10,5 roku minęło od premiery Zemsty Sithów i nieco ponad rok od pokazu pierwszego zwiastuna Przebudzenia Mocy. Widzowie długo musieli czekać na siódmy epizod Gwiezdnych wojen, ale oto jest. I jakkolwiek tej recenzji bym nie chciał rozpocząć, najważniejszy jest fakt, że "Ojej, w końcu mamy nowe Gwiezdne wojny!!!". A z racji ogromnej presji ciążącej na twórcach filmu i wielkiego balona oczekiwań wygenerowanego przez widownię, postaram się ocenić Przebudzenie Mocy dwojako - z punktu widzenia wielkiego fana i z punktu widzenia gościa, który lubi kino, ale stara się trenować swoje krytyczne oko. Zapraszam na recenzję pozbawioną jakichkolwiek spoilerów!
Okiem fana
J.J. Abrams nie miał łatwego zadania. Po pierwsze: jego film otwiera zupełnie nową trylogię, która dla wielu widzów stanie się tą "ich" trylogią. Po drugie: musiał zrozumieć, że gładkie, komputerowo generowane wymysły George'a Lucasa, nie do końca się sprawdziły. I wreszcie po trzecie: musiał oddać sprawiedliwość oryginalnym trzem epizodom gwiezdnej sagi. Po wczorajszej nocnej premierze, wciąż wypełniony pozytywnymi emocjami, stwierdzam z całą mocą - udało się!
Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy to kosmiczne kino wielkiej przygody, które idealnie wpisuje się w poetykę serii. Z jednej strony szanuje dziedzictwo (duże słowo, ale nie oszukujmy się - Star Wars to fenomen) starych filmów, a z drugiej wprowadza markę w nowy wiek lepiej, niż zrobił to Lucas w latach 1999-2005. Można się przyczepić do kilku rzeczy, ale tak naprawdę wszystko zależy od nastawienia. Bo Przebudzenie Mocy to po prostu nowe Gwiezdne wojny z całym dobrodziejstwem inwentarza.
Finansowany przez megakorporację Disney pan reżyser udowodnił, że rozumie magię sagi. Stworzony przez niego (we współpracy z Lawrencem Kasdanem) scenariusz został zaludniony dobrze napisanymi, prawdziwymi postaciami, które pozwalają się łatwo zidentyfikować i opisać (czego nie można było powiedzieć o Mrocznym widmie). Finn, uciekinier z szeregów Nowego Porządku, to gość zagubiony, mało finezyjny, ale o złotym sercu. Rey, przeciętniaczka z pustynnej planety przypadkiem odkrywa w sobie siłę i chęć dokonania rzeczy wielkich (przypomina Wam to coś?). Pilot Poe Dameron to zawadiaka o szelmowskim uśmiechu, który równie dobrze gada, jak lata. Jest też Kylo Ren - przeciwnik tyleż ciekawy i groźny, co nietypowy (i chwała mu za to!). No i jest też BB-8, robocik zjednujący sobie serca wszystkich, którzy na niego patrzą - i to jest przykład bardzo dobrego wprowadzenia do filmu nieco infantylnej postaci, przemawiającej również do dzieci, która nie jest wyłowionym z bagna gagów Jar-Jarem.
Oczywiście pojawia się też stara gwardia, której obecność na ekranie jest czymś więcej, niż tylko gloryfikowanym gościnnym występem (no, w niemal każdym przypadku). Ich słowa i działania w ładny sposób nakreślają obraz tego, co działo się przez ostatnie 3 dekady, a motywacja dotycząca nadchodzących wydarzeń jest czysta i jasna.
Postacie to jedno, świat - drugie. Przebudzenie Mocy jest namacalne w taki sam sposób, jak stara trylogia. Prawdziwe dekoracje, plany filmowe, mnóstwo kukiełek, ludzi w kostiumach i pirotechniki. Nawet karabiny szturmowców mają prawdziwy odrzut, bo są zbudowane z pistoletów do ASG. Ten film się po prostu czuje, nowe krajobrazy uzupełniają i rozszerzają uniwersum, mamy stare i nowe maszyny dzielnie walczące o sympatie widza (bardzo symboliczne jest pokazywanie krajobrazu na Jakku, gdzie pustynia wypełniona jest wrakami pojazdów znanych z epizodów IV-VI, które jednak nadal w jakiś sposób służą mieszkańcom). Należy się tylko cieszyć, że tata Gwiezdych wojen został głęboko za kulisami i pozwolił pracować "świeżakom". Wyszło doskonale!
No a jak z opowieścią? Tutaj jest największy szkopuł, bo marudy mogą łatwo zakrzyknąć: toż to kalka z Nowej nadziei! I w gruncie rzeczy tak jest, ale Abrams wykorzystał szkielet starej historii do stworzenia czegoś nowego i bardzo ekscytującego. Cały film to wielki pościg, podczas którego odhaczane są znane motywy (a miejsce na wyliczanie mrugnięć okiem do fanów zajęłoby więcej przestrzeni niż cały ten tekst), ale nawet mimo tego że je znamy, wrażenie momentami jest piorunujące. Chciałoby się więcej, brakuje tutaj momentów, w których ten świat byłby jeszcze lepiej nakreślony, ale taki już los pierwszych odcinków. Jestem pewien, że zapowiedziane spin-offy i kolejne epizody dadzą mi właśnie to.
Jeśli zaś chodzi o oczy i uszy... Tutaj nie można powiedzieć niczego złego. Przebudzenie Mocy wygląda rewelacyjne. Kanciastość i analogowość dekoracji harmonizuje z tłustym CGI, krajobrazy zapierają dech w piersiach, a kilka ujęć (TIE Fightery na tle zachodzącego słońca, żywcem wyrwane z Czasu apokalipsy czy daleko umieszczona kamera, która wiruje wokół bohaterów) odżwieża spojrzenie na ten świat. Miecze bzyczą, droidy piszczą, blastery robią "piu, piu" (przy okazji: te Gwiezdne wojny zyskały nieco hollywoodzkiej fizyki - bezpośrednie trafienie z blastera daje rezultat efektowny i komiczny zarazem), a John Williams po raz kolejny staje na wysokości zadania. Stare muzyczne motywy wplecione w nową dźwiękową opowieść (temat przewodni Rey - wow!) stawiają soundtrack na bardzo wysokiej półce.
Jeśli mieliście wątpliwości, pozbądźcie się ich. Naprawdę się udało! Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy to prawdziwa kinowa przygoda. Ekscytująca, wzruszająca (a jak!), bardzo zabawna, w kilku miejscach zaskakująca i pozostawiająca wielki apetyt na jeszcze. Główna wada: na dalszy ciąg poczekamy dwa lata. Czy film Abramsa zajmie w historii kina pozycję blisko starej trylogii, a ocena będzie nadal tak pozytywna, pokaże czas. Ja wiem tyle: jestem bardzo zadowolony i na pewno idę na drugi seans.
Okiem widza
Nie oszukujmy się. Było super. Czyli: patrz wyżej.
PS Na seansie byłem w Imaksie. Konwersja 3D jest ładna, głębia wyczuwalna (choć kosmos ma zaburzoną skalę), ale tak na dobrą sprawę bajer nie jest potrzebny. Warto jednak zobaczyć nakręconą w imaksowym formacie gonitwę za Sokołem Millenium na Jakku.
Drugi PS Jeśli macie ochotę na więcej Przebudzenia Mocy, ale już ze spoilerami, zapraszam do wysłuchania nowego odcinka podcastu Hammerzeit, którego premiera już za moment :)