gameplay.pl w A-stanie 2. Czarny Wilk w ogniu - DM - 1 kwietnia 2015

gameplay.pl w A-stanie 2. Czarny Wilk w ogniu

Od ostatniej epickiej misji blogerów gameplay.pl minął  rok. Jakie tym razem czekają ich przygody i niebezpieczeństwa?


Przez ostatnie miesiące sytuacja trochę się uspokoiła w tym górzystym i niegościnnym kraju. Baza wojskowa nadal tętni życiem, śmigłowce Black Hawk, Chinook i Apache startują i lądują prawie co chwilę, żołnierze uwijają się w każdym zakątku obiektu, ale te bardziej dramatyczne wydarzenia należą już do przeszłości. Komandosi z drużyn Alpha i Bravo rozkoszowali się właśnie czasem wolnym - grając w kosza, trenując strzelanie czy przeglądając laptopy. Z ustawionej na stole radiostacji słychać było rutynowe komunikaty i rozmowy żołnierzy, którzy akurat wykonywali różne zadania w terenie.
W tej sielankowej atmosferze dał się nagle słyszeć dźwięk śmigłowca, trochę inny niż wszystkie. Czarny kształt na niebie był widoczny już wcześniej, ale dopiero teraz dobiegło wszystkich przytłumione, basowe dudnienie. Kanciasty kadłub tajnego, „niewidzialnego” dla radarów śmigłowca zbliżał się do lądowiska, co przyciągało ciekawskie spojrzenia żołnierzy uwijających się po terenie bazy, którzy porzucili na chwilę swoje zajęcia. Dla członków Alpha i Bravo nie było to pierwsze spotkanie z tajemniczym helikopterem - rok temu jego pasażer uratował ich z beznadziejnej sytuacji - domyślali się kto wysiądzie z nowoczesnego kadłuba.
Nie mylili się! Ta sama szara bluza, arafatka, kominiarka z wizerunkiem czaszki, lekka kamizelka, karabinek M4 u boku. Ghost od razu skierował się w stronę swoich znajomych.

- Witajcie. Jak tam minął rok? Coś chyba skład się wam trochę pozmieniał? -  zasypał ich pytaniami.
- Rok był… intensywny. Cześć! - powiedział FSM
- Fakt, niektórzy odeszli, paru mamy MIA - zaginionych w akcji - nie słyszałeś czasem czegoś więcej niż my w tej sprawie?
- Nic, czym mógłbym się podzielić… Ale składy macie pełne!
- Tak, wszystko gra. Jesteśmy w stanie działać jak dawniej.
- Siwy - jak tam nowy laptop się spisuje? - spytał Ghost
- Rewelacja! Od czasu jak wgrałem Vistę i pozmieniałem hasła, żeby nikt śmieci nie wgrywał - działa znakomicie. Vista to jednak wspaniały i niedoceniany system…
- Nie przyzwyczajaj się. Niedługo przechodzisz na dziesiątkę.
- Na dziesiątkę??? Po co? Przecież wszystko działa…
- Obraz z dronów klatkuje, sam wiesz przecież. Na DirectX 12 ma być super płynnie. Ile raz już trafialiście obok celu przez klatkowanie obrazu i trzeba było się tłumaczyć z dodatkowych zniszczeń?
- No… w zasadzie ze dwa czy trzy razy była grubsza afera… Ale Windows 10… Eeee..

