie wydaje się być przemierzaniem wąskiego korytarza lecąc trasą, którą ktoś ewidentnie nam oznaczył nie pozostawiając ani wyboru, ani też złudzeń. Sytuację ratuje wspominany we wstępie tryb niezdrowej radości, czyli bullet-time, ale jednym „ficzerem” nie można mnie przecież kupić. Po dwóch latach od premiery V2 nadeszła jednak w końcu chwila, w której z powrotem przywdziejemy szaty snajpera kierując się tym razem na rozgrzane pustkowia Afryki.
Kojarzycie grę The Saboteur? Względnie wiekowa produkcja zapisała się w mojej głowie nad wyraz pozytywnie, a wszystko za sprawą świetnego klimatu połączonego z otwartym światem, którego w każdej grze tak bardzo pragnę. Ot, mogłem sobie pozwiedzać miasto rozjeżdżając paru służbistów moim świeżo ukradzionym samochodem, zahaczając przy tym o kolejną z misji, które mogłem zrealizować na parę sposobów (choć nie mogę mówić o nieograniczonym w żaden sposób podejściu do ich realizacji). Nowy Sniper Elite III, którego podtytuł dumnie wieści kierunek naszej podróży – Afryka – to powiew świeżości na półce gier klimatu II Wojny Światowej. Serii tej potrzebna była odrobina świeżości i polotu, którego doszukałem się swego czasu w The Saboteur. Teraz, gdy do premiery został zaledwie miesiąc, może półtora, udało mi się natrafić na materiał wideo przedstawiający gameplay rysujący przyszłość tej gry w dość kolorowych barwach. Otóż pierwsze, z czym skojarzył mi się nowy Sniper Elite III: Afrika, był właśnie The Saboteur.
Ciężko jest wprawdzie wnioskować na podstawie jednego czy dwóch materiałów, a nie własnego doświadczenia z grą, bo dobrze przecież wiemy, że film to nie zawsze to, co znajduje się w wersji finalnej, którą znajdujemy na półkach sklepowych, niemniej jednak charakter tego wideo pozwala wierzyć, że producent jest pewien drogi, którą nakreślił dla tej gry i nie zmieni nic na niekorzyść swoją i tytułu. Jeśli więc wierzyć temu, czego doszukałem się w zapowiedzi, nowy Sniper Elite III: Afrika to nic innego, jak swoisty sandbox z pół otwartym światem, w którym to my zadecydujemy o kolejności misji oraz sposobie ich przejścia. Szeroki wachlarz możliwości oraz narzędzi do uciszania przeciwników wydają się być wystarczające. Przedstawione na filmie różne podejścia do realizacji nakreślonych celów powinny zaowocować nie lada sukcesem, bowiem zarówno entuzjaści „skradanek”, jak i totalnego chaosu prawdopodobnie zdołają odnaleźć cząstkę „X” dla siebie. Jeśli doliczyć do tego znaczne odległości, z jakich przyjdzie nam neutralizować cele, połączone z przymusem uwzględnienia siły wiatru czy grawitacji, szykuje się gra, której nawet dwukrotne przejście nie powinno być zakropione nudą i przewidywalnością. A jeśli komuś wiatr straszny, zawsze może pobawić się w asasyna likwidując cele własnoręcznie – to podejście jednak wydaje się być w sprzeczności z pomysłem gry.
Długo czekałem na coś, co chociaż w małym stopniu przypominać będzie mi grę, którą pokochałem parę lat temu – The Saboteur. Nie chcąc nastawiać się nader optymistycznie, bo upadek z wysoka może mnie zaboleć jeśli okaże się, że Sniper Elite III: Afrika to niekoniecznie to, czego się spodziewałem, powiem tylko, że jestem pełen nadziei co do nowego snajpera, który kupił mnie w całości ostatnim materiałem. Obym się nie zawiódł.