Bardzo lubię produkcje Aleksa Garlanda - zarówno 28 dni później, jak i nierówne W stronę Słońca czy brutalnego Dredda. Nie miałem jeszcze okazji obejrzeć Nie opuszczaj mnie, ale po seansie filmu Ex Machina muszę nadrobić ten brak, bo Garland na razie utrzymuje bardzo wysoki poziom. Do tej pory sprawdzał się jako scenarzysta, zaś Ex Machina to jego reżyserski debiut powstały na bazie własnego tekstu. Wyszło wyśmienicie, co też postaram się szybciutko udowodnić.
Ex Machina to wysmakowane kino s-f, kameralne, trzymające w napięciu, powoli odsłaniające wszystkie karty i zadające bardzo interesujące pytania. I nawet jeśli nie jest odkrywcze i nie obiera nowych ścieżek, to i tak oferuje cudownie stymulujące 108 minut seansu. Poznajemy Caleba, młodego i zdolnego programistę pracującego w filmowym odpowiedniku Google'a. Chłopak wygrywa firmową loterię i może spędzić tydzień w górskiej posiadłości swojego genialnego i ultra-bogatego szefa. Razem z nim pogada o technologii, napije się piwa i weźmie udział w absolutnie wyjątkowym eksperymencie.
W minimalistycznym, kanciastym domu poza brodatym "mistrzem komputera" i zaproszonym gościem jest bowiem ktoś jeszcze. Ava, pierwsza sztuczna inteligencja zaklęta w ciele ślicznej, choć ewidentnie mechanicznej, kobiety. Zadaniem Caleba będzie przeprowadzić zmodyfikowaną wersję testu Turinga - podczas rozmów z Avą ma ocenić, czy sztuczny twór wykształcił prawdziwą świadomość. To jest oczywiście tylko punkt wyjścia, bo od samego początku czuć, że coś jest nie tak.
Ex Machina to bardzo skromny spektakl. Garstka osób zamkniętych w wielkim domu, rzadkie (i krótkie) wysoki gdzieś na zewnątrz, akcja bazująca w zdecydowanej większości tylko na rozmowach... To się mogło nie udać, gdyby tylko Garland pokusił się o kontrowersyjną zmianę tempa pod koniec (w stylu swojego Sunshine). To się mogło nie udać, gdyby zaangażowani aktorzy nie poczuli tematu i zbytnio gwiazdorzyli. To się mogło nie udać, gdyby intrygujący koncept został spłycony i nie dawał do myślenia. Ale się udało. I to śpiewająco!
Podobało mi się powolne budowanie napięcia, podkręcane przez niezwykle oszczędną muzykę (jest jej niewiele, ale w kilku momentach sroga elektronika wylewa się z głośników). Bardzo dobrze wyszła prezentacja motywu "czy roboty mają duszę" tocząca się w zasadzie tylko podczas konwersacji Caleba z Avą, w których paluchy maczał pan szef i (s)twórca. Cieszyły podrzucane fałszywe tropy i brak oczywistego "szokującego" zwrotu akcji. I nawet jeśli sam epilog skróciłbym o niepotrzebne moim zdaniem kilka minut (nie dodały one niczego nowego, a odebrały nieco mocy finałowi), to cała ta przejażdżka okazała się być niezwykle satysfakcjonująca i każąca się zastanowić (po raz kolejny) nad możliwością wystąpienia takiej wersji przyszłości.
Ex Machina spełniła pokładane w niej nadzieje. Film wygląda zacnie (efekty robotyki są cudowne i miejscami przerażające), zagrany jest wyśmienicie (Isaac i Gleeson dobrze uzupełniają się jako przeciwstawne typy męskości, zaś Alicia Vikander została dobrana idealnie do roli Avy), nie ogłupia widza, nie mądrzy się i generalnie jest po prostu super. Serdecznie polecam!