Branża Wars #4 – Kojima kontra Konami - Czarny Wilk - 21 marca 2015

Branża Wars #4 – Kojima kontra Konami

Branża Wars to nieregularny cykl, w którym zamierzam przedstawiać i komentować wszelkie branżowe aferki. Zarówno z naszego podwórka, jak i te globalne.

Hideo Kojima to legenda branży gier komputerowych, stawiana na równi chociażby z Sidem Meierem. Stąd wieści o jego konflikcie z Konami, firmą, z którą był związany od początku swojej kariery, wywołały niemałe poruszenie w branży. Zaczęło się od plotek i poszlak odnajdowanych przez użytkowników serwisu Reddit. Nazwisko Kojimy zniknęło z listy co ważniejszych członków korporacji, napisy „A Hideo Kojima game” zaczęły masowo znikać z materiałów promocyjnych gier z serii Metal Gear Solid, zaś strona zespołu deweloperskiego Kojima Productions zaczęła przekierowywać odwiedzających na oficjalny portal serii MGS. Wzbudzało to niemały niepokój, ale fani doskonale zdający sobie sprawę z tego, że Hideo znany jest z różnej maści dowcipów, trzymali rękę na pulsie i czekali na jakieś oficjalne doniesienia.

No i się doczekali. Gamespot, powołując się na anonimowe źródło wewnątrz samego koncernu, poinformował świat, że zarówno Kojima, jak i grupa jego najbliższych współpracowników nie są już pełnoetatowymi pracownikami japońskiego giganta. Pozostają zatrudnieni jeszcze przez kilka miesięcy, wystarczająco długo, by dokończyć pracę nad The Phantom Pain, a następnie najprawdopodobniej odejdą na dobre. Mówi się też o mających miejsce krótko przed tym rozgrywkach na najwyższych szczeblach władzy, o tym, że niektórym nie podobała się rosnąca pozycja Kojimy, nadmierna swoboda w pracach nad jego grami, i że próbowano to ukrócić poprzez ograniczenie dostępu do firmowych kanałów komunikacyjnych. Ot, powerplay, który Hideo przegrał.

Kojima we własnej osobie

Powiedzieć, że lubię serię Metal Gear Solid, byłoby niedomówieniem. To moja absolutnie najbardziej ukochana seria, która nie tylko zapewniła mi setki godzin dobrej zabawy, ale która także ukształtowała mnie jako gracza. Poszczególne odsłony sagi potrafiłem przechodzić nawet i kilkanaście razy, były też głównym motorem napędowym przesiadek na kolejne generacje konsol. I nie mam najmniejszych wątpliwości co do tego, że wybitność tego cyklu jest zasługą właśnie Kojimy. To wizjoner, który stawiał na filmowość i fabułę lata przed premierą takich gier jak The Walking Dead od Telltale czy Fahrenheit. Nie zapominał jednak przy tym o gameplayu swoich gier, i choć elementy skradankowe bywały  najsłabszym ogniwem przygód obu Węży, to spektakularne i niesamowite pojedynki z bossami z nawiązką to nadrabiały. Nie każdemu mogła odpowiadać nadmiernie skomplikowana intryga i elementy japońskiego humoru, ale ci, którzy potrafili to przełknąć, dostawali tytuły wybitne. Bez Kojimy nie będzie prawdziwego Metal Gear Solid. Po The Phantom Pain seria w najlepszym wypadku przemieni się w kolejnego nienatchnionego, mielonego na potęgę tasiemca pokroju Call of Duty czy Assassin’s Creed...

"We're not tools of the government, or anyone else. Fighting was the only thing I was good at, but at least I fought for what I believe in."

