Inny Regał #03 - recenzja książki - Przebudzenie - hongi - 2 stycznia 2015

Inny Regał #03 - recenzja książki - Przebudzenie

Czas leci. Widzę to bardzo wyraźnie, po przeczytanych książkach Stephena Kinga, stojących na mojej półce. Nie wiem jak wy, ale ja czytam publikacje amerykańskiego pisarza już od piętnastu lat. Nie pamiętam dokładnie, która była pierwsza - pamięć długotrwała już nie ta co kiedyś - ale bez trudu mogę opowiedzieć wam o ostatniej. Właśnie skończyłem czytać najnowsze dzieło Kinga i mam kolejny raz mieszane uczucia. Nadal jest to dobra proza, gdzie główną rolę odgrywają bohaterowie. Tylko mam jedno pytanie do autora. Gdzie są te wszystkie potwory, które straszyły mnie po nocach? Zapraszam na recenzję „Przebudzenia”.

Znów przetarg na nowy tytuł Stephena King wygrało wydawnictwo Prószyński i S-ka. Wydawnictwo Albatros musi obejść się ze smakiem. Może i lepiej, gdyż okładka książki jest po prostu przepiękna. Autor Vincent Chong już od dłuższego czasu daje nam  wspaniałe graficzne doznania, trafiając za każdym razem w sedno opowieści. Grafika przestawia stojącego mężczyznę przed wielkim słupem, wbitym w skałę, w który akurat trafia piorun, rozświetlając wszystko na niebiesko. Graficy Albatrosa uczcie się. Opowieść została napisana na 536 stronach, ze standardową czcionką wydawnictwa Prószyński i S-ka. Nie ma się tutaj do czego przyczepić. Z książki na książkę, nie przeszkadza mi nawet duży format i znaczna waga. Co mnie bardzo zaskoczyło, to reklama aplikacji, dzięki której możemy zobaczyć trailer. Potrzebny jest tylko telefon i program Actable. Taki bajer dla młodych. Ja pasuje, jestem już na to za stary.

Cała książka "Przebudzenie” jest jednym wielkim wspomnieniem długiego życia, niejakiego Jamiego Mortona. Role drugoplanową dostał wielebny Charles Jacobs. Wszystko zaczyna się od ich pierwszego spotkania pod domem, gdzie mały Jamie bawi się żołnierzykami, Jacobs jest nowym wielebnym, który przyjeżdża z rodziną, by objąć stanowisko pastora w kościele metodystów. Od tego momentu ich los został zespolony, aż do tragicznego końca. Wielebny Jacobs ma małego bzika, jeśli chodzi o prąd i wszystko, co z nim związane. Gdy żona i syn giną w wypadku, wielebny daje kazanie, które całe miasteczko nie zapomni już nigdy. Szczególnie mały Jamie. Główną rolę odgrywa tutaj tajemnicza elektryczność, dzięki której wielebny Jacobs, pomaga bratu Jamiego odzyskać głos. Po niefortunnym kazaniu wielebny znika z życia chłopca na długie lata. Spotykają się na jarmarku, gdzie były pastor pracuje jako kuglarz i zabawia ludzi swoim nowymi sztuczkami. I tutaj przerwę, gdyż każde kolejne spotkanie tych dwoje doży do odkrycia zagadki śmierci oraz wszechświata. A dużą rolę mają w tym główni bohaterowie oraz elektryczność.

Chciałem ponarzekać, że książka jest długa i gdyby nie koniec, to byłaby o niczym. Chciałem powiedzieć, że za mało jest tutaj Kinga w Kingu, ale mógłbym skłamać. Ostatnie kilka książek autor zaczynając od Doktora Snu, po przez „Joyland” kończąc na „Przebudzeniu” (nie czytałem jeszcze Pana Mercedesa), to bardzo poważne rozmyślanie o śmierci, starości i przemijaniu. Stephen King jest już sędziwym pisarzem i przemyca do swoich książek masę swoich przemyśleń o życiu i życiu po śmierci. Szkoda, że cierpimy na tym my czytelnicy, gdyż oczekujemy czegoś więcej niż starych wampirów podróżujących kamperem, zagadek wesołego miasteczka, czy w końcu zabawami z prądem. Pomimo nawiązań do literatury H.P Lovecrafta, całość nadal wypada blado. Znów dałem nabrać się reklamom.

Podsumowując, czekam i mam nadzieję, że King znów powróci z wielkim, krwawym hitem, gdzie jak w we wcześniejszych książkach, więcej będzie zabijał swoich bohaterów, niż ich ratował. Moja ocena, to dwa porażenia prądem w kościele na pięć tajemniczych wizji, nie z tego świata. Czyli  męczymy się ponad 500 stron, by dostać to, co Stephen King ofiarowywał nam dawniej prawie co każdy rozdział. Teraz dla zabicia czasu, czekając na kolejną książkę pisarza, wrócę chyba jednak do wcześniejszych twórczości. A zapomniałem, że jeszcze książka detektywistyczna Pan Mercedes. Pfff. Ja chce się znów bać. 



hongi
2 stycznia 2015 - 11:10