Zazwyczaj gdy na rynku pojawia się nowy produkt, na temat którego materiały reklamowe obiecują cuda, a wszelkiego rodzaju źródła sprawiają wrażenie, jakby twór ten był ucieleśnieniem wszystkich marzeń każdego geeka, gadżeciarza, czy też po prostu zwykłego, przeciętnego człowieka, ja do sprawy podchodzę z zimną krwią. Nie raz zawiodłem się na czymś tylko dlatego, że dałem się porwać „owczemu pędowi”. I czy aby z nowym iPhone i tworami do niego podobnymi nie jest tak samo?
Przeglądając sieć nie sposób uniknąć wielokrotnego, masakrującego moje wewnętrze „chcę interesujących mnie informacji” kontaktu z materiałami dotyczącymi nowego iPhone, oznaczonego numerem szóstym, czyli szóstą wersją czegoś, co wnosi niewiele, a ciągnie z klientów mamonę. Tak, mam do takich tworów mocno krytyczny stosunek. Ale nie tylko do produktów Apple. Krytykuję wszystko, co jest pewną formą „przesadyzmu”, koncentracji na marce, a nie produkcie, co jest ideą samą w sobie, a nie tylko drogą do realizacji pewnego celu. I niech rzuci kamieniem ten, kto nie wierzy w to, że zdecydowana większość ludzi kupuje iPhone mając na uwadze fakt, że „to jest TEN iPhone, od jabłek” bądź też dlatego, że „skoro wszyscy mają, to znaczy, że to jest jedyny rozsądny wybór” (niezależnie od potrzeb). A najsmutniejsze jest to, że zdecydowana większość też przekonana jest o wyższości tego smartfonu nad resztą, choć był to w ich życiu jedyny produkt tego typu. Ja, żeby nie było, miałem kontakt z Androidem, Windows Phone i iOS, dzięki czemu mogłem wybrać dla siebie rozwiązanie najlepsze. Nie o tym jednak chciałem pisać.
Dziwi mnie i śmieszy jednocześnie cała otoczka wejścia do sprzedaży szóstego już wydania iPhone. Choć nie mam wątpliwości, że produkty od Apple zazwyczaj są przemyślane i prezentują sobą jakiś poziom, to nie mogę zrozumieć tego, że ludzie już od pierwszych minut potrafią rzucić się na towar i kupić go w ciemno. Staram się też zrozumieć „po co”? Mnie nie raz jeden zdarzyło się naciąć, popełniając gafę tego typu. Ostatnią wpadką, naprawdę ostatnią, był zakup Samsung Galaxy Tab 10.1, czyli pierwszego wydania dość popularnego tabletu. Jakby nie patrzeć, było to ładnych paręnaście, jak nie parędziesiąt miesięcy temu (co oznacza, że chyba zmądrzałem). Wydałem kwotę czterocyfrową, a jej pierwszą cyfrą nie była niestety jedynka, tylko po to, żeby trzymać w szafce produkt, który doprowadzał mnie do szału i był totalnie bezużyteczny wobec wymagań, które mam w stosunku do gadżetów tego typu. Android na jego pokładzie był totalnym nieporozumieniem, a polityka Samsunga wobec pierwszego wydania była wysoce krzywdząca. Pozostawiono mnie z Androidem 4.0.4, który borykał się z problemami ogromnego drenażu baterii. W efekcie tablet wylądował w szafie i wykorzystuję go 3 razy w roku, okazyjnie, jako router dla Internetu z Aero2. Drogi ten router.
W obliczu moich wpadek, zastanawia mnie cały „owczy pęd”, który tworzy się przy nowych produktach. Najgłośniejsza w obecnym czasie jest sprawa z iPhone 6, ale nie tylko tego tworu dotyczyć może ten krótki wpis. Bardzo podobnym charakterem rozterek można opisać kwestie związane z np. preorderami. Kupując w ciemno, nie pozostawiasz sobie drogi wyjścia. Czy nie lepiej jest poczekać nawet parę dni, aby dać Internetowi się wyszaleć, wyrazić opinię i pozwolić sobie poznać większość „za” i „przeciw”? Niejeden nauczkę już dostał, aby ostatecznie wynieść z tego wszystkiego naukę na przyszłość: „nigdy nie kupujemy pod wpływem impulsu i w ciemno”. I o ile produktom od „jabłek” najprędzej bym w ciemno zaufał, to mimo wszystko wolałbym dać światu wyrobić sobie wstępne opinie i przetestować coś tak, aby to na mnie nie spadła prawdopodobna konieczność borykania się z problemami, wadami produkcyjnymi pierwszych egzemplarzy, czy też najzwyczajniej w świecie problemami z wdrożeniem produktu (jak np. padające serwery w przypadku nowych gier). A najbardziej śmieszyć może fakt, że stoisz w kolejce wiele godzin, wyczekując produktu wartego niejedną pensję, tylko po to, żeby swoją przygodę z nim rozpocząć w ten sposób:
Macie na swoim koncie wpadki związane z efektem "owczego pędu"? A może podobne przeżycia jak moje dotyczące kupna, nietrafionego, tabletu?
I nie, tekst ten nie neguje iPhone 6 "tylko dla zasady". Neguje natomiast otoczkę całą wydarzeń tego typu, nie tylko związaną z produktami Apple, ale także każdym innym tworem, któremu efekt "owczego pędu" towarzyszy. Jeśli bowiem Twoją uwagę w tym tekście najbardziej zwróciła lekka krytyka iPhone, to jest to znak, że tekst ten prawdopodobnie nie jest dla Ciebie. :-)
Zajrzyj na mój profil na Facebooku oraz na Google+.