Jeszcze tego samego wieczoru (wieczór gracza kończy się o 4:00) gdy ujrzałem napisy końcowe Sons of Liberty odpaliłem kolejną pozycję na ekranie wyboru gry w Metal Gear Solid: HD Collection. Umierałem z ciekawości co stanie się dalej w ponurej rzeczywistości, jaką okazał się świat kontrolowany przez Patriotów. Ten okres musiał jednak poczekać, bo wraz z odsłoną oznaczoną numerem 3, Kojima nie miał zamiaru kontynuować rozgrzebanych w wirtualnym 2009 roku wątków. Nagle seria cofa się dekady wstecz, aż do 1964. Do okresu Zimnej Wojny, gdy po świecie chodził Naked Snake, zanim jeszcze zasłużył sobie na przydomek Big Bossa.
Oryginalny, "naturalny" Snake był już wspomniany w pierwszej części serii. Zastanawia mnie czy mr Hideo od początku planował zrobić z Bossa ważną postać, czy sprawy same się tak potoczyły? Czy chciał odpocząć od klonów, nanomaszyn i dwunożnych machin destrukcji?
Wiecie co się rzuca w oczy po uruchomieniu kampanii Snake Eatera? Nie, nie zupełnie inne realia (te rzuciły się w oczy już na okładce), ale fakt, że twórca serii nie ma zamiaru odpuszczać fanom w swoim droczeniu się z nimi. Gdy tajemnicza postać w intrze wykonuje skok spadochronowy i efektownie ląduje, naszym oczom ukazuje się gładko ogolony młodzieniaszek o długich, białych włosach, do którego zwracają się Jack. Ja zachowałem spokój, ale w okolicy premiery kilku graczom mogły puścić nerwy. "Jak niby Raiden się tu znalazł?" Sprawa się wyjaśnia, gdy Snake zrzuca maskę i pokazuje swoje prawdziwe oblicze, które będziemy oglądać przez resztę gry.
No dobra, ale załóżmy, że mamy już kontrolę nad bohaterem. Co się pozmieniało przez te dziesięć minut potrzebnych na zmianę gry (a dla niektórych przez trzy lata czekania na premierę)? Skradanie zrobiło się trochę trudniejsze, doszło więcej opcji i w ogóle MGS3 jest bardziej grą niż poprzednie części. Terenem działań jest tym razem dżungla, więc wysoka trawa i gałęzie drzew stały się naszymi sojusznikami. Wprowadzono możliwość zmiany ciuszków, co oczywiście sprowadza się do kamuflażu. Pod paskiem zdrowia rozgościła się stamina, którą uzupełniamy jedząc kawior. To znaczy, jeśli go sobie znajdziemy i upolujemy. Dochodzi jeszcze patent z opatrywaniem ran. Snake taszczy ze sobą całą aptekę i trzeba się orientować co jest do czego. Bezszelestne skradanie utrudnia brak radaru z poprzednich części, bo czujnik ruchu jaki mamy jest teraz przedmiotem na baterie, dodatkowo pokazuje wszystko co się rusza (włączając zwierzątka w trawie), ale bez stożków pola widzenia.
Mam dość duży problem z tą odsłoną. Przez ponad połowę gry wyczekiwałem jakichś fajnych patentów i szokujących zwrotów akcji, jakimi poprzednicy atakowali dużo częściej. Tu nawet osławieni bossowie zostali sprowadzeni do roli... no, bossów. W jedynce byli członkowie FOXHOUND, w dwójce dezerterzy z Dead Cell, teraz ekipa zwie się Cobrami. Dlatego operacja ma kryptonim "Snake Eater". Nie mają czasu się wygadać po śmierci, nie powracają z rewanżem, nie intrygują aż tak jak dotychczas. Jedynie The End się tu wybija, no i jedna z postaci, której mimo wszystko nie chcę spoilować. Dopiero od cutscenki poprzedzającej pojedynek z głównym złym zaczęło się coś dziać fabularne. Pojawiło się nawiązanie do Patriotów, których wprowadzono przy okazji dwójki, oraz jednostka FOXHOUND. Zaszalano z końcówką gry, bo jest nadspodziewanie efektowna, finałowych walk można zliczyć ze cztery, a największe zwroty zaserwowano właśnie na koniec. No i dano nagle bezsensowną misję eskortową, która delikatnie spowolniła tempo akcji przed finałem.
Ogólnie całość bardzo dobrze obroniłaby się jako samodzielna produkcja, nie obciążona brzemieniem trójki w nazwie. Jest dużym odświeżeniem po poprzedniczkach, co cenię sobie tym bardziej, że przechodzę serię dość sprawnie. Jednak w porównaniu do "jedynki" i "dwójki" "Snake Eater" trochę traci impet, który został niespodziewanie nadrobiony w końcówce. Na razie rozstałem się ze świeżo upieczonym Big Bossem w zgodzie i sympatii. Mój wzrok już ucieka na czekającą "czwórkę", która ma szansę w końcu okazać się dobrą grą, nawet po odjęciu pierwiastka MGSów.
Procent zaliczenia serii: 50%
Pozostały czas: 14 dni
„Nadrabianie serii na czas” to seria tekstów odnoszących się do kolejnych, głównych odsłon serii Metal Gear Solid, których zaliczenie rozpocząłem na początku sierpnia. Założeniem jest zdążyć na wrześniową premierę The Phantom Pain. Każdy wpis będzie się koncentrował na jednej grze. W planach są kolejno: MGS, MGS2:SoL, MGS3:SE, MGS4:GoP, MGS:PW, a może Revengence i Ground Zeroes, choć tych dwóch nie obejmują przyjęte ramy czasowe. Granie na czas to tylko hasełko ładnie wyglądające w tytułach. Nie oznacza to zaliczania gier po łebkach, a jedynie konsekwentne przechodzenie kolejnych części, bez skoków w bok.