To, że czytanie książek rozwija umysł, nie podlega żadnym dyskusjom. Ktoś wymyśla postacie, historię, świat przedstawiony – my za to, jako odbiorcy, możemy dopasować sobie całą resztę do własnej wizji. Nikt nie narzuca nam wyglądu poszczególnych lokacji – ewentualnie daje wskazówki – i nieraz wśród wielu czytelników naprawdę ciężko znaleźć dwa takie same obrazy. Możliwości interpretacji mamy również całkiem sporo, nawet w pozornie „łatwych” książkach. Uczymy się języka, rozwijamy wyobraźnię i kreatywność. Kiedy jednak przychodzi do wskazania tej jednej książki, która miała na mnie największy wpływ, nabieram wody w usta. Dlaczego?
Specyficzny okres w życiu
Czytałem kiedyś Doriana Grey’a i nie spodobał mi się. Całkiem możliwe, że byłem za młody, i teraz wyciągnąłbym z niego znacznie więcej. Czas, w jakim czytamy daną książkę, ma ogromne znaczenie na to, jak lektura na nas wpłynie – weźmy na przykład Harry’ego Pottera. Jako dziecko widzimy, że warto się uczyć, że należy dbać o przyjaciół, że dobro – bądź co bądź – zawsze zwycięża. Kiedy jednak jesteśmy już starsi dostrzegamy całą masę innych rzeczy – jak trudne byłoby dorastanie bez rodziców, że Harry jest o krok od załamania, że nie ma zwycięstwa bez ofiar. Literatura, dzięki całej masie opisów i przemyśleń, pozwala nam spojrzeć na niektóre problemy z innej strony i w sposoby, o których sami byśmy nie pomyśleli. To, co aktualnie przeżywamy, bardzo łatwo jesteśmy w stanie odnieść do sytuacji danych bohaterów.
Wybrana książka: Wiedźmin. Była to pewnie pierwsza książka, jaką przeczytałem z własnej woli (przy okazji premiery gry, a jakże). Kiedyś nie rozumiałem tych wszystkich żartów, nawiązań do naszej kultury, satyrycznych sytuacji, politycznego bełkotu. Wiedźmin jest sagą jedną spośród niewielu, które przeczytałem drugi raz, i które udało mi się odkryć na nowo jako „dorosły” człowiek.
Specyficzny nastrój
Czasem jest po prostu tak, że nie mamy ochoty na nic wesołego. Że chcemy przeczytać/obejrzeć coś melancholijnego; coś, gdzie główny bohater będzie dostawał kopy od życia raz za razem. W takich momentach znacznie bardziej cenimy książki, które do naszego nastroju pasują niż takie, którego od niego odbiegają. Działa to również w inne strony – kiedy jesteśmy szczęśliwi i zaczynamy przygnębiającą lekturę, sami markotniejemy; kiedy zaczniemy książkę zabawną i spodoba nam się, to zaczniemy z powrotem się uśmiechać; kiedy nie wiemy, co ze sobą zrobić, jakieś filozoficzne rozważania mogą pomóc nam wrócić na odpowiednią drogę. A niby to tylko literki!
Wybrana książka: Księga Bez Tytułu. Jeśli mam być szczery, to nie za bardzo pamiętam, co się w niej działo (widzę tylko ogólny zarys). Pamiętam za to, że była dziwna, nietypowa, wciągająca i w miarę prosta, a jednocześnie potrafiła naprawdę rozbawić. Świetnie rozjaśniała mroczne, zimowe dni.
-------------------------------------------------
Specyficzni bohaterowie
Mamy swój ulubiony typ bohatera – w jednym przypadku będzie to typowe „od zera do bohatera”, w innym ktoś, kto od samego początku jest wszechmocny, w jeszcze innym zabawny antybohater, który jednak chce czynić dobro. Jeżeli w książce głównego bohatera zaczynamy lubić od samego początku, to i samą książkę pewnie przeczytamy z zaciekawieniem. W moim przypadku takim przyciągaczem jest typ „nikt mnie nie lubi, ale pokażę światu, na co mnie stać”. Niekoniecznie zaraz trzeba ratować świat – po prostu podoba mi się koncept słabej postaci, która w pewnym momencie jednak bierze się w garść i stara się sprostać swoim marzeniom, chociażby za cenę własnego życia. Bo za marzenia warto umierać.