Dobiegające ze stojącej nieopodal radiostacji spokojne i wyluzowane dotychczas głosy stały się nagle głośniejsze i bardziej chaotyczne. Żołnierze przerwali rozmowę, nasłuchując uważnie.
„Oni naprawdę wbiegli wszyscy do tego budynku, uzbrojeni! Zwijajcie się stamtąd i to już!”
„Staram się, jeszcze chwila! Co się kurna stało w ogóle??? To miało być bezpieczne miejsce!”
„Było do teraz! Spieprzajcie stamtąd, bo nikt z naszych nie jest na tyle blisko, by wam pomóc - nie wiadomo, po co wbiegli, ale miłego powitania nie oczekuj!”
„Widzę trzech ludzi na balkonie, mają coś na plecach”
„Startujcie teraz! Jazda!
„Już! Wznosimy się i zaraz nas nie ma!”
„O kurna - mają RPG! Leć między tymi budynkami, szybciej!”
„RPG! Odbijaj w prawo! Kurr.. minął nas o pół metra!
„Uciekamy, było blisko.”
„RPG! Drugi! Z tyłu! Kur..a trafili nas! Tylny rotor dostał!
„Czy możesz sterować? Odleć jak najdalej z gorącej strefy!”
„Większość przyrządów nie działa, stery wibrują, tracimy wysokość… Będzie twarde lądowanie, przygotujcie się… Dwadzieścia metrów, piętnaście, dzieś…”
„Uwaga, strącono śmigłowiec! Black Wolf Down! Black Wolf Down! Czarny Wilk spadł w zachodniej części miasta. Czarny Wilk zestrzelony! Stan załogi nieznany. Kto może dotrzeć tam jak najszybciej?”
Żołnierze z Alpha i Bravo jak zamurowani wpatrywali się bez słowa w radiostację. Latali z Czarnym Wilkiem praktycznie co tydzień. Z żadnym pilotem tak dobrze się nie znali, jak z nim. Trzeba było działać szybko!
- Zbierajcie graty! Dwie minuty! Małe plecaki, noktowizory, amunicja! - zarządził eJay. - Myk, bierz karabin wsparcia!
- Szefie, mówiłem ci - Myrmekochoria…
- A ja ci mówiłem, że nie ma szans, byś zdążył powiedzieć tą ksywę dwukrotnie w komunikacie, bez wyczerpania baterii od radia! Skracamy i koniec!
- Ładujcie się do mnie! Podrzucę was najbliżej miasta jak się da! - zaproponował Ghost.

Śmigłowiec został strącony gdzieś w środku metropolii, ale maszyna Ghosta nie mogła ryzykować lądowania w tak „gorącym” terenie. Po kilkunastominutowym locie pasażerowie ujrzeli panoramę gąszczu płaskich budynków, typowych dla miast w tym rejonie świata. Helikopter zawisł nisko tuż przy pierwszych zabudowaniach, by żołnierze mogli opuścić pokład zjeżdżając na linach.
- Kierujcie się na północ! Miejsce katastrofy macie w GPS. Pamiętajcie, że w mieście są też nasi - nie każda napotkana postać będzie wrogiem! Powodzenia panowie! - pożegnał ich Ghost.


Po chwili wszyscy już byli na dole. Śmigłowiec czym prędzej opuścił niepewne miejsce, a komandosi przebiegli przez spory dziedziniec do najbliżej hali - lepiej było jak najmniej pozostawać na widoku.
Wejście do pomieszczenia odbyło się rutynowo, z bronią gotową do strzału, sprawdzając każdy sektor. Drzwi zatrzasnęły się za nimi, w środku było pusto i cicho. Byli w pierwszym z licznych budynków dużego kompleksu. W szyku ruszyli szybko przed siebie.
- Poczekajcie chwilę! - wstrzymał ich Rasgul. - Tu coś jest!
Światło latarki taktycznej ukazało wszystkim teczkę z dokumentami. Kartki wypełnione obcojęzycznym tekstem, jakieś wydruki map.
- Wygląda na ciekawostkę dla wywiadu! Lepiej to zabierzmy. - stwierdził FSM
Drzwi na końcu pomieszczenia pokonano w podobny sposób. Kolejna hala była podobna do poprzedniej, jakiś dawny zakład produkcyjny, dużo brudu, beton, metalowe konstrukcje, podesty, trochę śmieci tu i ówdzie. Na jej końcu każda ze ścian posiadała tym razem drzwi, okazało się, że wszystkie zamknięte na głucho.
- Prawe! Załóż ładunki - polecił eJay Razielowi.
Po przyklejeniu paru niewielkich pasków do drzwi i ustawieniu się odliczono do trzech. BAM! Teraz miał nastąpić szybki szturm pomieszczenia, ale komandosi odkryli ze zdumieniem, że standardowy ładunek nie spowodował absolutnie żadnych szkód na dość pospolicie wyglądających, metalowych drzwiach.
- Lewe! To samo! - padła komenda.
Huk, dym - i znowu nic… Zachodnie i wschodnie wyjście z hali wydawało się zablokowane. Chcąc nie chcąc - kolejna porcja C4 poszła na środkowe drzwi. BAM! Z identycznych jak poprzednie drzwi zostały tylko resztki przy zawiasach. Jeszcze bardziej zdumieni weszli w szyku do otwartego właśnie pokoju dopiero po pewnej chwili. Nawet jeśli było to trochę dziwne, to nie mieli czasu roztrząsać tej kwestii. Poruszali się we właściwym kierunku. Następna hala była tak samo opuszczona jak poprzednia.