...albo czeka ją los Silent Hill, innej marki Konami, która po wybitnych dwóch częściach, bardzo dobrej trzeciej i znośnej czwartej również zaczęła staczać się na dno.  Pierwotnie odpowiedzialne za serię studio Team Silent rozwiązano, prace nad kolejnymi odsłonami powierzano zachodnim deweloperom i efektem tego było kompletne zniszczenie tej niesamowitej serii. Kiedy wydawało się już, że marka jest nie do odratowania, gruchnęła wieść o tym, że nad kolejną odsłoną, zatytułowaną Silent Hills, pracować ma właśnie Hideo Kojima, na dodatek razem z Guillermo del Toro. Nadzieje odżyły, no bo kto jak kto, ale Kojima był osobą, która mogła serię przywrócić na szczyt. Mogła, ale już tego nie zrobi. Silent Hills możemy spokojnie skreślić z listy najbardziej wyczekiwanych gier.

P.T. na nowo rozbudził nadzieje fanów serii Silent Hill.

Zatem bez Kojimy za jednym zamachem zagrzebane zostaną dwie wyjątkowe serie. Z czego jedna jeszcze, zanim zdążyła się wygrzebać po ostatnim pochowaniu. Pozostaje czekać na The Phantom Pain i nacieszyć się ostatnią odsłoną serii zrobioną przez Mistrza... gdyby nie jedna wątpliwość, która nie daje mi spokoju. Zdegradowanie Kojimy oznacza, że nie ma on już tak dużego wpływu na produkcję tej gry. A The Phantom Pain miało być grą, która złamie niejedno tabu. Pokazać wojnę ze wszystkimi związanymi z nią okropieństwami, takimi jak wykorzystywanie małych dzieci w charakterze żołnierzy, sugestywnych scen tortur czy wpływ tych okropieństw na psychikę żołnierzy. W jednym z dawnych wywiadów Kojima twierdził, że „najpierw wprowadza kontrowersyjne tematy, a dopiero potem stawia zarząd przed faktem dokonanym”. W ten sposób udawało mu się przepchnąć tematy, na które inaczej by mu nie pozwolono. Teraz jednak, gdy sytuacja się zmieniła, istnieje realne zagrożenie, że co bardziej nieprzyjemne fragmenty zostaną z gry wycięte. Cenzura i poprawność polityczna jeszcze nigdy nie wyszła na zdrowie żadnej ambitniejszej produkcji.

Dobra robota, Konami. Odcięcie człowieka, który odpowiada za wasz największy sukces, na pewno wyjdzie wam na dobre.

Zdaniem Drauga, współpracownika Gry-OnLine.pl

Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że ktoś tu sobie właśnie strzela w kolano. Z dwururki. Z przyłożenia. Co prawda, nie znamy szczegółów całej sprawy i nie wiemy, co tam dokładnie wydarzyło się między Kojimą a zarządem Konami, ale nie zmienia to faktu, że pozbywanie się najbardziej (by nie rzec: jedynego) rozpoznawalnego nazwiska w firmie zakrawa na błąd, który w dłuższej perspektywie może kosztować kogoś życie. Co z tego, że seria Metal Gear Solid będzie trwać, jeżeli nie będzie firmowana geniuszem Kojimy? Kto sięgnie po kolejną odsłonę Silent Hill po tym, jak gra straci jedyny umysł, który mógł zapewnić cyklowi powrót do chwały? Serio, trudno wyobrazić sobie głupszy krok. Aż przypomina mi się historia Atari, które 30 lat temu z haczykiem w nieco podobnych okolicznościach pozbyło się swoich najlepszych ludzi, hodując w ten sposób konkurencję, która potem pogrążyła matkę-spółkę (kojarzycie nazwę Activision?). Coś czuję, że tu może być podobnie, jeśli Hideo postanowi grać dalej w tej samej lidze, ale na własnym boisku... A może podąży Ścieżką Indyka i zasili grono niezależnych sław pławiących się w bogactwie zapewnionym im przez fanów (jak chociażby Chris Roberts)? Ale nie ma co gdybać – zobaczymy, co przyniesie przyszłość. Jednego tylko jestem (prawie) pewien: Hideo Kojima na pewno zaskoczy nas jeszcze nie raz.

Poprzednie części cyklu:

#3: Reaktywacja Secret Service bezczelnym przekrętem?

#2: Te złe gry komputerowe, czyli TVP uczy

#1: 1/10 dla Batman: Arkham Origins

Korekta tekstu: Polski Geek

Czarny Wilk
21 marca 2015 - 18:27