Wybrana książka: Trylogia Nocnego Anioła (lub saga Powiernika Światła tego samego autora – podobny schemat). Trylogia Uczennicy Maga. Gra Endera, choć tutaj dochodzą jeszcze ciekawie napisane filozoficzne rozważania na temat ksenocydu. Książek w stylu „od zera do bohatera” jest akurat cała masa i z prawdopodobnie wiele z nich by mi się podobało.
Specyficzny gatunek
Kryminały pochłaniam w zastraszającym tempie. Trudne do rozwiązania zagadki, rosnące tempo akcji, tajemnicza przeszłość tajnych agentów, szokujące i nawet prawdopodobne intrygi sprawiają, że w zasadzie nieważne jaką sensacyjną lekturę mi się podsunie, przeczytam ją w parę dni. Oczywiście odróżniam kryminały słabe, średnie, dobre i wybitne – nie zmienia to faktu, że zazwyczaj dobrze się bawię nawet przy tych do bólu przewidywalnych. Chociaż z takimi kontakt mam raczej dość rzadki.
Wybrana książka: Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet. Całą trylogię skończyłem w, z tego co kojarzę, tydzień, i po prostu nie mogłem wyjść z podziwu dla autora. Dziewczyna z Tatuażem w wersji książkowej na głowę bije amerykański film (który przecież był dość dobry), wywołuje wypieki na policzkach i sprawia, że zasycha czytelnikowi w gardle.
Z kryminałów polecam również cokolwiek Ludluma, Cooka, Maxima Chattama (chore pomysły), Tess Gerritsen lub serię o Dexterze.
Specyficzny autor
Każdy czytelnik ma takiego jednego autora, którego nowe książki kupuje w ciemno, czyta w zastraszającym tempie i wszystkie mu się podobają. Im więcej się czyta, tym takich autorów jest więcej – ten sam efekt występuje wśród kompozytorów, piosenkarzy, reżyserów filmowych i pewnie w większości dziedzin – i chciałbym tutaj wspomnieć o Stephenie Kingu. Po naprawdę trudnej przeprawie przez „To”, które mnie niestety nudziło (swoją drogą, „To” ma dobre 1200 stron!), przełamałem się i dałem Kingowi jeszcze jedną szansę. Pewnie jedna z lepszych decyzji w moim życiu.
Wybrana książka: Lśnienie. Jest to jedyna książka, która przyprawiła mnie o dreszcze i wywołała taki rodzaj strachu, jakiego nigdy nie czułem – niepokój wywołany przez literki oraz wyobraźnię jest zgoła inny od niepokoju wywołanego przez prosty do zinterpretowania obraz. I mimo że wśród tych książek, które czytałem, można odnaleźć pewien schemat (Miasteczko Salem, Cmętarz dla Zwieżąt, Ręka Mistrza i parę innych) to i tak czyta się je po prostu świetnie.
„Fenomen ulubionej książki”, jak zwykłem nazywać to zjawisko, polega na tym, że gdybym ten tekst pisał dopiero za miesiąc – pewnie wskazałbym inne książki. Na świecie jest tyle dobrej literatury i przeczytałem z niej dopiero jakiś mały wycinek, a dalej ciężko mi wskazać tę jedną, najlepszą książkę. Lub te pięć najlepszych książek. Albo dziesięć. Grzędowicz kiedyś powiedział (parafrazując), że nie lubi, kiedy pyta się go o ulubione książki, i zawsze rzuca inne tytuły. Mimo to wszystkie dla niego dużo znaczą. Ja czuję się podobnie – można powiedzieć, że moja ulubiona książka co jakiś czas się zmienia, w zależności od tego, jakiego nabieram doświadczenia i czy jestem w stanie na nią spojrzeć pod innym kątem.
W tym momencie moją ulubioną sagą jest saga o Enderze, ze względu na swoją filozoficzną naturę, sporo poprowadzonych wątków i przemyśleń. Za czas jakiś może to być saga o Powierniku Światła ze względu na wykreowany świat i oryginalnie wymyśloną magię. Za lat dziesięć moją ulubioną książką może być Futu.re (recenzja w wykonaniu Tyona), ponieważ stanę się smutny i zgorzkniały. Kto wie.