Mama Selita - Materialiści. Druga płyta lepsza od pierwszej. - fsm - 9 października 2014

Mama Selita - Materialiści. Druga płyta lepsza od pierwszej.

Mama Selita to taki sympatyczny, młody, polski czteroosobowy skład, który hałasuje już od kilku ładnych lat. Moje pierwsze zetknięcie z twórczością Mamy nastąpiło przy użyciu telewizora - leciała sobie n-ta edycja muzycznego programu dla utalentowanych ludzi na Polsacie, aż tu nagle wleciały Brudne bomby i pomyślałem, że ktoś w dosyć udany sposób inspiruje się Rage Against The Machine. Szybkie internetowe poszukiwanie ujawniło prawdę - niby świeżaki, ale Mama Selita już za moment wyda debiutancki album 3,2 1...!. To było w 2011 roku. Po trzech latach przyszedł czas na drugą płytę, o której będzie to tekst. Materialiści pojawili się na rynku 6 października i od pierwszych brzmień dawali do zrozumienia, że będzie dobrze. Nie kłamali!

Debiut płyty był trochę rozwleczony w czasie, bo panowie pierwszy singiel (Godzilove) wypuścili już ponad rok temu, a sam materiał był przez wiele miesięcy testowany na żywo. I tak Materialiści zostali zarejestrowani latem 2013, a w sklepach znaleźli się w miniony poniedziałek. Najwyraźniej takie "dogrywanie" tworzonych piosenek i sprawdzanie, jak działają na publikę, się sprawdza, bo gotowy album sprawia bardzo dobre wrażenie. Mama Selita dorzuca do pieca i pędzi (z małymi przystankami na oddech lub solidnie skrojony popowy singiel) od instrumentalnego intro, aż po świetny "zamykacz". I teraz przeczytacie dlaczego tak uważam, utwór po utworze.

Revolta
Album startuje czadowym numerem bez wokalu, który jasno daje do zrozumienia, że pozostałe 12 kawałków będzie miało dużo więcej wspólnego z głośnym, rockowym graniem niż debiut. I całe szczęście. Do boju, mamo!

Safari
Dzikie chłopaki żyją dziko. Bo życie to safari. O tym to piosenka, z adekwatną do tematyki muzyką - trzy minuty dynamicznej jazdy z niezłą narracją. Płyta rozwija się elegancko, cytując utwór: bardzo dobrze, bardzo, bardzo dobrze.

Na pół
To jest ten wspomniany wyżej dobrze skrojony popowy singiel. Trochę odstaje stylistycznie od reszty płyty i początkowo budził mój sprzeciw, ale wpadająca w ucho melodia i początkowy, bardzo morellowski zabieg gitarą (który przewija się przez cały utwór) sprawiły, że w sumie dobrze się tego słucha w kontekście całości. No i może dzięki niemu na Mamę zwrócą uwagę ludzie, których normalnie do gitar nie ciągnie.

Maratończyk
Wracamy do klimatu rockowego, ale jeszcze bez petardy. Ta w całej okazałości pojawi się w utworze numer 6, ale nie lękajcie się - Maratończyk to dobry numer z ładnym tekstem i melodyjnym refrenem, który można sobie pośpiewać. Pod powierzchnią łagodnych gitarowych liźnięć pulsuje bas i jest jakoś tak nastrojowo. Nic dziwnego, że to kolejny singiel.

Jim Beam
Mam mały problem z tym utworem. W refrenie jest fajna, westernowa linijka "naprawdę miałem już wyjść, zatrzymał mnie Jim Beam", ale jak na imprezowy hymn, mało tu energii. Jim Beam jest jakiś płaski, choć rapowa recytacja w zwrotkach udowadnia, że herr wokalista potrafi mielić ozorem aż miło. No i jest solówka na koniec, której dobrze się słucha.

Just do ID
O tak! Od razu wiadomo, co się będzie działo. Zniszczenie, szatan, destrukcja i tytaniczny riff. Albo coś w tym stylu. Dobry tekst, głośny refren i świetne punktowanie rytmu w zwrotkach przez bębny i bas. Nie sposób nie machać głową w trakcie słuchania tego kawałka. Doskonały!

