Videorecenzja Bound by Flame - średnio ale wciąż przyjemnie - Dateusz - 22 maja 2014

Videorecenzja Bound by Flame - średnio, ale wciąż przyjemnie

Dateusz ocenia: Bound by Flame
65

Bound by Flame to dość świeży przedstawiciel gatunku cRPG na rynku. Produkcja paryskiego studia Spiders wywołuje mieszane odczucia w zdaniu graczy - jedni uważają ją za nic nie wartego gniota, inni za całkiem przyzwoitego rolpleja. Bound by Flame wraz ze swoim gołym okiem widocznym niewysokim budżetem stara się wpasować w dzisiejsze trendy fantasy akcji. Czy mu się udaje? Zapraszam do mojej videorecenzji.

Dalsza część tekstu to recenzja, niemal dokładnie taka sama jak komentarz recenzji video, specjalnie dla tych, którzy wolą słowo pisane od mojego gderania.

Odwiedź również stronę mojego bloga i polub mnie na fejsbuku, żeby być na bieżąco. Byłoby mi również miło, gdybyś zostawił po sobie ślad w komentarzu i dał znać, co sądzisz o moich wpisach i filmikach.

Bound by Flame, najnowsze dzieło studia Spiders to budżetowy przedstawiciel gatunku cRPG. Wcielamy się w Vulcana, najemnika na usługach Czerwonych Skrybów, którzy w ostatnim krzyku rozpaczy w walce z nieumarłymi starają się przywołać z zaświatów demona ognia. Rytuał przerywa atak trupów, a demon wynajmuje sobie kwaterę w ciele naszego herosa, przez co może on zyskać nadnaturalne zdolności. Tak pokrótce wygląda fabuła.

Ruszamy do walki, która jest swoją drogą całkiem przyjemna i nie jest rzeczą łatwą. Na początku problem stanowimy my, musimy bowiem przyzwyczaić się do sterowania i nauczyć taktyki. Później problemem jest ilość przeciwników, z tą można sobie poradzić prowadząc ze sobą nieśmiertelnego towarzysza broni, który może nie sieje może popłochu wśród nieprzyjaciela, przyda się za to jako przynęta, co pozwala na wykańczanie pojedynczych pokrak, które zdecydowały się atakować Vulcana, a nie kolegę. Najgorsza jest jednak monotonia! Ile można tłuc jednego trupa? Biorąc pod uwagę bossa sporo, okej, ale zwykłego, najzwyklejszego sługusa? Bardzo długo. Sama przyjemność, gdyby walka 1v1 była choć trochę wymagająca. Niestety tak nie jest, mashujemy przycisk ataku, co dłuższą chwilę blokując atak wroga. Przez większość czasu zbiera on bowiem zęby z podłogi i nie ma kiedy nawet odpowiedzieć na naszą ofensywę, a jego pasek życia kurczy się tak powoli.

Sprawiło to, że w późniejszych etapach rozgrywki, kiedy wiedziałem już, że jakaś walka zabierze mi dużo czasu najzwyczajniej w świecie ignorowałem swoich przeciwników. Tak, przebiegałem obok, a oni jak gdyby nigdy nic, zapominali o moim istnieniu.

Nasz Vulcan posiada trzy ścieżki rozwoju, w które możemy inwestować dwa punkty za każdy zdobyty poziom umiejętności. Pierwszą jest ścieżka wojownika, stawiająca na wielkie dwuręczne bronie, taktykę blok-kontratak i kopnięcie, które często zapoznaje wroga z podłogą. Mamy uderzenie skierowane w jednego delikwenta oraz drugie, nieco szybsze cięcie obszarowe. Bezproblemowo łączy się je w krótkie, proste komba, a prawy przycisk myszy można również przytrzymać dla silniejszego ataku obszarowego. Drugie drzewko to łowca. Niech nie zmyli was nazwa – w żadnym wypadku nie pobawicie się łukiem, w zamian do dyspozycji dostaniecie sztylety i możliwość skradania. Ostatnie drzewko piromanty zamienia najemnika w bitewnego maga ognia. Do walki na dystans Vulcan posiada wyłącznie kule ognia i kuszę, która nie jest specjalnie zabójcza, ale za to skuteczna w przerywaniu ataku przeciwników. Niestety istnienie drzewek rozwoju nie pomaga wiele. Wszystkie podstawowe ataki z każdego z nich otrzymujemy jako standard, rozwijamy tylko ich zasięg, siłę i inne tego typu bajery. Są to jednak zmiany tak wątłe, że niemalże niezauważalne. Dla przykładu: z wymaksowanego przeze mnie drzewka wojownika prawie nie używałem umiejętności Warcry. Kosztowała ona mnóstwo punktów many, a lepsze efekty wyczuwałem po uruchomieniu umiejętności podpalenia broni z drzewka piromanty. Więcej obrażeń i dobre cztery razy mniej zużytej many! Moja rada zatem: z drzewka wojownika sięgnijcie po zwiększenie obrażeń, szybsze wstawanie z gleby i furię, z piromanty podpalenie broni, a z resztą punktów róbcie co chcecie.

