Endgame czyli koniec świata po amerykańsku. - GeneticsD - 27 sierpnia 2015

Endgame, czyli koniec świata po amerykańsku.

Endgame. Wezwanie.

Dwunastu przedstawicieli pradawnych ludów.

Trzy klucze.

Rozpoczyna się gra o wszystko.

Takie właśnie hasełka rzucane przez autorów zachęciły mnie do czytania tego jakże wybitnego dzieła. James Frey oraz Nils Johnson-Shelton sprawili, że cała Ziemia się zatrzęsła. Dobra. Dobra. Ale o co chodzi? Widząc tą książkę na półce, zacząłem ją oglądać z każdej strony. Złota okładka przyciągająca wzrok, wypukły znak czegoś (Prawdopodobnie Endgame.), wiele różnych opisów z tyłu, które między innymi mówią o trzech milionach dolarów do wygrania, przypadkowe słowa wypisane na okładce (Uuuu... Tajemniczo!). No i jeszcze coś czego nie może zabraknąć w książce każdego prawowitego Amerykanina, meteoryty. Sięgnąłem, przeczytałem i … Sam nie wiem, co ze sobą teraz zrobić. Dlaczego? Czytajcie dalej.

Czym właściwie jest Endgame? A jak Wam się wydaje? Endgame to koniec świata. Koniec zesłany na nas przez bogów jakiśtam skądśtam. W sumie nie wiem o nich więcej niż to, co Wam przed chwilą powiedziałem. Nawet oświeceni przedstawiciele pradawnych ludów sprawiają wrażenie jakby sami nie wiedzieli. Zbierając wszystko do kupy, książka opiera się na tym, iż zostaliśmy stworzeni przez ufoludków do wydobywania złota dla nich. Teraz świat rozrósł się za bardzo, więc spadają meteoryty na Ziemię, zabijając przy tym sporą liczbę osób, między innym amerykańskie liceum. No nikogo to nie dziwi. Świat osrał całe zdarzenie, ale jest grupa osób, które wiedzą, co to oznacza. Ci ludzie to Gracze (Po tej książce chyba zaprzestanę nazywania siebie graczem.) Pochodzą oni z ludów, które zapoczątkowały życie na Ziemii. No i oto w taki sposób zaczyna się Gra, czyli kto pierwszy znajdzie wszystkie klucze lub zabije wszystkich innych Graczy, ten przeżyje. Jeden zwycięzca, którego lud przetrwa. Reszta zginie marnie. … Aha. Już na samym początku książki czuję się niejako wyrzucony z łask bogów, bo i tak zginę, niezależnie od wyniku. Mniej więcej to samo było z Harrym Potterem, kiedy okazało się, że sowa nie przyleciała, więc jestem mugolem. Ale zostawmy to w spokoju.

Kim są Ci Gracze? To wyszkoleni zabójcy-nastolatkowie, którzy przez całe swoje życie (krótkie dodajmy) trenowali, aby osiągnąć doskonałość w przetrwaniu oraz uśmiercaniu przeciwników. Jedni strzelają ze snajperki, inni rzucają nożami, jeszcze inny strzelają z rewolweru, a wszyscy są wypruci całkowicie z uczuć. Śmiem twierdzić, że Rumcajs to i tak by ich powystrzelał z żołędzi.

Dwunastu nastolatków udaje się, więc do białej piramidy w górach, gdzie pojawia się keppler 22b, bóstwo. Mówi zagadkami. I cały Zew okazuje się nieco bez sensu, gdyż wszyscy wiedzą po co tam przyszli. Nikt się nie pojawił przypadkiem. Nikt nie pomylił tunelu. Przedstawiają się sobie i nam, po czym od razu mamy mętlik w głowie. Uwierzcie, że liczba 12 jest naprawdę spora, a skupienie się na każdej postaci graniczy z cudem. Początkowo nie umiałem się połapać nawet kto jest kim, ponieważ ich imiona, niejednokrotnie wyciągnięte z dupy, żeby brzmiało kozacko, są rzadko spotykane. [SPOILER ALERT] Na szczęście w końcu dwóch z nich ginie, więc jest mniej do ogarnięcia.

Zaczęło się Endgame. Każdy na każdego. Wszyscy szukają kluczy. Pierwszy to klucz Ziemii. (Trzy klucze, więc będą trzy książki. Skaranie boskie.)

Zatem książka stoi łamigłówkami, zagadkami, liczbami i innymi tego typu pierdołami. Od razu Wam powiem, że uwielbiam takie podejście do sprawy, ale w tej książce, ktoś najwyraźniej przekombinował. I to zdecydowanie. Wygląda to mniej więcej tak, jakby autorzy mieli tysiące pomysłów i chcieli wcisnąć wszystko na chama w pięćset stron. Pełno obrazków z dupy, napisów, których nikt nie rozumie. No dobra, może oni chcieli, żebyśmy pobawili się w Indianę Jonesa, ale to i tak ich nie usprawiedliwia. Żadnych słowniczków z tyłu, nic. Jak przeciętny Polaczek-Cebulaczek jak ja, który w szkole z języków obcych to uczył się angielskiego, niemieckiego i liznął trochę łaciny (Nie tylko kuchennej.), ma nagle stać się archeologo-historyko-deszyfratorem. Nie... Nic.

