Czy da się w to jeszcze grać - Alone in the Dark - DrSlaughter - 31 lipca 2014

Czy da się w to jeszcze grać - Alone in the Dark

Wszyscy lubimy mówić, jakie to stare gry są wspaniałe, jedyne w swoim rodzaju, niepowtarzalne. Jednak wracanie do takich produkcji to już zupełnie inna sprawa. Stara gra odpalona po latach potrafi stracić wiele na swoim uroku, toteż produkcji, które po prostu mile wspominamy, jest na ogół o wiele więcej niż tych, w które nadal jesteśmy w stanie spokojnie grać, jak za starych lat. Jednak co z grami, z którymi nie mieliśmy nigdy okazji się zetknąć? Czy da się usiąść pierwszy raz w życiu do tytułu, który ukazał się ponad dwadzieścia lat temu i komfortowo się przy nim bawić? To właśnie postanowiłem sprawdzić, a za obiekt badań upatrzyłem sobie pierwszą grę z gatunku survival horror – Alone in the Dark.

Poniższy tekst nie będzie oczywiście recenzją, bardziej opisem moich pierwszych wrażeń i przeżyć po zetknięciu z grą, w którą nigdy nie grałem, bez żadnego przygotowania i czytania poradników lub solucji – zwyczajne granie na żywca, jak w każdą współczesną grę.

Po bezproblemowym uruchomieniu gry dzięki dobrodziejstwom GOGa i DOSboksa, rozpocząłem grę przez równie bezproblemowe menu i wybrałem jedną z dwóch grywalnych postaci – detektywa Edwarda Carnby’ego (drugą jest Emily Hartwood). Rozpoczął się wstępny monolog postaci, całkiem dobrze napisany, jednak fatalnie udźwiękowiony. Aktor podkładający głos Carnby’emu ociekał monotonnią i brał irytująco dużo pauz, sprawiając fizyczny ból moim uszom. Przetrwałem jednak, posilając się zaskakująco gęstym klimatem.

Po bolesnym monologu czekała mnie jeszcze krótka pokazówka, już na silniku gry, ukazująca przybycie głównego bohatera do nawiedzonego domostwa i jego wędrówkę na strych, aby zabrać zabytkowe pianino. Wtedy właśnie zaczynają się dla niego problemy, a my przejmujemy kontrolę. Sterowanie okazało się zaskakująco łatwe. Poruszanie odbywało się za pomocą strzałek, spacja służyła za przycisk akcji, a enter otwierał ekran postaci, w którym widzieliśmy swój ekwipunek oraz mogliśmy wybrać dowolne działanie. Jest także możliwość sprintu, którą odkryłem dobre kilkadziesiąt minut później, bo wymaga odpowiednio skoordynowanego, dwukrotnego wciśnięcia górnej strzałki. Jedyną bolączką może być właśnie wybieranie konkretnego działania z owego ekranu postaci, za każdym razem, gdy chcemy wykonać w grze inną akcję, jednak nietrudno się do tego przyzwyczaić.

Alone in the Dark nie zachwyca grafiką, ale wciąż wygląda lepiej niż przeciętna współczesna gra indie

Gra oczywiście nie dostarczyła mi niesamowitych doznań w kwestii grafiki, jednak do gustu przypadła mi muzyka, skutecznie budująca odpowiedni nastrój. Także dwuwymiarowe tła, pomimo niskiej rozdzielczości, nie budzą obrzydzenia ani politowania, a nieruchoma kamera nie tylko nie sprawia problemów, ale  jest często używana przez twórców w scenach akcji, momentami w bardzo filmowy sposób.

Krzątanie się po strychu zostało jednak przerwane przez nagły atak potwora, który z hukiem wskoczył przez okno. Trudno było przestraszyć się przerośniętego ptaka kiwi z zębami, chociaż adrenalina potrafi trochę podskoczyć podczas walki, bo te są niestety toporne. Ciężko wyczuć zasięg, a chwila nieuwagi może się skończyć zagonieniem nas w ciąg ataków potwora, z którego trudno się będzie wyrwać. Udało mi się zwyciężyć tę batalię za pomocą celnie wymierzonych kopnięć, gdyż maszkara – mimo że szybka – nie należała do najwytrzymalszych. Swoje jednak oberwałem, ale nim zdążyłem otrząsnąć się po tym zdarzeniu, z klapy w podłodze wyłoniło się następne monstrum – tym razem stare, dobre, zombie. Po rozprawieniu się z żywym trupem dostrzegłem swój błąd – poza kopnięciami można także używać pięści, które są atakiem o wiele szybszym. Warto pamiętać.

Dogłębna eksploracja strychu dała mi do zrozumienia, że to nie był jedyny popełniony przeze mnie błąd. Okno, przez które wskoczył krwiożerczy kiwi, można było zasłonić szafą, natomiast klapę w podłodze dało się zablokować stojącym obok kufrem. Wielu trudnych walk w grze możemy uniknąć, jeżeli wykażemy się szybkim myśleniem. Rekompensuje to z nawiązką drewniany system walki i jest idealnym rozwiązaniem dla horroru. Powoli staje się jasne, jak innowacyjny był ten tytuł i dlaczego wywarł takie wrażenie na graczach.

Korzystanie z broni palnej można porównać do Resident Evil, z tą różnicą że tutaj strzelamy z niej kilka razy wolniej.

Gdy dokończyłem przeszukiwanie pierwszej lokacji, zszedłem na niższe piętro i znalazłem się na korytarzu. Kilka kroków dalej pod moją postacią z trzaskiem zawaliła się podłoga. Zginąłem, koniec gry.

Te pierwsze kilka minut rozgrywki bardzo dużo mówi nam o Alone in the Dark i czego możemy się po tej produkcji spodziewać. Ostrożna eksploracja i myślenie są nagradzane, a błędy nie będą nam wybaczone. Za nieostrożność zapłacimy życiem, więc zmuszeni będziemy często zapisywać grę – co na szczęście da się zrobić w dowolnym momencie – bo możemy nawet uniemożliwić sobie postęp, jeśli zniszczymy przypadkiem przedmiot kluczowy dla jakiejś zagadki. Jednocześnie jest to gra autentycznie wciągająca i zaskakująco klimatyczna, czerpiąca garściami z twórczości Lovecrafta czy Poego. Dzisiaj raczej nikogo nie przestraszy, ale wciąż może zakręcić wam w głowie za pomocą swoich zmyślnych trików. W sam raz dla fanów nawiedzonych rezydencji.

Tak więc, czy da się w to jeszcze grać? Jak najbardziej. Wiek tej gry nie powinien być dla nikogo wymówką od zapoznania się z nią, zwłaszcza jeśli jest się fanem gatunku. Także osoby, które grały w ten tytuł kiedyś, ale boją się popsuć miłe wspomnienia, mogą bez obaw do niego powrócić. Oswojenie się ze sterowaniem trwa parę minut, po których cała gra przebiega stosunkowo naturalnie i komfortowo. To nie jest tylko „ta gra, która zaczęła gatunek”, to naprawdę przemyślana produkcja, a wszystkie pochwały w jej stronę są jak najbardziej zasłużone, bo zrobiła coś o wiele więcej, niż zwykłe otwarcie drzwi przed Silent Hillem.

 Mile widziane wszelkie sugestie co do pomysłu stojącego za tym tekstem i jego formuły. Dajcie znać, czy chcecie kolejny, podobny test przystępności, tym razem na przykładzie Ultimy IV.

DrSlaughter
31 lipca 2014 - 18:43