W ten sposób pokonali jeszcze trzy różnej wielkości sale. Po wyjściu z ostatniej znaleźli się na zewnątrz, niedaleko wąskich uliczek miasta. Gęste zabudowania dwu, trzypiętrowych zaniedbanych szeregowców, skutecznie zasłaniały dalszy widok, tworząc swego rodzaju labirynt. Teraz musieli się poruszać ulicami przyklejeni do ścian, sprawdzając uważnie każdy kolejny narożnik. Teren wydawał się tak samo pusty i wyludniony jak hale zakładu, gdzieniegdzie stał wrak zdezelowanego samochodu, ale ani śladu mieszkańców czy choćby bezdomnego psa. Tak przeszli kilkaset metrów, gdy nagle zaczęły ich dobiegać jakieś głosy. Ktoś pokrzykiwał, słychać był też dźwięk silnika ciężarówki. Ostrożnie, wykorzystując każdą możliwą zasłonę, zaczęli sprawdzać kto stanął im na drodze i jakie może mieć zamiary.


Zobaczyli grupę kilkunastu osób ubranych w pustynne mundury, stosy jakiś paczek i trzy niewielkie ciężarówki, również w wojskowych barwach. Broń stała oparta w pobliżu i nikt raczej nie zaprzątał sobie głowy ewentualnymi gośćmi czy nawet zagrożeniem - napotkani żołnierze wydawali się całkowicie pochłonięci swoimi sprawami, mającymi jakiś związek z rozrzuconymi wszędzie pakunkami. Strzelec wyborowy z drużyny Bravo przyjrzał się im bacznie przez lunetę. Naszywki polskich sił specjalnych wywołały uczucie ulgi. Swoi! Należało ostrożnie się ujawnić i przywitać. Z bronią skierowaną w dół, ręką uniesioną do góry w pokojowym geście ruszyli na spotkanie, wołając zajętych pracą Polaków.
Ci zamarli nagle bez ruchu, zdumieni niespodziewaną wizytą gości, ale po chwili wrócili do swoich spraw, całkowicie ignorując przybyszów. Na spotkanie wyszło tylko dwóch „gospodarzy”, w tym jeden wyglądający na dowódcę całej grupy. Dobrze zbudowany, w pustynnych bojówkach i podkoszulce - wyróżniał się wśród całej reszty wyglądem. Miał praktycznie białe włosy, choć nie wydawał się stary wiekiem i pokaźną bliznę, biegnącą od czoła aż na policzek pod lewym okiem. Krótko przystrzyżona broda była standardem wśród żołnierzy koalicji w tym rejonie. Zza rękawa koszulki wystawał kawałek tatuażu - głowa wilka w dość artystycznej wizji.
- Cześć! FSM i eJay - drużyny Alpha i Bravo. Nie chcemy przeszkadzać, ale…
- Spoko. Jestem Gerard - Polskie Siły Specjalne. Przyszliście nam pomóc?
- Nieee? Strącono nasz śmigłowiec, nie słyszeliście nic? Jesteśmy siłami szybkiego reagowania, trochę się nam spieszy, a drogą wypadła właśnie tędy…
- Racja! - potwierdził Gerard - Coś tam w radiu było trochę zamieszania - Sory panowie, ale mamy tu własne problemy i niezły zapieprz…
- Pakujecie się do wyjazdu?
- Niezupełnie… - Jaskiernia! - wrzasnął do swojego towarzysza, który razem z nim witał gości i zdążył już uciec w okolice ciężarówek - Ułożyliście choć kilka w sposób jaki wam mówiłem?!
- Nieeee, tak jest do dupy szefie, wszystko spada… - odparł Jaskiernia.
- Już wam tłumaczę w czym problem - Gerard gestem wskazał komandosom, by podążyli za nim - Tu mamy sześćdziesiąt pieprzonych klatek, które musimy załadować na te dwie kutafońsko małe ciężarówki! Choćbyśmy nie wiem jak kombinowali, to nie zmieścimy na nich wszystkich sześćdziesięciu… Najwięcej udaje nam się dwadzieścia coś - do trzydziestu, ale spadają jak tylko wóz ruszy i gdzieś kluczy w ciasnych ulicach.

