Horrorarium. Czy to jeszcze straszy? #5 Omen - fsm - 31 maja 2015

Horrorarium. Czy to jeszcze straszy? #5 Omen

Cykl o starych strachach nadal trwa. Piąta odsłona Horrorarium to moja kolej na zmierzenie się z kolejnym klasycznym horrorem. Oto mający na karku 39 lat film Omen, który doczekał się dwóch kinowych kontynuacji i jednego remake'u, a przy okazji jest uważany za jeden z najlepszych horrorów wszech czasów. Mimo tego, że odpowiedź na pytanie "czy to jeszcze straszy" wydaje się oczywista, zapraszam do lektury.

  • Co omawiamy: film o małym antychryście
  • Reżyseruje: gość od Zabójczych broni i Goonies
  • W rolach głównych: najprzystojniejszy z przystojnych - Gregory Peck i chłopiec, który nigdzie indziej już nie zagrał
  • Rocznik: 1976

6 dnia, 6 miesiąca 1976 roku w Rzymie na świat przychodzi chłopiec, synek amerykańskiego ambasadora Roberta Thorna i jego żony Katherine. Niestety umiera tuż po porodzie, a zrozpaczonego ojca pewien ksiądz przekonuje, by uznał za swoje zupełnie inne dziecko, urodzone tego samego dnia - chłopca, którego matka nie przeżyła porodu. Przyjmując brzemię na swoje barki, Thorn nie zdradza tajemnicy żonie i we trójkę wkrótce wyjeżdżają na placówkę dyplomatyczną do Wielkiej Brytanii. Syn nosi imię Damien, ma spojrzenie świdrujące i nieprzeniknione, a wokół zaczynają się dziać dziwne rzeczy. W pobliżu domu zaczynają pojawiać się ogromne czarne psy, uśmiechnięta niania wiesza się na oczach uczestników przyjęcia urodzinowego Damiena, zaś sam chłopczyk z przerażeniem reaguje na próbę wejścia do kościoła.

Jeśli twój syn kumpluje się z piekielnym ogarem, to wiedz, że coś się dzieje. Tym "czymś" jest informacja, że Damien to syn szatana. Antychryst, którego nadejście jest równoznaczne z początkiem Apokalipsy. Takie słowa słyszy pan Thorn od pewnego zaangażowanego duchownego. Początkowo oczywiście nie daje im wiary, ale z czasem...

Omen to kolejny horror, który tak do końca nim nie jest. To film nieco w duchu Dziecka Rosemary (i przy okazji historia, która mogłaby stanowić kontynuację produkcji Polańskiego), mroczny dramat z silnym wątkiem nadprzyrodzonym, a nie typowy straszak. Ale kiedyś przerażał. Zaznaczyć bowiem trzeba, że premiera Omenu (odbyła się 6 czerwca 1976 roku, cwaniaki z promocji wiedziały co robią) wywołała w wielu salach kinowych prawdziwe napady strachu - tamtych czasach subtelne straszenie punktowane kilkoma naprawdę mocnymi scenami nadal było w mniejszości jeśli chodzi o ten gatunek.

Twórcom bardzo zależało na tym, by możliwie jak najbardziej zminimalizować wątki typowo satanistyczne i kojarzone z filmami grozy. Nie ma diabłów, demonów czy płonących zjaw, choć w początkowej wersji scenariusza takowe się pojawiały. Chodziło o pozostawienie ziarna wątpliwości, czy aby główny bohater, Robert Thorn, aby przypadkiem nie postradał zmysłów. I z perspektywy czasu właśnie to jest w Omenie najstraszniejsze - świadomość, że być może, mimo wszystkich znaków i informacji, zrozpaczony ojciec usprawiedliwiał morderstwo własnego syna.

Jeśli chodzi o te elementy filmu, które miały straszyć, jest ich w sam raz, choć niestety od strony realizacyjnej już się zestarzały i z pewnością nie wywołują takiego wrażenia, jak kilka dekad temu. Przebity czubkiem kościelnej wieży duchowny bardziej bawi niż przeraża, bo zmontowana scena nie pozostawia złudzeń - gdyby postać nie wrzeszczała, to mogłaby spokojnie uciec. Podobnie atak psów czy słynna scena dekapitacji - tu już może nie jest zabawnie, ale widać znak czasu. Przyznaję jednak, że otwierająca pochód dziwnych wydarzeń wieszająca się niania czy mocny finał mogący usadzić widza w fotelu. Przy okazji: Omen to chyba pierwszy film pokazujący w zwolnionym tempie kulę opuszczającą lufę rewolweru. Ot, techniczna ciekawostka.

Możecie bać się pani Baylock, pozwalam (obrazki wzięte z omen.wikia.com)

Omen to pieczołowicie przygotowana intryga. Może nieco zakurzona, ale dziarsko zmierzająca w stronę otwartego finału. Wizje, demoniczna nowa niania, zagubiony w tym wszystkim Damien i szalejący ojciec zasługują na uznanie, podobnie jak nadal fenomenalna, robiąca połowę atmosfery, muzyka Jerry'ego Goldsmitha. Teraz jednak ogląda się film Richarda Donnera bez strachu - produkcja nadal wywołuje emocje i jest świetnym kinem, ale trudno się naprawdę bać. I nie chodzi tu nawet o stronę techniczną - wszak zrobiony niemal 1:1 remake również nie straszy, choć ma do dyspozycji dużo potężniejszy arsenał.

fsm
31 maja 2015 - 20:08