Nadrabianie serii MGS na czas #1 - Metal Gear Solid (1998) - AleX One X - 10 sierpnia 2015

Nadrabianie serii MGS na czas #1 - Metal Gear Solid (1998)

Kiedyś nabywałem każdą grę w atrakcyjnej cenie, jaka trafiła mi w ręce. Było to takie dziwne połączenie uporu, by stale mieć coś na półce do zaliczenia, ze smykałką kolekcjonera, który chciałby by ta półka rosła aż do nieskończoności. Wraz z epoką Steama (i cyfrową wersją mojej półki) trafiło mi się kilka nietrafionych zakupów za śmieszne pieniądze. Nawet nie chodzi o nabywanie kiepskich gier, ale raczej takich w które w ogóle nie chce mi się grać. Należą do nich m.in. Dead Space, Dragon Age, Risen, czy Endwar. Spojrzałem wtedy w swoje odbicie w zgaszonym monitorze i powiedziałem sobie twardo: "Nie we wszystko musisz zagrać." I tak, powoli wykreślałem różne serie gier z mojego kręgu zainteresowań. Dawno temu wykreśliłem też serię Metal Gear. Uznałem, że ma ona zbyt wiele głupot, które mnie drażnią i że już za późno by próbować połapać się w zawiłych wydarzeniach rozbudowanej sagi. Więc tak, MGSy zdobiły moją listę zatytułowaną "Odpuścić sobie".

Niedawno wykreśliłem tę pozycję.

Uległem rozgłosowi jaki towarzyszył zarówno premierze Ground Zeroes, jak i zawiłej intrydze Kojimy, przed ogłoszeniem The Phantom Pain. Uległem na tyle, by wybrać bezpieczną opcję, nie wymagającą ode mnie zakupów w ciemno ani użerania się z prehistorycznymi produkcjami. Odpaliłem zapis z przechodzenia pierwszego MGSa na youtube.

Rozgrywka mnie przeraziła, projekty lokacji i wygląd gry również. Zacisnąłem zęby i zagłębiłem się w fabułę, której były tu niesamowite wręcz ilości. To był prawdziwy szok - bieg przez bazę, przerwany telefonem od znajomych, kóry okazał się kilkuminutową konwersacją. Za chwilę cutscenka, której też się nie spieszyło, a w międzyczasie w trakcie trwania przerywnika znów ktoś dzwonił. Dzięki Bogu, że naprawdę szybko zacząłem chłonąć opowieść o wycieczce Solid Snake'a na Shadow Moses Island.

Powiedzieć, że fabuła oryginalnego MGSa mi się podobała, to jak nie powiedzieć nic. Wstając po seansie od komputera uznałem, że to bezsprzecznie mój ulubiony scenariusz. Wybaczcie mi KotORy i Mass Effecty. Usatysfakcjonowany jakością oferowaną przez serię, postanowiłem ją nadrobić.

Mija pół roku.

W końcu zebrałem się na zakup kolekcji. Z początku miało to być Metal Gear Solid: HD Collection, jednak postanowiłem zabrać się do sprawy jeszcze poważniej - nabyłem Legacy Collection. Pierwszy MGS do ściągnięcia i dołączona część czwarta zapewniły mi dostęp do najważniejszych odsłon serii. W międzyczasie zaliczyłem Metal Gear Rising, gdy zawitało do PS Plusa, a ostatnio w 51 minut przeszedłem główną misję Ground Zeroes, dzięki Goldowi na Xboxie. Zerknąłem na kalendarz. Prawie równy miesiąc do premiery The Phantom Pain. Czas zacząć grę.

(Tak - to tutaj zaczyna się właściwa część tego wpisu.)

Odpaliłem oryginalną część pierwszą, którą musiałem zassać z PS Store'a, bo postanowiłem stawić czoło archaicznej rozgrywce i projektom rozgrywki sprzed trzech generacji konsol. Jeszcze starsze części - Metal Gear i Metal Gear 2: Solid Snake - zbyłem na razie machnięciem ręki.