- A co to za ciężarówki? - spytał Dateusz?
- i3 660 oraz i5 770.
- „i”…? Co to za wozy „i”???
- No… iveco, nie? - odparł Gerard. - Mówiłem tym na górze, żeby nam dali i7 980, ale „nieeee, działajcie z tym co macie…”.
- Wiesz co… - zaczął eJay - Spójrz na te klatki… Trochę za ładne. Na waszym miejscu urwałbym to i to… Po cholerę tyle tych ozdobników, tu jakieś wygładzone… Bez sensu, klatka to klatka, byleby była zamknięta…
- Uwierz mi… - zaczął Gerard - …wywaliłem z nich już tyle rzeczy, że ważą o połowę mniej… Jeszcze trochę i będą przypominać model z 2011. Kurna - do maja się będziemy z tym pieprzyć, a i tak ich nie załadujemy jak trzeba! Ehh…
- Kiepska sprawa, ale mamy mało czasu. Musimy iść dalej…
- Jasne. Powodzenia. - pożegnał ich Gerard.
- Wam również. Dacie radę!
- Taaa…
Nieopodal nich wolno przejechał opancerzony Hummvee. Kilku operatorów kroczyło żwawo równo z samochodem. Jeden wydał się im znajomy.
- Ooo.. przecież to..
- Rzeczywiście, kiedyś walczył z nami, teraz PMC - Private Military Contractors - walka na trochę innych warunkach..


Alpha i Bravo ruszyli teraz szybszym tempem, by nadrobić trochę czasu. Wąskie uliczki znowu zmieniły się w bardziej otwarty teren, gdzie na środku dominował jeden większy budynek. Resztki ogromnych liter na górze, sugerowały, że kiedyś był to bank. Nagle z daleka usłyszeli coś co przypomniało dźwięki strzałów. Każdy momentalnie przywarł do najbliższej zasłony, obserwując swój sektor z bronią gotową do strzału. Zamiast kolejnych salw dobiegł ich coraz wyraźniejszy dźwięk jadącego samochodu. Odrapany, bordowy sedan wyjechał nagle z pobliskiej ulicy, okrążył bank i pojechał z powrotem w kierunku, z którego przybył. Po około dwóch minutach znowu powtórzył dokładnie taki sam manewr - zupełnie jakby jeździł w kółko. Sytuacja zmieniła się diametralnie, gdy samochód zbliżał się po raz trzeci. Zza murku wyłoniła się postać z wyrzutnią RPG i jednym strzałem zniszczyła mijający go pojazd. Następnie strzelec wsiadł do innego, porzuconego przy banku samochodu i po kilku próbach uruchomienia go - ruszył dokładnie tą samą trasą.
Żołnierze wyczekali jeszcze trochę, przekonując się, że dziwny osobnik jeździ w kółko dokładnie tak jak jego poprzednik. Co więcej - dołączył do niego ktoś w zdezelowanym vanie, i teraz dwa samochody jeździły wokół okolic banku.
- Czy wy coś…? - zaczął Raziel.
- Nic… I lepiej nie dociekać! Jak tylko znikną - zabieramy się stąd - do tamtego kompleksu! - zadecydował FSM.