Następną ciekawą sprawą jest podział rozdziałów. Niekiedy mają one nawet po jednej stronie. (lub mniej) Wątki wszystkich bohaterów są tak cholernie zmieszane, że do strony trzechsetnej w głowie mamy taki kocioł, że nic się ze sobą nie łączy. [SPOILER ALERT] W końcu jednak udaje mi się coś niecoś ogarnąć i skupiam się głównie na przygodzie Sarah Alopay. (Na niej chyba również skupiają się sami autorzy.) To nastolatka z typowej szkoły amerykańskiej. Podczas jej przemowy na zakończeniu roku szkolnego dowiadujemy się, iż jest kujonem ze wszystkiego, a w późniejszym okresie także, iż uprawiała każdego rodzaju sport, no i była oczywiście najlepsza. Spada meteoryt. Zabija okrutnie jej całą szkołę, włącznie z jej bratem, ale ona ma to w dupie. Zrywa ze swoim chłopakiem, z którym była od X lat, mówi mu, że to Endgame i nara. Leci, spotyka jakiegoś fagasa, który jej się zaczyna podobać. Okazuje się, że też jest Graczem jak ona. Następnie zawiązują sojusz tymczasowy i zabawiają się na tylnej kanapie samochodu, po czym Sarah przypomina sobie o swoim dawnym chłopaku, więc leci go uratować z rąk innej, bezsensownej postaci.

Nie będę już dalej opisywał, bo na samą myśl o tej postaci mam odruchy wymiotne. A wiecie, co jest w tym wszystkim najlepsze? Każdy bohater jest tutaj taki sam. Bez uczuć. Bez serca. (Może z wyjątkiem jednej.) Wszyscy chcą za wszelką cenę wygrać. A najbardziej rządny krwi jest 13-latek. FACEPALM! Czasem pojawiają się różne emocje, ale to naprawdę ewenement.

Podczas czytania tej książki miałem herzklekoty (jeżeli wiecie, o co chodzi). Na prawdę gdyby nie dwie rzeczy w pewnym momencie spaliłbym tą książkę, po czym odtańczył rytualny taniec hula, śpiewając Tears in heaven oraz ciesząc się, że zapobiegłem Endgame, uratowałem cały świat i uśmierciłem bohaterów książki. Czym były te dwie rzeczy? Pierwsza: okładka ładnie prezentuje się na półce (Wiem, wiem. Płytkie.). A druga: Pewien poeta niemiecki, kiedyś powiedział, że: tam gdzie pali się książki, w końcu pali się też ludzi. Oddałbym ją do biblioteki, ale nie chcę, aby ktoś jeszcze to czytał i przeżywał te same konwulsje.

Już naprawdę pomijam brak wyjustowania tekstu, wcięć akapitu, czy jakiś krótkich opisów miejsc, w których znajdują się bohaterowie. Może tak miało być, może to po prostu taki styl autorów. Miało być chaotycznie, ostro, bez zbędnego pitolenia, ale coś nie wyszło, bo nawet dialogi jakoś specjalnie porywające nie są. No bo tak naprawdę się zastanówmy. Tacy zabójcy powinni mało mówić, dużo robić, prawda? Właśnie tak jest, ale jak napisać z tego książkę, skoro nawet opisów się pozbywamy? Najlepiej wychodzi na tym kobieta niemowa, która chyba jest najciekawszą postacią ze wszystkich. Może i na dobre jej wyszło, że się nie odzywa.

Nie będę więcej krytykował decyzji samych bohaterów, ale sięgnijmy trochę w kierunku tych niejakich zagadek. Nie wiem, czy za samymi obrazkami kryje się coś do odkrycia. Popatrzmy więc na same zagadki, które dostały postaci. Dla mnie to coś nie do końca pojętego. Albo moje rozumowanie jest bardzo słabe, albo coś tutaj nie gra w tej … Grze. Każdy bohater dostał jedną wskazówkę zapisaną w swojej głowie przez bóstwo. Należą do nich np. ciągi liczb. I tutaj wracamy do tego w jaki sposób Gracze rozwikłali te szyfry. Wzięli jedne cyfry, inne wyrzucili, resztę dopisali. Yhym... Co to ma być? Albo rzucanie kartkami z cyframi, po czym wyławianie kilku z nich i nagle rozwiązanie. WOW! Ale jesteśmy mądrzy! Nie wiem, kto wpadł na taki genialny pomysł, ale jeżeli ja sobie dodam parę liczb, a kilka odejmę to mogę napisać chociażby w systemie binarnym tyle głupot, ile mi się podoba, prawda?

Ostatnie sto stron to była istna męczarnia, a na domiar złego wszystko toczyło się jak krew z nosa. Akcja podskoczyła dopiero na sam koniec, kiedy to [SPOILER] zaliczyliśmy parę zgonów naraz. Ogólnie zauważyłem, że autorzy wysyłają swoje upiory śmierci w grupach. Cóż. Wychodzą z założenia, że lepiej raz, a dobrze zebrać żniwo? Tego nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że będą kolejne części tego zacnego dzieła. Nie orientuję się, czy już są dostępne na rynku, czy nie. A Wy macie jakieś pojęcie o tym? Ja wiem natomiast, że nie sięgnę po kolejne części. No chyba, że ogarną mnie jakieś masochistyczne wizje.

Zbierając zatem wszystko w jedną całość, Endgame miało potencjał na świetną powieść, gdyby tylko twórcy zdecydowanie bardziej postarali się w jej kwestii. Najlepiej by było gdyby zmniejszyli ilość bezsensownych łamigłówek, usunęli większość obrazków, które i tak nic nie wnoszą, a tym samym zwiększyli ilość opisów lokacji, sytuacji. Nie mówię, że miała by to być powieść iście sienkiewiczowska. Nie popadajmy ze skrajności w skrajność. Zapowiadało się nieźle, ale marketing dzieła przerósł je same.

END

GeneticsD
27 sierpnia 2015 - 19:54