Ileż to odsłon liczy sobie seria gier z klockowymi bohaterami. Każdego razu inspiracją do stworzenia kolejnej części są wykreowane już przez wszelkie media, uniwersa. Było Star Wars, Harry Potter, Włada Pierścieni, Indiana Jones, Piraci z Karaibów i wiele innych. Czas przyszedł na świeżą z kinowego punktu widzenia produkcję tolkienowską - Hobbita. I byłoby genialnie, gdyby nie pośpieszono się z premierą.
Na wstępie nie mogę pominąć kwestii najistotniejszej. Faktem jest bowiem, że Lego: The Hobbit zadebiutowało po drugiej odsłonie kinowego Hobbita z dopiskiem Pustkowie Smauga. Jest to sytuacja krytyczna bo na dobrą sprawę znajdujemy się w połowie opowieści. Została przecież część finalna - Bitwa Pięciu Armii, która finalizuje całą historię, więc można by rzec, jest kwintesencją całej treści. Wszystko jednak byłoby w porządku, gdyby gra czerpała z książki. Nie byłoby wywodów, spekulacji i właściwie tego akapitu. Doskonale jednak zdajemy sobie sprawę, że to kino jest inspiracją, a gra - hobbitową egranizacją. Stąd nie znając zakończenia trylogii, nie możemy poznać go również w produkcji growej. W efekcie gra studia Traveller's Tales odpowiada tylko dwóm pierwszym odsłonom filmu, co znaczy, że nie jest to opowieść kompletna. Jest właściwie nieuniknione, że wraz z początkiem przeszłego roku, a więc zaraz po premierze Bitwy Pięciu Armii, dopełnienie pojawi się w postaci płatnego DLC. Krytyczna polityka, za którą należy się spory minus, bo został tu ewidentnie wykorzystany hype na tolkienowską powieść, a przecież mamy w pamięci chociażby grę Lego: Piraci z Karaibów, z której debiutem twórcy czekali do ostatniej kinowej części, po czym dostaliśmy produkcję składającą się z aż czterech odsłon filmu.
Film nie stał się w tym wypadku jedynie źródłem pomysłu. Można by rzec, że to bezpośrednie przełożenie na język interakcji i klocków. Wszelkie sceny, zachowania i reakcje - są wręcz wykonane identycznie. Należy wspomnieć również o istnieniu specyficznego, komicznego humoru, który nie zmienia przesłania scenek, czy dialogów, ale skutecznie je zabarwia. Również ścieżka dialogowa w pełni pochodzi z filmu. Zewnętrznie może to sprawiać mieszane uczucia, ale w rzeczywistości głos pasuje do postaci klockowych w tym samym stopniu. Nie ma więc mowy o milczeniu bohaterów, ani kiepskiej jakości rozmówkach. Wszystko jest na profesjonalnym, kinowym poziomie. Nie ma z kolei polskiego dubbingu, który z uwagi na przesłanie gry dla młodszych, byłby uzasadniony, ale TT nigdy tego nie robiło i sam nie wiem, czy chciałbym słyszeć polskich aktorów. Napisy nawet w opinii najmłodszych(a uwierzcie - dopytywałem się) nie robią żadnego problemu.
Przebijając się przez te fakty i względną teorię, dochodząc wreszcie do sfery rozgrywki, jest tylko lepiej. Wśród wielu recenzentów akurat ta odsłona stała się kozłem ofiarnym. Dostała wyrok za grzechy pierwotne i brak innowacji. To trochę bardzo niesprawiedliwe, bo jakby iść tym tokiem rozumowania, można by każdą poprzednią grę z serii duńskich klocków, okrzyknąć mianem właśnie przestarzałej i komercyjnej. Przyzwyczajeni zostaliśmy już dość dawno do tego, że wraz z kolejną grą Lego, nie powinniśmy oczekiwać nowych systemów czy mechanik, ale docenić konstrukcję poziomów i poruszone uniwersum.
Nie znaczy to jednak że nowości nie ma. Wręcz przeciwnie. Jest zauważalnie dużo i spośród wielu poprzednich tytułów to właśnie tutaj dostrzegam największy progres. Imponuje przede wszystkim masa scen zastąpionych autentyczną rozgrywką. To niesamowite, że znane z filmu fragmenty, które -znając standardy growe- wręcz powinny być zastąpione custscenką, tutaj są interaktywnym elementem gry. Ot chociażby jedna z pierwszych scen, gdzie do chatki małego Hobbita przychodzi gromada brodaczy. Mamy intro i następnie zabieramy się za porządki, przygotowujemy gościom dania, czekamy na kolejnych i tak dalej. Jako, że pojęcie spojler tu nie funkcjonuje, idąc dalej mamy fragment, gdy Bilbo wisi nad przepaścią, a jeden z krasnoludów goni mu z pomocą. Normalnie nie pomyślałbym, że w tym momencie mogę liczyć chociażby na QTE, ale tutaj rzeczywiście taki system został zastosowany. I niby to spamowanie jednego przycisku, ale jednak wtedy czuje się, że jest się uczestnikiem wydarzeń, nie widzem przyglądającym się odgórnie ustalonym wydarzeniom.
