Wracanie do hitów z przeszłości w ciągu kilku ostatnich lat stało się fenomenem na wielką skalę, wykraczającym poza ścisłe grono absolutnych entuzjastów i modderów. Coraz chętniej chcemy pograć „jak za dawnych lat”, generując popyt, który coraz więksi wydawcy – ostatnio chociażby Ubisoft – bardzo chętnie zaspokajają. I choć sprawa podaży bywa kontrowersyjna, gdyż jakość remasterów i innych odgrzewanych kotletów potrafi wahać się od całkiem przyjemnych po absolutnie horrendalne, to możliwość bezproblemowego odpalenia produkcji sprzed dekady czy dwóch na najnowszym systemie operacyjnym potrafi zachęcić sentymentalnego gracza do sypnięcia groszem. Co jednak, gdy odkrywamy, że tytuł, który wyjął nam swojego czasu wiele godzin z życiorysu, nie przetrwał próby czasu i po prostu nie potrafimy się przy nim dobrze bawić? Ja stawiam sobie wówczas trudne pytanie: jak ja mogłem w to grać?
Nie poczynię żadnego odkrywczego spostrzeżenia pisząc, że szał pudrowania czy wprowadzania do dystrybucji cyfrowej starszych produkcji obserwujemy na rynku gier już od dobrych kilku lat. Czasem okazuje się, że modderom udało się osiągnąć podobny lub nawet lepszy efekt niż zawodowi odświeżacze, nie pobierając przy tym z naszego portfela ani grosza, aczkolwiek różnorodne promocje i przynajmniej teoretyczna wygoda skłaniają nas do zakupu starych gier w nowym wydaniu.
Najczęściej spotykanymi opiniami graczy są pochwały i nostalgiczne wspomnienia czaru sprzed lat lub inwektywy pod adresem wydawców za wciśnięcie im odgrzanego kotleta, który – oprócz niższych walorów smakowych – roztacza dość nieciekawy zapach. W niniejszym tekście biorę jednak na celownik inne zjawisko, które zaobserwowałem grając, a raczej próbując grać w takie resuscytowane pozycje, niegdyś darzone przeze mnie ciepłym uczuciem.
Dobrych kilka razy dokonałem zakupu, którego żałowałem. Nie chodzi już nawet o kilkanaście czy kilkadziesiąt złotych, ale zrujnowanie sobie wspomnień, a czasem i nerwów. Gry lepiej lub gorzej przechodzą próbę czasu i bywa, że całkowicie nie potrafią się obronić wśród niemasochistycznej części społeczności współczesnych graczy, rozpieszczonych ułatwieniami rozgrywki, piękną grafiką i pełną fajerwerków akcją.
Przed laty wyglądało to lepiej
Gdy myślami wracam do trójwymiarowych produkcji z przełomu XX i XXI wieku, we wspomnieniach wyglądają naprawdę ładnie, jakby mój umysł idealizował obraz danego tytułu, konserwując emocje, które towarzyszyły mi chociażby podczas intensywnego deathmatchu po sieci. W końcu po latach kupuję na GOG-u albo steamowej promocji złotą edycję ulubionej gry sprzed lat, aby po kilku minutach od jej odpalenia stwierdzić, że bez tony tapety nałożonej przez moją sentymentalną psychikę, jest ona szpetna jak noc. Choć zaaplikowanie odpowiedniej ilości modów potrafi sprawić, że przestaje mi to przeszkadzać, to jednak sielankowa reminiscencja obumiera, a ja stwierdzam, że zdecydowanie trzeba było pozostawić przeszłość w spokoju i wracać do niej tylko w czasie wspominania dawnych lat przy kuflu piwa. Teraz już pamiętam, dlaczego w w/w okresie byłem wielkim zwolennikiem grafiki 2D.
W to się nie da grać!
Prawdziwy Gracz ™ ohydną grafikę zniesie bez większego problemu. Co jednak robić, gdy po latach nasza niegdyś ulubiona gra okazuje się zwyczajnie niegrywalna – interfejs jest toporny, sterowanie niewygodne, a mechanika rozgrywki nie do końca przemyślana (kurtuazyjnie zakładam, że fabuła nie okazała się absurdalna). Ileż przypominam sobie własnych rage quitów, które wywołała niemożność zdzierżenia tego, co kiedyś sprawiało mnóstwo radości i wrażenie, że oto osiągnięty został szczyt możliwości technicznych, a historia branży gier dobiegła końca. W takiej sytuacji pozostaje tylko odwrócić słowa pewnego sławnego elektryka: chcem, ale nie mogem.
Było, minęło, nie wróci?
Doświadczenie wielokrotnie zdążyło mi udowodnić, że do wielu rzeczy nie da się już powrócić i ponownie poczuć choćby solidnej namiastki ich dawnego smaku. Sentymentalna podróż w przeszłość potrafi natomiast odnieść całkowicie odwrotny skutek do zamierzonego i nie inaczej jest w przypadku gier, nawet kultowych legend, którym nieśmiertelność zawdzięcza nasza pamięć, ale niekoniecznie ich własna odporność na starzenie. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że mógłbym znów godzinami zagrywać się w Settlersy (najlepiej na Amidze) czy Quake III Arena (nie mylić z Quake Live), ale chociażby WarCraft i Deus Ex (nie umniejszając tym klasykom) wystawiają dzisiaj moją cierpliwość na niełatwą próbę?