Wracając do bossów. Bound by Flame posiada najgorszy system szybkiego zapisu jaki kiedykolwiek powstał. Przed każdym szefem pamiętajcie o zapisaniu gry. Sekunda przed wejściem w interakcję. Wtedy bowiem rozpoczyna się cutscenka, którą za pierwszym razem obejrzy każdy, kto jest zaintereswany fabułą. Następnie zginie. Raz, drugi, trzeci i być może więcej. Bossowie są twardzi i wymagający. Ale czemu nie daliście mi możliwości szybkiego zapisu w trakcie walk? Albo checkpointa na starcie walki z bossem? Czemu muszę za każdym razem oglądać tą samą cutscenkę przed starciem? Ile można?

W bitce przydatny okazuje się system craftingu. Nasz heros potrafi własnoręcznie stworzyć pułapki,  które w dużej ilości znacznie ułatwiają duże awantury, bełty do kuszy i eliksiry. Niemniej, najważniejsze są ulepszenia broni i zbroi. Dokładając do nich odpowiednie elementy zwiększa się różne atrybuty: zadawane obrażenia, możliwość przerwania ataku, odporność na magię, truciznę i tym podobne. Podczas gdy crafting ekwipunku jest jedyną drogą na ulepszenie go, tworzenie pułapek i mikstur wydawało mi się mało owocne i osobiście wygodniejszym wyjściem było kupienie wszystkiego u handlarzy. Vulcan na brak pieniążków raczej nie narzeka.

Nie samą bitką człowiek żyje. Pomiędzy przeróżnymi bataliami poruszamy się po świecie gry. Są to lokacje tunelowe, oddzielone dosyć częstymi ekranami ładowania, na wzór Fable, przy czym świat jest wyraźnie mniejszy od tego stworzonego przez Lionhead. Nie wybiegniemy poza dozwolony teren, nie odwiedzimy  również każdej lokacji w dowolnym momencie. Fabularnie tytuł dzieli się na rozdziały, a każdy rozdział to inny kawałek świata do zwiedzenia. Na plus trzeba jednakże zaliczyć różnorodność odwiedzanych miejscówek. Wioska, bagna, ruiny miasta, kanały, ośnieżone górskie przesmyki. Nieźle, jak na tytuł niskobudżetowy. Rozbijając się po hubach, czy to wiosce, czy obozie mamy czas na porozmawianie z członkami drużyny, zaopatrzenie się w nowe przedmioty i zatrudnieniu się do kilku zadań pobocznych, których część przywodziła mi na myśl pierwsze części serii Gothic.

Fabularnie Bound by Flame nie urywa głowy, ale jest ciekawie. Zagłada, nieumarli, jedyna nadzieja w bohaterze, blablabla, to już było. Podobał mi się za to wątek demona i stawianego przed graczem wyboru zachowania człowieczeństwa lub jego utraty w zamian za potężną moc. Prawda jest taka, że nawet po poddaniu się demonowi za jego zdolności nie zyskujemy dużo, ale jest to bolączka chyba każdego cRPG, w którym wybory są "ważne". Sam pomysł rogatego bohatera kojarzy mi się ponownie z grą Fable i są to dobre skojarzenia.

O niskim budżecie produkcji przypominają co jakiś czas cutscenki. Graficznie bowiem gra nie stoi na wysokim poziomie, a zbliżenia na twarze i otoczenie podczas filmików dosadnie to ukazuje. Zaskoczeniem był dla mnie bardzo słaby voiceacting. Bohaterowie brzmią przez większość czasu śmiesznie i odgrywani są zupełnie bez emocji, a część nawet się sepleni. Najbardziej komiczny był dla mnie głos demona, któremu chcąc nadać powagi twórcy dodakowo dali jakiś staroangielski dialekt. Pamiętacie jak dziesięć lat temu drugi Half-Life wprowadził do rozrywki elektronicznej niesamowicie realistyczną mimikę twarzy, gdzie słowa wypowiadane przez aktorów można było odczytać z ruchów ust wirtualnych postaci? To było dziesięć lat temu, teraz prawie każda produkcja posiada ten bajer! Tutaj tego nie ma!

Graficznie jest niskobudżetowo, natomiast na pewno tak nie jest w sferze audio. Muzyka w Bound by Flame jest naprawdę świetna. Jestem w stanie stwierdzić, że ścieżka dźwiękowa wynagradza wszelkie małe niedoróbki techniczne, jakie grając spotkałem. Na gromkie brawa zasługuje przede wszystkim bardzo klimatyczny motyw przewodni, który jest nam dawkowany w odpowiednich momentach fabularnych. Sprawia to, że świat gry mnóstwo zyskuje na klimacie. Przyjemnie było nawet poczekać kilka chwil w głównym menu i wsłuchać się w utwór.  

Troszkę pochwaliłem, więcej ponarzekałem. Bound by Flame nie jest łatwe do ocenienia. Z jednej strony niskobudżetowość tytułu, taka sobie jakość grafiki i gry aktorskiej oraz czasem monotonna walka. Z drugiej: świetna ścieżka dźwiękowa, przyjemna fabuła, zadowalająca walka, zwłaszcza z bossami. Najważniejsze jednak jest, że grało mi się naprawdę przyjemnie. Nie było to granie z obowiązku, skończyć tylko do recenzji, jak chociażby z Red Faction: Armageddon. Bound by Flame dało mi kilka przyjemnie spędzonych na sieczce godzin. Mimo widocznej i często przeze mnie wspominanej niskobudżetowości, jeżeli lubicie gry cRPG i nie oczekujecie cudów i konkurencji dla największych, to Bound by Flame będzie warte spędzonego w świecie gry czasu.

Dateusz
22 maja 2014 - 18:41