Szczegółów fabuły nie pamiętałem, w końcu to dość zawiła historia. Obawiając się utknięcia w jakimś momencie miałem przygotowany film z youtube, który niegdyś oglądałem, by ratować się w krytycznych sytuacjach. Jakże byłem zadowolony, gdy okazało się, że podpowiedź była mi potrzebna w jednym miejscu: podczas starcia ze snajperem nigdy nie przyszłoby mi do głowy, by wrócić się do początkowych lokacjiw celu zabrania karabinu z lunetą. Poza tym, kojarzyłem jeden fragment, którego się obawiałem oglądając zapis z przechodzenia gry - bieganie pod koniec gry po całej bazie w celu odszukania najgorętszego i najzimniejszego miejsca. Wszystko było jednak zaplanowane świetnie - intuicyjnie i wiarygodnie. Dałem radę sam.

Gameplay dość znacznie się zestarzał, bo dziś mało wiarygodne jest skradanie się truchtając i mając ograniczony dostęp do broni. Sterowanie jest straszne dla kogoś, kto przesiada się na pierwszego MGSa z najnowszych produkcji. Gałki analogowe nie są obsługiwane, chodzimy krzyżakiem. Czułem się jakbym znów był skazany na klawiaturowy WSAD. Od momentu uruchomienia tego klasyka zapomnijcie o dotychczasowych przyzwyczajeniach. Tu kółkiem się akceptuje, a krzyżykiem anuluje. Żeby strzelić trzeba - Uwaga! - przytrzymać kwadrat, by celować i puścić go, by oddać strzał.

Ale może przejdźmy do miłych akcentów, bo trochę ich jest. O fabule wspomniałem i podtrzymuję swoją dawną opinię. Dużo słyszałem o świetnie zaprojektowanych bossach i to też muszę potwierdzić – najbardziej charakterni przeciwnicy jakich kojarzę. Nigdy grając nie miałem podobnych odczuć, bo ich po prostu nie da się nie darzyć sympatią. Może nie Ocelota i Liquida, ale reszta to prawie moi kumple. Walki z nimi są zaprojektowane niby tradycyjnie i podobnie. Ale każde starcie zmusza nas do zastosowania innych gadżetów, czy broni oraz do uczenia się nowych taktyk. Pierwsza walka to prosty pojedynek na broń palną, później musimy celnie rzucać granaty, wykazać się zdolnością walki wręcz, wykorzystać wybuchowe pułapki, czy Stingera. Pojedynek snajperów też jest, jak wspomniałem.

Wiele też słyszałem o wsprawie z jaką Kojima burzy czwartą ścianę. Tu muszę rozwiać te pogłoski. Jaką czwartą ścianę? W tej grze czwarta ściana nigdy nie istniała. Chodzi tu oczywście o nawiązywanie kontaktu z graczem, a robione jest to w stylu bezpośredniego mówienia przez postacie o sterowaniu padem, czy zachowaniu najsłynniejszego bossa - Psycho Mantisa - który czyta nam w myślach i przesuwa odłożonego pada siłą woli.

Są tu fragmenty, które powinny być zaprojektowane jeszcze lepiej. Jednak po grze z zeszłego wieku spodziewałem się dużo mniej. I zostałem niezwykle zaskoczony, choć jeśli sami byście chcieli zasmakować w czasach rodem z PSX, to jednak doradzałbym wersję na PC, z wyższą rozdziałką. Piksele w mojej wersji prawie porysowały mi ekran. Wysoce odradzam. Ale ogólnie miodzio, dzisiejsze gry mogłyby się uczyć narracji i klejenia intryg od starusieńkiego dzieła Kojimy.

„Nadrabianie serii na czas” to seria tekstów odnoszących się do kolejnych, głównych odsłon serii Metal Gear Solid, których zaliczenie rozpocząłem na początku sierpnia. Założeniem jest zdążyć na wrześniową premierę The Phantom Pain. Każdy wpis będzie się koncentrował na jednej grze. W planach są kolejno: MGS, MGS2:SoL, MGS3:SE, MGS4:GoP, MGS:PW, a może Revengence i Ground Zeroes, choć tych dwóch nie obejmują przyjęte ramy czasowe. Granie na czas to tylko hasełko ładnie wyglądające w tytułach. Nie oznacza to zaliczania gier po łebkach, a jedynie konsekwentne przechodzenie kolejnych części, bez skoków w bok.

AleX One X
10 sierpnia 2015 - 16:00