Szybki marsz doprowadził ich do niebyt wysokiego, ale rozległego obiektu, bez okien, z pozostałościami bramki i szlabanu przed wejściem - zapewne kiedyś nie było łatwo się tu dostać i trzeba było zameldować się ochronie. Masywne drzwi nie stanowiły przeszkody - szybko znaleźli się w środku. Tam czekał na nich mały labirynt korytarzy. Wszędzie było względnie czysto w porównaniu do poprzednio mijanego zakładu, stały meble biurowe, stosy dokumentów, wyłączone komputery. Gdzieś działał jeszcze jakiś generator, bo korytarze oświetlone były bladym światłem kilku działających jeszcze jarzeniówek. Przemierzając wnętrze kompleksu znaleźli kolejną teczkę z dziwnymi dokumentami, którą również zabrali ze sobą. Mijane pomieszczenia świadczyły, że kiedyś było tu jakieś laboratorium.
- Stać! - zatrzymał ich Brucevsky - Tu coś jest…
Na podłodze leżały strzępy białego materiału, prawdopodobnie zwykłego fartucha, jakie nosi personel medyczny czy naukowcy. Niepokój budził fakt, że materiał był cały we krwi, a na podłodze znajdowały się resztki jakiegoś dziwnego śluzu.
- OK - Brucevsky i Raziel szpica, reszta w szyku. Zachowajcie ostrożność. - rozkazał eJay.
Wolnym tempem przeszli obok kilkunastu pomieszczeń. Niektóre z nich były zespawane lub zabarykadowane od środka, w innych panował nieład, były wręcz zdemolowane, jakby doszło tam do walki. Skręcając w kolejne rozwidlenie korytarza usłyszeli donośny hałas - dochodził gdzieś z góry.
- Słyszeliście? To jakby w szybie wentylacji… Nad nami!
- Idziemy tędy! - padł rozkaz i drużyny zniknęły za kolejnymi drzwiami.
Ogromny huk w opuszczonym przed chwilą korytarzu sprawił, że wszyscy stanęli odwracając się. Coś jakby spadło z sufitu. W półmroku widzieli tylko czarny kształt, który poruszał się za drzwiami.
- Ognia! - padła komenda. Krótkie serie z ośmiu karabinów nie dopuściły tajemniczego „czegoś” blisko żołnierzy, ale też i nie zatrzymały go. Żołnierze zaczęli biec przed siebie, ostrzeliwując się praktycznie na oślep. Ciężkie dudnienie znowu zaczęło dochodzić z góry - „coś” jakby goniło ich szybem wentylacyjnym.

- Wypadamy stąd! Na lewo są drzwi! Strzelajcie dalej bo inaczej będzie "game over"! - okrzyki mieszały się z odgłosami strzałów.
- Zamknięte! Nie ma czasu na ładunki. Szukajcie innych drzwi!!!
- Są tutaj! Za mną! - Ciężkie metalowe skrzydło z zadziwiającą łatwością poddało się naporowi i cała ósemka rzuciła się do wyjścia, mrużąc nagle oczy od oślepiających promieni słońca. Jakimś cudem znaleźli się na zewnątrz.
- Zamykać, zabarykadujcie je czymś!
- Ku..wa - co to było???
- Nie wiem i nie chcę wiedzieć! Chcesz się wrócić i sprawdzić?
- Za nic! Tyle wiedzy mi wystarczy…



- Stać! Ani kroku!
To nie był koniec problemów i niespodzianek. Po uporaniu się z drzwiami odwrócili się w stronę krzyczącej postaci. Ich oczom ukazał się niezwykły widok.
Młoda, zaledwie kilkunastoletnia dziewczyna, w brudnym, podniszczonym ubraniu, ze szkolnym plecakiem w takim samym stanie i kołczanie na plecach - mierzyła do nich z łuku. Jej mina nie wskazywała na to, że żartuje.
- Spokojnie! Nie jesteśmy twoimi wrogami, nic ci nie zrobimy… - starali się ją uspokoić.
- Cofnąć się! Strzelę komuś między oczy i trafię na sto procent! Wasze kamizelki wam nie pomogą! Przepuśćcie mnie i każde z nas pójdzie swoją drogą!
- Tam cię nie wpuścimy! - wskazali na zabarykadowane drzwi ledwo opuszczonego kompleksu. - Nie wiemy co tam jest, ale skoro my tam nie wchodzimy, to ty też nie wejdziesz - życie ci nie miłe?
- Phhh… W gorszych sytuacjach dawałam sobie radę! Tam musi być jakieś laboratorium albo szpital, a ja potrzebuje zapasów, bandaży, lekarstw…
- Jak tam wejdziesz, to już nie wyjdziesz - choć z nami, zaprowadzimy cię do naszej baz…
- NIGDZIE z nikim nie idę! Dajcie mi przejść!
- Spokojnie - dobrze, damy ci naszą apteczkę, bandaże, gazy, morfinę, trochę antybiotyków i innych drobiazgów. - Starczy?
Dziewczyna nadal spoglądała na nich nieufnie, nie odkładając łuku.
- Starczy… Dzięki! - Szybko chwyciła rzucone w jej stronę dwa niewielkie pakunki.
- Hej, jak ci na imię?
- Nie ważne… Ellie. Nie idźcie za mną - zrozumiano? I tak was zobaczę! - Przełożyła łuk przez ramię i pobiegła w stronę wąskich uliczek, po chwili zniknęła im z oczu.
- Dziwne co…? - komandosi patrzyli w dal z równym zdziwieniem, co niedawno w ciemnym korytarzu na hałasujące „coś”.
- Dziwniejsze niż wszystko do tej pory?
- Zamknij się…
- Panowie - ruszamy! Czas ucieka, a jesteśmy już niedaleko!

