Dwunastoodcinkowe anime mają to do siebie, że często sprawnie opowiadają bardzo ciekawe historie. Są też znakomitym wyborem dla osób, które nie mają czasu na popularne tasiemce lub szybko nudzą się tymi samymi bohaterami. Wśród tego typu produkcji, które ukazały się w ubiegłym roku, często wyróżniane jest Black Bullet. Czy warto poświęcić mu kilka godzin?
Rok 2021. Znany nam świat stoi na krawędzi zagłady na skutek działania wirusa, który zamienia ludzi w insektopodobne stwory. Pozostali przy życiu obywatele różnych państw żyją w miastach otoczonych gigantycznymi monolitami z jedynego metalu, który potrafi odstraszyć bestie, Varanium. Dodatkowo o ich bezpieczeństwo dbają specjalne jednostki. W jednej z nich działają bohaterowie anime Black Bullet, nastoletni Rentarō Satomi i należąca do grona „przeklętych dzieci”, czyli dziewczynek skażonych wirusem, które zyskały nadludzką moc, Enju Aihara.
To nie jest produkcja dla każdego, to pewne. Małe dziewczynki z wielkimi oczami, kolorowymi fryzurami i zabójczymi umiejętnościami, które pełnią role strażników w świecie opanowanym przez gigantyczne robale? Takie rzeczy tylko w Japonii. Black Bullet nie jest jednak parodią, komedią, ani mało poważną siekanką z dziwnymi bohaterami. Historia, choć nie pozbawiona wątków humorystycznych, trzyma się mocno poważnych tonów, bywa brutalna i potrafi zagrać na emocjach. To ciekawy miks różnych założeń i rozwiązań, który jest całkiem strawny.
Dziecięcy i nastoletni bohaterowie w roli obrońców świata nie wypadają źle. Kolejne odcinki doskonale tłumaczą, dlaczego akurat oni mają predyspozycje do walki z Gastreą, a i dobrze wprowadzają widza w całe uniwersum. Nie brakuje przy tym zaskoczeń, zwłaszcza w kontekście Rentarō, który skrywa sporo tajemnic. Postacie drugoplanowe też trzymają poziom, mają swoje własne motywy, problemy i sekrety. Nie są to ani postacie jednowymiarowe i działające według znanych od lat schematów. Psychodeliczny Kagetane Hiruko czy ogarnięta obsesją zemsty i starająca się żyć z ciężką chorobą Kisara Tendō potrafią wywołać emocje u widza.
Black Bullet nie opowiada jednej zamkniętej i kompletnej historii. W ciągu dwunastu odcinków kilka wątków znajduje swój koniec, część tajemnic zostaje wyjaśniona, a kilku bohaterów osiąga swój cel. Po obejrzeniu serii nie sposób jednak nie odnieść wrażenia, że zobaczyło się tylko wycinek pewnej całości. Tak jakby autorzy pozwolili w taki trochę dokumentalny sposób wejrzeć w opanowany przez wirus świat, przyjrzeć się życiu mieszkańców Tokio i pracy strażników. Całość spokojnie mogłaby być jeszcze kontynuowana, pewnie do przerażającego finału lub trochę zbyt cukierkowego i schematycznego happy-endu. Black Bullet tak się jednak nie kończy. Swój finał znajdują po prostu pewne wątki. Dobrze to czy źle, to już kwestia gustu. Mnie takie rozwiązanie nie rozczarowało.
Black Bullet nie jest może produkcją przełomową czy tytułem wybitnym, ale spełnia swoją rolę, dostarczając niezłej rozrywki przez nieco ponad trzy godziny. Ciekawy świat, ładna kreska, intrygujący bohaterowie – to główne atuty produkcji. Jeśli tylko komuś nie przeszkadzają tytuły z małymi dziewczynkami, które brutalnie rozprawiają się z wrogami, to śmiało może Black Bullet dać szansę. Ja bawiłem się dużo lepiej niż wcześniej przy Tiger & Bunny lub Jormungandzie.