Żyjemy w czasach, gdy producenci gier zachowują się względem graczy bardziej nie fair, niż kiedykolwiek wcześniej. Wielu z nich zwyczajnie nie można ufać i wszelkie zapewnienia, zmiany terminów premier – można wykorzystać jedynie do podtarcia sobie tyłka. Mimo tego faktu wersje demonstracyjne pojawiają się coraz rzadziej i na dobrą sprawę ich obecność współcześnie można uznać za wyjątkowy, godny wyróżnienia czyn twórców.
Coraz mniejsze znaczenie na rynku ma dzień premiery produkcji. Upewnia on nas jedynie, że tego konkretnego dnia gra będzie dostępna na półkach sklepowych bądź w dystrybucji cyfrowej. Przyszło nam doczekać się czasów, w których nie mamy jednak pewności czy bezproblemowo ową grę uruchomimy, płynnie w nią zagramy, czy doświadczymy pełni contentu. Każdy ten punkt jest największą bolączką graczy, którymi targają wtedy emocje i myśli, jakich absolutnie nie powinni doświadczać.
Jeszcze kilka lat temu przez myśl by mi nie przeszło, by nie kupować danego tytułu w dniu jego premiery tylko ze względu na obawy względem strony technicznej. Takich problemów po prostu nie było, gdyż premiera znaczyła, że produkt jest kompletny i wielokrotnie przetestowany. O ile pamięć mnie nie myli, nie było również obecnego dziś spekulowania – czy mimo, że mój komputer spełnia wymagania, w ogóle mi to pójdzie?. Istniały gry lepiej i gorzej zoptymalizowane ale dość klarownie obrazowały to wymagania, bądź właśnie wersje demonstracyjne.
Fakt, że dzień debiutu traci na znaczeniu doskonale potwierdzają coraz częstsze dążenia twórców do wydawania gier w systemie Early Acces. Tezę swą podtrzymuję od dłuższego czasu i w dobie ostatnich wydarzeń potwierdza się, że takie gry nigdy nie doczekują się swojej faktycznej premiery. Wszystko za sprawą idiotycznego godzenia się graczy na płacenie za półprodukt, który mimo obiecanej ewolucji, nigdy nie będzie wywiązywał się z terminów kolejnych patchów i przez najbliższe lata nie zaoferuje jakości oraz treści jaką zwiastowały pierwotne założenia. I choć można by rzec, że to wyłącznie nasza wina, jesteśmy do takich transakcji wręcz prowokowani.
Zostawiając optymalizację w tyle, absurdem bez dwóch zdań jest dostarczanie na rynek produkcji w oryginalnej wersji zabugowanych, szalenie niedopracowanych czy nawet nie pozwalających się uruchomić bez odpowiedniego patcha. To szczyt niedbalstwa i w przypadku gier wysokobudżetowych stoją za tym zarówno wydawcy jak i sami producenci. Gracz-konsument zrzucany jest wtedy na drugi plan, a pierwsze skrzypce gra wywiązanie się z umowy o zaplanowanej premierze.
Doskonałymi przykładami są Battlefield 4 i Far Cry 4, a zresztą nawet i Watch_Dogs. Wielu graczy pierwszego dnia nie mogło dostać się do Kyratu, bo błąd. Sytuacja podobna zdarzyła się kilka miesięcy wcześniej – kiedy to z kolei Chicago było niedostępne, bo Uplay. Oba te tytuły kiepsko prezentowały się podczas swojej premiery, choć osobiście mniej frustracji wywołała czwarta odsłona tropikalnej serii, która względem nowej marki tego samego producenta prezentowała się jako kompletny i przetestowany produkt, choć i tak w obu przypadkach kupowaliśmy w ciemno. Nieco inaczej wyglądało to w przypadku głównej marki Elektroników. Sporo przed premierą pojawiła się zamknięta, a następnie otwarta beta. Nie była najlepiej zoptymalizowana, ale nie tylko sprawiła, iż świadomi byliśmy jakości nowej odsłony, bowiem jej nienajlepsza płynność przedstawiła to, na co w ostateczności powinniśmy być przygotowani technicznie. Finalnie okazało się jednak, że pełnoprawna wersja –której bugów każdy się spodziewał- została zoptymalizowana znacznie lepiej.
Gry wideo nie są w naszym kraju produktami, które nabywamy ot tak, niezobowiązująco. To mimo wszystko spory wydatek, a my z zasady nie lubimy wyrzucać pieniędzy w błoto(wybaczcie jeżeli kogoś uraziłem, może lubi, starałem się być obiektywny). Wiąże się to z tym, że świadomi konsumenci nie kupią produktu, którego jakości nie będą pewni. Kota w worku można jedynie kupować od Blizzarda i Rockstara. W innych przypadkach należy zachować rozsądek. Z tego właśnie powodu nie kupiłem i dopóki nie stanieje – nie kupię Lords of the Fallen. Prym wiedzie tu rozgrywka, a jej interpretacja jest różna i nic poza naszym osobistym doświadczeniem, nie jest w stanie przedstawić jej faktycznego odbioru. Dlatego wersja demonstracyjna w tym przypadku –choćby składająca się z kilku pojedynków- byłaby znacząca.
Wbrew pozorom największe uznanie mam w tej kwestii do EA. Świadom jestem jakości każdego tytułu wychodzącego spod ich rąk i mimo, że borykają się z niedociągnięciami na starcie – wiem, że komputer to uciągnie i mam pewność względem treści serwowanej przez grę. To pokazuje, że czas poświęcony na szeroko-dostępne wersje testowe i demonstracyjne, którego Ubisoftowi „szkoda”, popłaca i przynosi pozytywne efekty, co w tej chwili mogę potwierdzić sam osobiście, gdyż w okresie premierowym Fify 15 wmawiałem sobie, że nie chcę i nie mam czasu na ten tytuł, a wraz z kolejnymi, popołudniowymi meczami towarzyskimi w demie, zrozumiałem jakiego prezentu potrzebuję na gwiazdkę.
W dobie dzisiejszych postępowań producentów i wydawców względem graczy, potrzebujemy jakiejkolwiek wersji przedstawiającej urywek pełnoprawnego produktu, by być świadomi tego, co w rzeczywistości kupujemy. Tego sobie i wam serdecznie życzę, bo niestety z roku na rok sytuacja się pogarsza, co martwi mnie niemiłosiernie.