Godzilove
Godzilove jest kawałkiem najbliższym poprzedniej płycie Mamy - jest wesołym, szalonym, koncertowym muzycznym rozbójnikiem, który opowiada o tym, że przed miłością nie da się uciec. Fabryka produkuje należycie, a tzw. full rage, który następuje na samym końcu to piękne odwołanie do grupy, której nazwa pojawiła się na samym wstępie.

Materialiści
Poważnie o pokoleniu dzisiejszych goniących za pieniędzmi trzydziestolatkach - Igor mówi całą prawdę i tylko prawdę, a w tle płyną rozedrgany bas i wysokie dźwięki gitary. Podoba mi się długa instrumentalna końcówka, która nieco wycisza przed kolejnym utworem.

One Man Army
A tu mamy pasujące do tytułu kolejne uderzenie. One Man Army piłuje głośniki gitarą i świetnym groove'em basu, zaś w warstwie tekstowej pojawia się ciekawy kontrast do Materialistów. Ot, taka mała rebelia na płycie z kolejną soczystą solówką pod koniec.

Tango
Funky (choć bez prawdziwego funku), panowie i panie. "Usłyszałem refren i poszedłem w tango" - nic dziwnego, bo refren buja przeokrutnie. Mama Selita potrafią składać świetne połamańce i ciekawe utwory - niby zwrotka, refren, zwrotka, a jednak coś się dzieje. Solidna robota.

Miejsca
Oto niemal obowiązkowa w tym miejscu płyty ballada i przy okazji kawałek, który mocno kojarzy mi się z twórczością Kim Nowak. Nastrojowy przystanek pod koniec podróży, dobrze wycelowane uspokojenie myśli.

Black Box
Jedyny w pełni anglojęzyczny utwór na płycie, który mimo wszystko chyba lepiej zabrzmiałby po polsku - wyczulone mam ucho na rodzimych wokalistów śpiewających po angielsku i są tacy w naszym kraju, którzy z tym językiem w formie śpiewanej radzą sobie lepiej, niż Igor. Oczywiście: czepiam się, bo sam numer jest sympatyczny i dobrze buja, a i tekst jest napisany solidnie (za wyjątkiem jednego zdania, ale to też czepianie się :P), choć na tle pozostałych kompozycji to jednak jakiś tam dołek, bo refren jakiś taki za ładny i za nijaki.

Koledzy
Na koniec koledzy zostawili najlepsze, właśnie Kolegów. Muzyczna petarda z nieco inaczej brzmiącą gitarą sprawia, że kilka pierwszych przesłuchań wygenerowało u mnie ciarki, a to nie zdarza się jakoś bardzo często. Za ten efekt, za świetny tekst (bardzo mi przypasował, jest w mym odczuciu strasznie aktualny) i za fantastyczne ostatnie wrażenie po udanej podróży - solidna powietrzna piątka ode mnie dla chłopaków!

Podsumowując - na debiucie chłopaki szukali miejsca, tu byli trochę zadziorni, tam trochę "miętcy". Po ogromnej liczbie koncertów, druga płyta jawi się jako twór dojrzalszy i bardziej przemyślany. Zgrzytów tu niewiele, instrumentarium działa jak dobrze naoliwiona maszyna, a rapująco-śpiewający wokalista odważnie nawiguje muzyczne wody rozlewane przez kolegów (ależ porównanie, nie ma co!). Materialiści to udane przedsięwzięcie, solidne rozrywkowe granie i mam nadzieję na więcej dobrego w przyszłości - i wcale nie dlatego, że tęsknię za Rage Against The Machine. Dlatego, że Mama Selita to dobra marka sama w sobie. Dzięki, panowie.

PS Mniej istotne niż sama muzyka, ale nadal ważne, jest opakowanie. Materialiści to ładnej jakości pudełko z minimalistyczną grafiką i fajną złotą farbą. I są teksty, więc można się powydzierać razem z Igorem. Yeah.

fsm
9 października 2014 - 19:34