Przyznacie, że Polskie gówno to wyśmienity tytuł? Odpowiednio prostacki, by niektórych oburzyć i zniesmaczyć, odpowiednio zabawny, by inni się uśmiechnęli i wystarczająco oczywisty, by widz już przed seansem spodziewał się, co zobaczy. A zobaczy grubymi nićmi szytą satyrę na polski showbiznes, chaotyczną anty-laurkę wystawioną z miłości (a jak!) do rock'n'rolla i grupkę dobrych znajomych, którzy dobrze się bawią, a widzowi się to udziela.
Za Polskim gównem stoją Grzegorz Jankowski (reżyseria) i Tymon Tymański (scenariusz, muzyka, produkcja etc.), artysta na tyle (u)znany, że przedstawiać go tu nie trzeba. Projekt powstawał długo i w bólach (pierwsze wzmianki pojawiły się dobre 8 lat temu), finansowany był w 100% niezależnie przez samych zainteresowanych, aż w końcu się pojawił i z miejsca zgarnął nagrodę publiczności na festiwalu w Gdyni. I nic dziwnego, bo chyba ludożerce ten film bardziej się podoba niż krytykom - ja zdecydowanie krytykiem nie jestem, zaliczam się więc do widzów usatysfakcjonowanych.
Polskie gówno opowiada o Jerzym Bydgoszczu, liderze grupy Tranzystory, który popadł w długi. Chciał wydać płytę, ale sprawa się rozjechała. Teraz do jego drzwi puka wąsaty komornik, Czesław Skandal, który ma wystrzałowy pomysł - zostanie managerem Tranzystorów, zorganizuje im trasę koncertową, a z zarobioną kasą będzie tak (cytując): Ty zarobisz i ja zarobię. To znaczy ty oddasz długi, a ja zarobię. Stojący pod ścianą muzyk się zgadza i od tej chwili będziemy obserwować podłą rzeczywistość niespecjalnie znanego zespołu próbującego wyżyć z muzyki. Będą koncerty za darmo, będą koncerty dla zupełnie nietrafionej publiczności, będzie granie za kasę na paliwo, będzie sprzedawanie się złotemu cielcowi za garstkę uwagi i w końcu - będzie psychodela.
Fabuła w filmie najważniejsza nie jest, ważniejszy jest klimat. Gówno jest produkcją skrojoną pod fanów Tymańskiego i jego świata. Gość jest zdolny i inteligentny, ale w udany sposób żeni to z często kloacznym humorem. Słuchacie Rannego kakao w Rock Radio? Zaśmiewacie się z tekstów Kur o szatanie, byciu wewnątrz psa czy jechaniu z ust? Lubicie patrzeć, jak Halama tańcuje w kabaretowy sposób (przy okazji uwaga - PG zawiera chyba największą ilość dużych, gołych, włochatych męskich brzuchów w historii kina rozrywkowego)? W takim razie ten film jest dla Was. Cieszy cała masa gościnnych występów (Mozil, Kędzierski, Peszek, mistrzowski Możdżer, Deriglasoff, Dziędziel, Jakubik, Bohosiewicz...), masa energii i nietypowa dla naszego filmowego rynku forma.
Polskie gówno to musical, więc trzeba przyjrzeć się stronie muzycznej. Piosenki - poza tymi koncertowymi, bezpośrednio wplecionymi w historię - pojawiają się dosyć rzadko, ale w sumie wszystkie są trafione. Mamy dialogi przeradzające się w śpiewną wymianę zdań (jak duet Tymańskiego z Dziędzielem okraszony przewidywalną, ale bardzo zabawną puentą) i mamy piosenki-wstawki, gdzie nagle zmienia się sceneria, pojawia się choreografia i/lub zabawa obrazem. Jest różnorodnie, jest przez większość czasu ciekawie, jest świeżo, jest też bardzo wulgarnie (co w tym filmie oznacza "jest prawdziwie").
Polskie gówno oczywiście nie jest produkcją idealną - czasem zbyt gwałtownie zmienia się klimat z wesołkowatego na poważny (alkoholizm jednego z muzyków - to bez wątpienia kawałek gorzkiej prawdy, ale mocno kontrastuje z resztą), niektóre żarty są takie sobie (telewizja PolWsad) zaś płynące z filmu wnioski do odkrywczych nie należą - w tym biznesie panuje gnój i tyle. W ogólnym rozrachunku jednak Polskie gówno się broni. Bo mnie rozbawiło, bo jest czymś, czego jeszcze w Polsce nie widziałem, bo jest szczere i niezależne. Dajcie Tymańskiemu trochę swojej kasy, zasługuje.