Śródziemie: Cień Mordoru[PC] - pierwsze i drugie wrażenia - Piras - 9 października 2014

Śródziemie: Cień Mordoru[PC] - pierwsze i drugie wrażenia

Tolkienowskie uniwersum żyje i ma się dobrze. Dowodzi tego nowa produkcja studia Monolith, która w ocenach wielu graczy jest najlepszym, co mogło spotkać growy świat Śródziemia. Oceny i wrażenia zaskoczyły mnie do takiego stopnia, że zmuszony byłem sprawdzić Middle-Earth: Shadow of Mordor na własnej myszce i klawiaturze. Patrząc na tę produkcję z zewnątrz, ma się wrażenie, że można ją brać z zamkniętymi oczami, ale jednak złe podejście i inne oczekiwania względem charakteru produkcji, mogą słono rozczarować.

Piszę te wrażenia tak, jak przechodzę wątek główny samej produkcji. A że sama fabuła nie jest priorytetem Cienia Mordoru, zacznę  bez owijania w bawełnę. To właśnie poruszony w poprzednim zdaniu element jest na mój gust punktem największych kontrowersji. Nie chodzi o samo przedstawienie wątku głównego, o sposób dostarczania nam treści, czy też konstrukcję scenariusza. Rzecz w tym, że sama idea fabuły wydaje się być trochę niepoważna. Nie przeszedłem jeszcze całej produkcji i ze względu na przedstawianie pierwszych wrażeń nikt nie może tego ode mnie wymagać, ale te kilka godzin, ba! – pierwsze minuty już jasno rysują sens fabularnej warstwy gry. Całość w założeniu, ale i w praktyce sprawia wrażenie raczej dość rozbudowanego challenge’a niż pełnoprawnego wątku. Zabijanie coraz to wyższej rangi orków w odniesieniu do założeń – czyli wspinania się szczebel po szczebelku, by zemścić się na Sauronie – ma rzeczywiście sens. Niestety w ciągu samej gry taka płycizna aż irytuje i scenariusz popycha się do przodu z zupełną obojętnością.

Poprzedni akapit zacząłem od porównania, które miało podkreślić jak bardzo nie zwraca się uwagi na wątek główny i jak bardzo pochłania nas rytm zadań pobocznych czy pojedynków. W zasadzie sam rdzeń gry jest również właśnie tym, co robimy naturalnie za każdym razem. Chodzi o wszelkie konfrontacje z Orkami, wśród których istnieją kapitanowie i wodzowie. System funkcjonuje świetnie i sprawia, że czujemy się, jakoby poza naszą interakcją, faktycznie istniała tu orkowa hierarchia i walka o władzę. Ci walczą między sobą, robią uczty z okazji awansu, udowadniają swoją potęgę, a wszystkiego tego możemy być świadkami dołączając do rozsianych po mapie eventów. To naprawdę świetne. Istnieją też misje typu standardowego wyzwania chociażby podobne do tych z FC3, czyli teleport w inne miejsce, lub teleport orków w to miejsce i „zabij tylu i tylu w ten i w ten sposób”. Dokładają się do tego znajdźki zasilające nasze saldo punktów, które wydać możemy przede wszystkim na odblokowanie slotów runicznych do naszych broni.

Łuk, miecz i złamany miecz. To ci zabijaka...

Kwintesencja tytułu i nie mam tu na myśli contentu, a rozgrywkę właśnie, jest kwintesencja najpopularniejszych gier akcji. Całość sterowania, poruszania się i walki to zlepek Assassin’s Creeda i Batmana. W rzeczywistości Cień Mordoru nie powstałby, gdyby nie te dwie marki. Bieganie, wspinanie się to upłynniona wersja AC, z kolei system walki i drzewko umiejętności to elementy wyciągnięte z produkcji z panem w czarnej pelerynce. Na uwagę zasługuje fakt, że każda z „zainspirowanych” mechanik jest tutaj dopracowana perfekcyjnie i funkcjonuje znacznie lepiej niż w pierwotnych tytułach. Nie ma tu automatycznego doskakiwania do wroga oddalonego o –dziesiąt metrów, a i tak miodność pojedynków jest większa niż w Batmanie. Również bez wykorzystania pomysłów z Far Cry’a 3, produkcja ta nie byłaby taka sama. Wspomniane zadania-wyzwania to jedno, ale do takiego stwierdzenia przekonały mnie klatki z Karagorami. Można je otworzyć ciskając strzałą w drzwiczki klatki, co sprawi, że bestia rozszarpie kilku stojących nieopodal orków. Brzmi znajomo.

Wizualnie i technicznie Śródziemie: Cień Mordoru sprawia bardzo pozytywne wrażenie. Dużo detali, dopracowane postacie, świetna praca świateł – to rzeczywiście robi wrażenie zwłaszcza, jak obejrzy się własny screen... W dodatku na słabszych maszynkach produkcja działa i ma się dobrze.

Podczas samej gry jakoś wyglądało to gorzej. Chyba.

Niestety sam świat i jego „otwartość” to pojęcie względne. Bo mimo, że rzeczywiście dostajemy otwartą rozgrywkę i strukturę otoczenia, tak jego obszar i fizyczna otwartość nie jest już tak otwarta, jak mogłoby się zdawać. Lokacje są jakby połączone i powklejane między wyżynny teren i poruszamy się tylko po wytyczonych lokacjach, gdzie po prostu według twórców warto chodzić. Nie ma tu otwartych, pustych terenów do „połażenia”. Istnieje tu odczucie przytłoczenia - tu forteca z orkami, tu orki pilnują niewolników, a tam orki robią sobie kiełbaski na ognisku. Żaden ze skrawków ziemi nie wywarł we mnie wrażenia otwartego świata, co tutaj męczy dodatkowo, bo jesteśmy przecież wśród pięknych krajobrazów Śródziemia.

Assass... ...Cień Mordoru

Martwi i rozczarowuje mnie również strona audio. Oczekiwałem kawałków czy brzmień godnych klimatu filmowego. Przenoszących nas do tamtego, specyficznego świata. Niestety, poza kilkoma fascynującymi dmuchnięciami w orkowe trąby, co w efekcie dostarczyło mi ciarek, na ogół towarzyszyły mi nieciekawe, współczesne brzmienia, które wcale nie sprawiają, że walka jest bardziej epicka, ale wręcz pozbawiają każdą akcję specyfiki i wszelkiego klimatu.

Trochę jeszcze przede mną i jak zwykle trochę się rozpisałem. Średnio reaguję na tak huczne przyjęcie tej produkcji, bo nie oferuje oryginalnej rozgrywki, nie sprawia, że czujemy się jak w Śródziemiu i fabularnie nie wzbudza zainteresowania. Być może coś na mej drodze sprawi, że nastawienie zmienię, ale wciąż czekam na ten moment.

Piras
9 października 2014 - 12:36