Mad Max: Na drodze gniewu - perfekcyjne kino akcji - eJay - 22 maja 2015

Mad Max: Na drodze gniewu - perfekcyjne kino akcji

Jeżeli arcydzieła rodzą się w bólach, to nowy Mad Max mógłby owe stwierdzenie sygnować swoim tytułem. Być może pojawią się w tym roku filmy lepsze fabularnie, ciekawiej zagrane i z większym rozmachem. Ale nic nie przebije bombastyczności, jakości zabawy i orgii wizualnej dzieła George'a Millera. Myślicie, że to odważne stwierdzenie? To przeczytajcie to – Mad Max: Na drodze gniewu to najlepsze kino akcji od czasów drugiej części Terminatora.

Za chwilę nastąpi jeden z wielu efektownych momentów w tym filmie. / movieweb.com

Przeginam? Proszę bardzo – Fury Road to kapitalne połączenie wszystkich mokrych snów miłośników pustkowi z genialnie zaaranżowanymi scenami destrukcji. Gdy w pierwszej minucie zarośnięty jak menel Tom Hardy przydeptuje butem dwugłową jaszczurkę, a następnie wcina ją jak spaghetti – wiedziałem, że mam do czynienia z czymś maksymalnie odświeżającym pośród wszystkie hitów ostatnich lat.

A teraz wyobraźcie sobie, że Na drodze gniewu nie miało prawdziwego scenariusza. Całość powstała w oparciu o ponad 3000 storyboardów, które miały ostatecznie przemienić się w ruchomy obraz. Jak bardzo utrudnia to pracę aktorom, chyba tłumaczyć nie trzeba. Dziwne? To dodajmy jeszcze skalę problemów w trakcie produkcji. Pierwotna lokacja zarosła zielenią, w innej z kolei cały czas przeszkadzały burze piaskowe, a po dwunastomiesięcznej pracy nad filmem wszyscy musieli wrócić na plan, aby zrealizować dokrętki. Coś nie pasowało, coś trzeba było nakręcić od nowa, tu poprawić, tam wyciąć. I jeszcze głosy fanów, że bez Mela Gibsona to nie będzie to samo. Ha! Stare porzekadło mówi, że dobro wraca – to prawda. Bo efekt końcowy zwyczajnie wali sierpowym prosto między oczy. To nie tylko godny naśladowca poprzednich części. To zupełnie nowa jakość.

Dialogi są bogate w wybuchy / movieweb.com

Dzieło Millera to jedna, wielka gonitwa. Jeżeli szukacie czegoś na wskroś dramatycznego, z bagażem dialogów i rozkmin, to od razu zaklepujcie bilety, ale na coś innego. Nowy Max to AKCJA, WYBUCHY, POŚCIGI w dawce przekraczającej jakiekolwiek normy. A jego geniusz podkreśla fakt, że nie brakuje w tym wszystkim emocji. Każda z postaci posiada jakąś motywację, każdy bohater jest „jakiś” i można go polubić bądź znienawidzić. W kinie podchodzącym tak oszczędnie do historii (ta mimo wszystko trzyma się kupy i ma jasno postawiony początek i cel) jest to niebywały sukces. Nie będę opisywał o co chodzi w całej intrydze, ale uwierzcie mi – kilka niespodzianek udało się do niej wcisnąć.

Jak w tym teatrze eksplozji poradzili sobie aktorzy? Zarówno Hardy jak i Theron wydają się trochę wycofani, wyciszeni. Nie mówią za wiele, ale gdy już coś z siebie wydukają – jest nieźle (rewelacyjny dialog przy odkopywaniu ciężarówki!). Theron w większości kradnie sceny dla siebie, ale to dlatego, że jej bohaterka często przejmuje inicjatywę. No i jest jeszcze czarny charakter, który bez skrupułów chce odbić to, co zostało mu zabrane. Immortan Joe to klasyczny „fałszywy mesjasz”, wodzący swój lud za nos. Ale nie zapominajmy o najważniejszym. Na drodze gniewu to po prostu fantastyczny, postapokaliptyczny fetysz. Tu wszystko jest tak przyjemnie przegięte i nakręcone po bożemu, że można mu wybaczyć niedoskonałości. George Mille ma wielkie seducho.

Max i kobiety - niefortunne połączenie / movieweb.com

Zwiastuny zachęcały, a film już porywa. Gorąco polecam, zwłaszcza wszystkim, którzy nie wierzyli w sens powstania tej części. Też byłem w tej grupie.

OCENA 9/10

eJay
22 maja 2015 - 21:02