Zbliżali się do charakterystycznego miejsca - dziwnego pomnika w kształcie gwiazdy, wyciosanego z litej skały. Tu krzyżowały się główne ulice i drogi dojazdowe do miasta. Wokoło pełno było budynków i bloków. Podchodzili w szyku bojowym, zachowując podstawową ostrożność - nagle jednak rozległy się strzały i kilka metrów od nich uderzyły pociski, wzbudzając niewielkie tumany kurzu i odłamków asfaltu.
- Stać! Nie zbliżajcie się! - dobiegł ich mało wyraźny okrzyk, a pierwsze słowo było powtórzone też w lokalnym języku.
- Swoi! - zapewnił dowódca Bravo. - Przestańcie strzelać do diabła!
- OK, wychodzimy powoli, nie zbliżajcie się na razie. - Trzy postacie wyrosły nagle z różnych kierunków i zaczęły zbliżać się do żołnierzy, którzy ponownie musieli przerwać swój marsz na miejsce katastrofy. Po chwili stanęli na przeciwko kilku wojaków, którzy wydawali się być tu od dłuższego czasu, na co wskazywał stan ich mundurów, zarostu i rozchodzący się zapach. Dwóch było białych, jeden czarnoskóry.


- Jesteście naszą zmianą? - zapytał najbardziej zarośnięty.
- Obawiam się, że nie. Dowódcy Alpha i Bravo- eJay i FSM. Zestrzelono jeden z naszych śmigłowców, idziemy w kierunku wraku sprawdzić co z załogą. Wiecie coś na ten temat?
- Wiedziałem kurna, wiedziałem!!! - wykrzyczał najbardziej zarośnięty.
- Trev - spokojnie! Wiele nie wiemy. - zwrócił się do przybyszów. - Rano rzeczywiście przelatywał niedaleko Black Hawk. Jestem Mike, a to Frank i Trevor - Delta Force. Mamy rozkaz pilnować tego skrzyżowania.
- Tutaj? Po co? Przecież tu jest pusto…
- Jak w grobie… Dacie wiarę, że tkwimy tu już od listopada?
- Serio?
- To miała być krótka misja… Wylądowaliśmy tu w listopadzie, mieliśmy zabezpieczyć miejsce, ustawić wszystko i na święta być w domu. - Mike nie ukrywał rozgoryczenia w głosie.
- I dupa! - dokończył Trevor - Na krótko przed wylotem komunikat, że musimy tu zostać do lutego. W lutym już się szykowaliśmy do opuszczenia tej dziury, a tu pie…olone dowództwo donosi, że zostajemy do kwietnia. Kwiecień jest dziś, więc mieliśmy nadzieję, że przybyliście nas zmienić.
- Spokojnie Trevor, mówili coś o połowie kwietnia…
- Dupa tam połowa kwietnia…! Utknęliśmy tu na dobre!
- Rodzina już się pewnie do mnie odzywa… - martwił się Mike - Powinni nam dać po milionie dolarów za gnicie w tej dziurze!
- Potrzebujecie czegoś? - dopytywał się Myk - Jakieś zaopatrzenie?
- Raz na dwa tygodnie zrzucają coś tam, ale… macie może piwo?
- Nie tym razem. - uśmiechnął się FSM - Ale bądźcie dobrej myśli, kwiecień już jest, może rzeczywiście jakoś wam wynagrodzą to czekanie…?
- Uhum… Już to widzę… Koniecznością zakupu własnego, nowego samolotu, by jakoś płynnie i szybko dotrzeć do domu…
- Powodzenia!