Pisząc o interakcji nie sposób pominąć nowego systemu będącego ukłonem w strone najmłodszych - chociażby tańca, który wykonują postacie w rytm nuconego utworu. Taka akcja była przede wszystkim również w pierwszej misji, gdy brodacze myły naczynia. Przyjemne urozmaicenie, które jeszcze lepiej sprawdza się w co-opie.
I tym razem do naszej dyspozycji zostaje oddane podatne na zniszczenie, klockowe środowisko. Możemy rozwalać na naszej drodze właściwie większość wykonanych z Lego elementów. To nic oczywistego i funkcjonowało od wieków. Jednak dopiero tym ma to jakikolwiek sens czy uzasadnienie. Z roztrzaskanych elementów wypadają adekwatne składniki - klocki różnego rodzaju. Kolekcjonowanie ich niezbędne jest do przechodzenia kolejnych misji, acz samo to zbieractwo nie ma większego znaczenia, bo i tak klocków jest zdecydowany nadmiar. Niemniej fajnie, że taki system funkcjonuje i mamy tą świadomość, że niczego nie robimy na marne.
Ku mojemu zaskoczeniu gama dostępnych postaci jest niesamowicie szeroka. Do naszej dyspozycji zostali oddani nie tylko ci, którzy powiedzieli swoje trzy słowa w produkcji filmowej, ale również postacie zupełnie poboczne, lub te, które zaledwie raz gdzieś w tle się pojawiły. W efekcie jest ich naprawę satysfakcjonująco dużo - zarówno dobrych, jak i złych. Nigdy wcześniej również nie doświadczyłem, by brać udział w misjach z tak wieloma postaciami naraz. Zdarzały się momenty, gdy wraz z sześcioma członkami wyprawy trzeba było uwolnić drugą ekipę o tej samej liczbie.
Zdobywanie kolejnych celów nie byłoby możliwe, gdyby nie wzajemna współpraca krasnoludów. Ci mogą na siebie wchodzić tworząc wierzę i dostając się do dotychczas niedostępnych lokacji, jak również łapać się za ręcę tworząc zabójczy cios niszczący wszelkie przeszkody. To imponuje i dostarcza wielu niepoznanych dotychczas emocji - zwłaszcza gdy gramy z realnym towarzyszem.
Pozwólcie, że pominę stronę audio, bo ta od dawien dawna jest na właściwie jednakowym poziomie. Skupię się na grafice i wszelkich wizualiach. Nie pamiętam bowiem tak efekciarskiej i dopracowanej wizualnie gry Lego. Czy to poprzednia gra z uniwersum - Lego: Lord of the Rings, czy bardzo ładne Lego: Piraci z Kraibów, żadna z tych produkcji nie równa się z nowym, klockowym Hobbitem. Tekstury i szczegółowość zarówno klockowego środowiska, jak i tego naturalnego, nie biją na głowę przypominając o nowej generacji, ale wyglądają lepiej niż kiedykolwiek. Najbardziej jednak robią wrażenie efekty świetlne. Gdy przemierzamy ciemną jaskinię światło kosturu Gandalfa daje niesamowitą poświatę i w dodatku odbija się od otaczającego otoczenia w postaci efektownego błysku. Coś pięknego. To tylko przykład, ale podobnie dobrze prezentują się wszelkie skille wykonywane w ciemnych pomieszczeniach, jak i na oświetlonym terenie. Wrażenie jest jeszcze większe, bo gra chodzi bardzo płynnie. Na średnim PC klatki rzadko spadają poniżej liczby trzycyfrowej, co szczerze zaskakuje i pozwala w pełni cieszyć się rozgrywką.
Lego: the Hobbit to w gruncie rzeczy jedna z najlepszych na sferze rozgrywki, klimatu i grafiki, growych produkcji klockowych. Dostała trochę niesprawiedliwy wyrok ze względu na brak konkretnych, znaczących zmian w rozgrywce - ale to niesprawiedliwy osąd, bo względem poprzednich odsłon i tak wnosi więcej niż którakolwiek inna. Pojawienie się w wersji niekompletnej - przed debiutem będącej źródłem, ostatniej odsłony kinowej, dość znacząco irytuje, niemniej jako gra, gdzie dominuje dobry kilmat, przyjemna rozgrywka i humor - to i tym razem bardzo dobra i jedna z lepszych propozycji Lego dla tych młodszych i nieco starszych.