Do miejsca katastrofy zostało im raptem kilkaset metrów. Przechodzili teraz przez teren, który kiedyś niewątpliwie był parkiem. Ogrodzony, pełen ławek, alejek, nielicznych drzew, zaniedbanych i zniszczonych teraz trawników. Na końcu miejsce rozwidlało się na dwa sposoby - z jednej strony było niewielkie przejście podziemne, z drugiej - schody prowadziły w górę, do dość masywnej bramy. Po dniu obfitującym w tak niezwykłe wydarzenia, praktycznie zupełnie nie zdziwiło ich to, że w tym kompletnie pozbawionym cywilów mieście, na skraju parku siedziały na ławce dwie osoby - ewidentnie kobieta i mężczyzna, bez żadnej broni czy widocznych złych zamiarów. Po prostu siedzieli, jak gdyby nigdy nic…
- Przepraszam - zaczął dowódca Bravo - Chyba nie powinno was tu być! W tej okolicy zestrzelono śmigłowiec, w każdej chwili może dojść do kolejnej strzelaniny, proszę udać się do domu…
- Wiemy, wiemy - odparła tajemnicza kobieta - W zasadzie mieliśmy już iść, ale czekaliśmy na… Mniejsza z tym, idziesz Robercie?
-  Tak, tak! - Mężczyzna zerwał się z ławki - Aha… gdybyście nie wiedzieli którędy iść - po prostu rzućcie monetą.
- Jak to monetą? Mamy GPS, nie martwcie się..
- Tak na wszelki wypadek… - uśmiechał się mężczyzna - Po prostu rzućcie monetą. Idę droga Rozalindo, idę! - ukłonił się i podążył śpiesznie za kobietą. Po chwili zniknęli im z oczu.
Dowódca dawał im ostatnie wskazówki.
- Dobrze - śmigłowiec jest tuż przed nami. Po wyjściu z parku bądźcie gotowi na najgorsze! Rozstawcie się - meldować, kto pierwszy zobaczy wrak!
- Szefie, według mapy, czy pójdziemy przejściem, czy schodami - i tak powinniśmy dotrzeć do wraku. Którędy idziemy?
- Jak to? I tak i tak będzie OK? - dziwił się eJay?
- Dokładnie. Rzucić monetą…?
- Zwariowałeś?! Idziemy przejściem podziemnym, łatwiej się osłaniać!

W zwartym szyku ruszyli przed siebie. Po wyjściu z tunelu znaleźli się już ponownie wśród wąskich uliczek i zaniedbanych skwerów. Okolica nadal była wyludniona, ale najbardziej uderzył ich fakt, że pogoda była już zupełnie inna. Zamiast powoli zachodzącego słońca, jak przed chwilą, niebo pokrywała gruba zasłona chmur, w oddali było widać nawet obszary z niewielką mgłą.
- To tu! - obwieścił Myk.
- Co „tu”? Przecież widzisz, że tu nic nie ma! - oburzał się dowódca Alphy.
- No ale to tu, według GPS, to w tym miejscu spadł Czarny Wilk.
- Niemożliwe, coś musiałeś pochrzanić. Przecież tu nie ma śladu nie tylko katastrofy, ale nawet lądowania. Te śmieci tkwią tu nienaruszone od dawna.
- Zamelduje komandorowi… Musieli nam coś źle podać…
- Baza jeden, baza jeden - tu Alpha, tu Alpha.
„Alpha słyszymy cię. Mów”
- Jesteśmy na miejscu katastrofy, ale dziwna sprawa - tu nic nie ma, chcemy potwierdzić współrzędne lokalizacji wraku.
„Alpha - jakiego wraku? Jakiej katastrofy?”
- Jak to jakiego? Black Wolf Down! Czarny Wilk został przecież zestrzelony nad miastem. Od rana idziemy w jego kierunku z misją ratunkową!
„Alpha - czy wyście coś tam palili od lokalnych? Nie ma was w bazie od dwóch dni, Czarny Wilk za to jest i już grzeje silniki, żeby po was lecieć. Podajcie swoją pozycję i za godzinę będziecie w domu. A macie się chyba z czego tłumaczyć!”
- Co ty gadasz, przecież od rana…
„Alpha to rozkaz! Podajcie swoje lokację i Czarny Wilk już po was leci. O 19.00 stawiacie się do raportu! Wszyscy!”
- Roger. Zrozumiałem…
- Szefie, może trzeba było rzucić monetą…?

DM
1 kwietnia 2015 - 19:15